Chociaż Krystian Gryczuk na skoczni pojawia się coraz rzadziej, w Szczyrku spróbował zmierzyć się z czołówką polskich kombinatorów. Spróbował to słowo klucz – już po skoku został zdyskwalifikowany. Jakie plany narciarskie ma Dolnoślązak?
Narciarz z Dolnego Śląska przyjeżdżając na mistrzostwa kraju do Szczyrku w zasadzie zmarnował weekend. Dyskwalifikacja za nieprzepisową długość nart w serii skoków do kombinacji przekreśliła szanse na jakikolwiek wynik. A ten mógł być naprawdę przyzwoity, bowiem po lądowaniu na ok. 85. metrze Gryczuk plasowałby się mniej więcej w połowie stawki. Gdyby na dziesięciokilometrowej trasie nie stracił wiele do czołówki, do Kamiennej Góry wracałby z podniesionym czołem. A wrócił z niczym.
- Narty były za długie o trzy centymetry, więc dyskwalifikacja jest uzasadniona, chociaż boli i denerwuje. Miałem je dostosowane jeszcze do starych przepisów, a problem w tym, że od tego roku inaczej mierzy się wzrost. I tak zamiast 175 cm zmierzono mi 172 – mówi jedyny polski kombinator z Sudetów. I żałuje, że przez głupotę zmarnował czas i paliwo. Tym bardziej, że w domowym magazynie ma narty, które spełniłyby warunki nowej kontroli. Co do centymetra.
Reprezentant klubu LSK Lomnice n. Popelkou – choć wie, że to na nim spoczywa cała odpowiedzialność za dyskwalifikację – ma mały żal do organizatorów zawodów, którzy jego zdaniem potraktowali tę imprezę zbyt poważnie stosując się bezwzględnie do zmian. Gryczuk – podobnie jak inni zdyskwalifikowani w piątek kombinatorzy – jest zdania, że w trosce o dobro konkurencji można by przymknąć oko, gdy cały świat dopiero uczy się zmian w regulaminach. - Skoro naruszyliśmy przepisy, mogliby nas chociaż puścić nieoficjalnie w ramach treningu. Dla wzmożenia wewnętrznej konkurencji. I tak jest nas w Polsce niewielu, więc dużej różnicy – uważa Dolnoślazak – by im to raczej nie zrobiło.
Krystian po rozstaniu z trenerem Wiesławem Dygoniem całkowicie przeniósł się do czeskich Lomnic n. Popelkou, gdzie jako członek tamtejszego klubu może spokojnie trenować. Niestety w związku z podjęciem studiów ma na to coraz mniej czasu. Czasami skacze więc raz, sporadycznie dwa w tygodniu. Treningi biegowe robi jeszcze rzadziej.
Gryczuk: - Niestety, ale w pewnym momencie trzeba podjąć tę męską decyzję o priorytetach. Z kombinacji norweskiej na poziomie, który prezentuję, nie ma mowy o zarabianiu pieniędzy, więc większy nacisk należy położyć na naukę. Jest życie, trzeba będzie się powoli usamodzielniać, więc zrobiłem to, co uważam za słuszne. Spontanicznie jeszcze sobie poskaczę, postartuję w czeskich zawodach, ale to wszystko. W międzyczasie zająłem się innym sportowym hobby, gram w 3. lidze siatkarskiej. Mimo niewysokiego wzrostu skoczność pozwala mi na całkiem niezłą skuteczność w ataku.
W Szczyrku Gryczuk – oprócz kombinacji – miał także wystąpić w konkursie indywidualnym skoków narciarskich. Z racji braku przepisowego sprzętu w zapasie wyjechał wcześniej do domu.
W Szczyrku rozmawiał Michał Chmielewski
fot. Alicja Kosman