Dla zawodnika AZS AWF Katowice weekend w Lillehammer miał słodko-gorzki smak. Szczepan Kupczak w rozmowie ze Skipolem opowiedział m.in. o przyczynach niedzielnej porażki na trasie biegu, zaskoczeniu na skoczni i igrzyskach, do których musi poradzić sobie z pewnym problemem.
Michał Chmielewski: Zmęczony?
Szczepan Kupczak: Same zawody i wysiłek z nimi związany to jedno i do tego jesteśmy wszyscy przyzwyczajeni. W tym Pucharze Świata najbardziej wyczerpująca była podróż, która najpierw trwała długo z Kuusamo do Lillehammer, a potem stamtąd do Polski. Jechaliśmy samochodami 29 godzin przez wybrzeże Szwecji, potem kilka godzin na promie i dalej przez kraj. We wtorek daliśmy sobie trochę spokoju, trzeba było odsapnąć.
Ale od tak dalekich skoków pewnie nie potrzebujesz odpoczynku? Zaskoczyłeś wszystkich. Siebie też?
Nie wiem czy zaskoczenie to w tym wypadku odpowiednie słowo, bo moje skoki w Lillehammer były zwykłe, takie jak normalnie powtarzam w treningach. Na pewno nie spodziewałem się, że mój poziom może dać aż tak wysokie lokaty w stawce międzynarodowej. Sądziłem raczej, że podobnie jak latem po skoku będę w okolicach 15. pozycji.
Więc słaba jest czołówka czy Ty jesteś mocny?
Trudno powiedzieć. To początek zimy, wszystkie ekipy się jeszcze docierają, jedni trafią z formą, inni nie. W Rovaniemi skakało mi się naprawdę przyzwoicie, ale tam nie było się z kim porównać, bo oprócz nas trenowali na skoczni tylko Japończycy. Sezon zweryfikuje moją formę.
Ze słabości tej biegowej od dawna zdawałeś sobie sprawę, ale mimo wszystko szkoda niedzielnego występu. Cały wysiłek poszedł na marne.
Faktycznie nie wygląda to najlepiej, a wręcz wkurza, że mając 2. miejsce po biegu nie zdobyłem nawet jednego punktu Pucharu Świata. Niedziela pokazała jednak moje największe ubytki, a więc pracę rąk. Był bardzo ciężki warunek, trasa była oblodzona, więc nawet mimo świetnie posmarowanych nart nie dało się wiele zrobić. Chcąc mocniej popracować nogami co chwilę się ślizgałem.
Niedzielny bieg skojarzył mi się z mistrzostwami Polski w Szczyrku. Też straciłeś i pamiętam, że i wtedy narzekałeś na trasę.
Tak, wtedy problem tkwił w bardzo śliskiej kostce brukowej, więc tak samo przewagę zyskiwali ci z mocną pracą rąk. Ja od dawna mam zakodowane takie błędy techniczne, które nie pozwalają mi w określonych warunkach rozwijać maksymalnej prędkości. Przez to wiele tracę. I chociaż od półtora roku staram się te niuanse poprawić, to nie doczekałem się jeszcze efektów. Bo kondycyjnie wyglądałem w Lillehammer w porządku, nie było problemu z wytrzymaniem biegu w odpowiednim rytmie.
Na szczęście na wyeliminowanie błędów masz jeszcze ponad dwa lata.
Wierzę, że do igrzysk w Korei uda się już wszystko odpowiednio poukładać. Jasne, że jestem rozczarowany swoim bieganiem i że jak najszybciej chciałbym je poprawić. Teraz na dobrą sprawę swojej szansy mogę upatrywać w trudnych warunkach i kopnym, stale padającym śniegu. Takie biegi są „pode mnie”, bo bardziej niż technika liczy się wtedy m.in. siła nóg. A te mam mocne.
Macie już plan pracy na następne dni?
Daliśmy sobie chwilkę na odpoczynek po podróży z Norwegii i niedługo wszystko się wyjaśni. Potrenujemy pewnie trochę w Polsce, a później pojedziemy do Ramsau i zostaniemy tam do zawodów Pucharu Świata (18-20.12 – przyp.red.). Nie da się ukryć, że po takim weekendzie apetyt na wyniki wzrósł, więc liczę na stabilizację dobrego poziomu. Jasne, że chce się punktować, być jak najwyżej, dawać się zauważać w środowisku. O to przecież w sporcie chodzi.
Rozmawiał Michał Chmielewski
fot. Julia Piątkowska