- To był dla nas naprawdę udany weekend. Widzimy, że obrany kierunek pracy jest właściwy – mówią szkoleniowcy kadry kombinatorów Mateusz Wantulok i Jan Szturc. Ich zawodnicy w Lahti dwa razy punktowali indywidualnie i byli 9. w team sprincie.
Adam Cieślar rzutem na taśmę zapewnił sobie w piątek dwa punkty za 29. miejsce po biegu na 10 km. Szczepan Kupczak – chociaż kończył niedzielną rywalizację z jednym kijem po naruszonej kontuzji barku – wypracował taki sam dorobek. Obaj panowie świetnie spisali się w sobotę, gdzie w stawce 20 ekip zajęli 9. lokatę w team sprincie. - Zawodnicy pokazali się w ten weekend z bardzo dobrej strony. Problemy są, pewnie. Ale nasza wspólna praca przynosi efekty – mówią Mateusz Wantulok i Jan Szturc po zakończeniu maratonu startów w ramach Lahti Ski Games.
Gdyby połączyć obecną formę skokową Kupczaka i bieganie Cieślara, Polska z całą pewnością miałaby teraz kombinatora na regularny TOP 15 zawodów Pucharu Świata. Ale osobno też radzą sobie przyzwoicie. - Dwa razy były punkty. Może skromne, bo chyba każdy liczy na więcej, ale sezon nie układa nam się idealnie. Cieszymy się, że kontuzja Szczepana po upadku w Ramsau wyleczyła się jeszcze przed wiosną, chociaż w niedzielę końcówkę biegł jedną ręką. Mówił, że czuł, jakby ktoś kość w barku pocierał mu papierem ściernym. Niestety, wybicie barku to taki uraz, którego skutki odczuwa się długo – analizuje drugi trener kadry Jan Szturc. Młodszy z duetu Mateusz Wantulok dodał, że utrata dwóch miesięcy pracy na śniegu to katastrofa. - Bo na skoczni łatwo wrócić po kontuzji, ale tydzień bez kontaktu ze śniegiem i biegówek w ogóle, to jakby rok na skokówkach stracić – porównał. Ocenił też starty Adama. Jak wyjaśnił były dwuboista, Cieślar nie pojawił się w niedzielę na Salpausselce, bo ponownie tej zimy przegrał z chorobą.
Wantulok: Psika, prycha, rano jeszcze był gotowy na skoki, ale jak wróciliśmy po odwołaniu, położył się od razu do łóżka. Wielka szkoda, bo naprawdę jest w gazie. Pokazał to i w piątek, i w sobotę. A na skoczni? Miał dwa fajne treningi w Szczyrku, ale to jest tak, że trzeba mu więcej automatyzmu. Bo tutaj zaczęły się wiatry i chyba trochę myślał nie nad tym jak dobrze powtórzyć technikę wypracowaną poza zawodami, ale o tym co się stanie za progiem. Wtedy trudno o dalekie skoki, skoczek jest przyblokowany psychicznie.
Dla wszystkich ekip, które w weekend przyjechały do Lahti, 91. Ski Games były próbą generalną przed przyszłorocznymi mistrzostwami świata. Chociaż Polacy nie mają większych zastrzeżeń do organizatorów, bardzo chcieliby za rok mieszkać w mieście, a nie w oddalonym o pół godziny jazdy od Lahti Vierumäki. - Dla skoczków i biegaczy to mniejszy problem, bo przyjeżdżają wystartować i wracają. A my mamy przerwę między konkurencjami i w tym czasie nie mamy się gdzie podziać. To złe, bo czujemy się na stadionie jak sieroty. Ani nie ma jak odpocząć, ogrzać się, zrelaksować. Zgłosiliśmy to, mam nadzieję, że sprawa zostanie jakoś poprawiona – mówią trenerzy.
W rozmowie po zawodach poruszona została też kwestia Pawła Słowioka. - Ma teraz za zadanie odpoczywać, przede wszystkim psychicznie. Nie ma co ukrywać, że na skoczni jest problem. Zagubił się od upadku w Klingenthal, jak w powietrzu wyrżnął salto. Wcześniej potrafił jeszcze nawet ze skoczkami wygrywać w zawodach. Potem to siadło. Cały czas na rozbiegu cofa kolano, przechodzi na palce i z tego nie da się odbić. Od wiosny zaczynamy reperowanie tego błędu. Mam nadzieję, że do kolejnej zimy się z tym uwiniemy, chociaż to proces bardzo złożony – analizuje Szturc.
- Pracujemy nad tym, żeby za rok wyjechać z Lahti w jeszcze lepszych nastrojach. Nasza praca przynosi efekty, teraz trzeba nam cierpliwości i wytrwałości. A będzie dobrze – zakończyli z uśmiechem szkoleniowcy i poszli szykować się do wyjazdu do domu. Czasu na odpoczynek będzie niewiele – kolejne starty w Pucharze Świata już od 26 lutego.
W Lahti rozmawiał Michał Chmielewski