tajner

Nadszedł czas na ostatnią część wywiadu ze Stanisławem Ustupskim. W trzeciej i ostatniej odsłonie rozmawiamy o stanie polskiej kombinacji, o prezesie Tajnerze i Włodarczyku, o polskich talentach i o transferze Tomasza Pochwały do kombinacji norweskiej. Zapraszamy do lektury.


Jeśli ktoś nie czytał pierwszej i drugiej części wywiadu, to zapraszamy do zapoznania się:
WYWIAD [CZĘŚĆ 1]
WYWIAD [CZEŚĆ 2]


Aby przeczytać pełny wywiad w formacie PDF, kliknij TUTAJ.


Konrad Rakowski: A jak ocenia Pan obecny stan polskiej kombinacji? Chyba wszyscy liczyliśmy kilka lat temu na lepsze wyniki naszych zawodników.

SU: Boleję nad tym. Poświęciłem się tyle. Myślałem, że będę całe życie związany ze sportem. Żyje tą nadzieją, że ja jeszcze nie powiedziałem koniec. Jeszcze nie mam dość wszystkiego. Szkoda mi, bo to naprawdę fajni chłopcy i z paru na pewno coś bym wyciągnął i wykrzesał. Powinniśmy się szczycić kombinacją, a nie wstydzić jej. Juniorów jeszcze mamy dobrych, bo w klubach troszeczkę pracujemy, ale później są już problemy.

Rafał Snoch: Jakby Pan mógł zmienić wszystko w polskiej kombinacji to od czego by Pan zaczął?

SU: Pierwsze co bym zrobił, to dobranie sobie odpowiednich ludzi. Łącznie z jakimś psychologiem. Miałem kiedyś kontakty z takim psychologiem, który pracował z Arturem Partyką. Ja właśnie z Włodkiem pracowałem dwa lata i to też mi dużo pomogło. Dobrać ludzi odpowiednich, a resztę co mają, to i tak mają dużo. Nic więcej bym nie kombinował. Tylko treningi odpowiednie prowadzić z chłopcami i byłoby dobrze.

KR: Zna Pan dobrze prezesa Apoloniusza Tajnera. Jakby Pan się odniósł do jego działalności?

SU: Apoloniusz Tajner to jest naprawdę człowiek na swoim stanowisku. Organizacyjnie nie znajdziemy lepszego. Ma plecy, ma swoją osobę, ma swoje nazwisko. Nie znajdziemy prezesa, który załatwi to co on. Tylko, żeby koło tego ludzie odpowiedni byli. On stworzył Adamowi Małyszowi naprawdę bardzo dobre warunki. Nie jako trener, ale jako organizator. Swoje doświadczenie ma, bo nas parę ładnych lat trenował. Wie o co w tym wszystkim chodzi. Polo jaki było taki był, ale chodził z nami w góry. Na kajakach z nami był. Biegał po lasach. Był zawsze z nami przy takich treningach. Na sali zawsze z nami był. Akrobatyka, czy w piłkę, czy w siatkę zagrał. Robił trening z nami. Trener musi być za chłopcami. Polo to był taki świr - to salta, to to, to tamto. Wszystko robił z nami. Po linach treningi. Na siłowni sobie też coś pomachał rękami. Na pewno mam żal o kilka spraw, bo chciałbym jeszcze pomóc tej naszej kombinacji, ale organizacyjnie nie znajdziemy lepszego. Poza organizacją ważni są właśnie ludzie w związku, w kadrach, bo same pieniądze, to nie wszystko.

RS: Mi się wydaje, że Apoloniusz Tajner kombinacji norweskiej jakoś nie poświęca tyle uwagi, pomimo że był z nią związany.

SU: No sam był zawodnikiem i trenerem. Przy kombinacji po prostu nie ma pieniędzy. To nie jest w Polsce, a często też na świecie medialny sport. Skoki mężczyzn to inna bajka.

KR: A jakby Pan ocenił byłego już prezesa Włodarczyka?

SU: Do niego też mam taki lekki żal właśnie o olimpiadę. Chodziło mi o Pana Andrzeja Szmatlana. Odezwałem się w tej sprawie, ponieważ wtedy zarząd PZN był w naszym okręgu, czyli w TZN. Przyszedłem ze swoimi propozycjami, a on delikatnie mówiąc, powiedział, że mi, że chyba za wiele żądam. Tak mnie potraktował jakbym nie wiem skąd przyszedł, jak człowiek z ulicy, a tu przecież chodziło o medale na olimpiadzie. Ja byłem nastawiony psychicznie i wiedziałem, że mnie stać na to, żeby walczyć o ten medal, ale tak moje pomysły wtedy potraktowano. Ja tylko mówiłem, żeby ten człowiek był ze mną, żebyście mu od czasu do czasu pozwolili jechać na jakiś Puchar Świata. Żeby dostał jakiś dres, bo tu nie chodziło o pieniądze. Nie potraktowano mnie poważnie. Wyszedłem, a później się odezwałem - wy medali chcecie?

KR: Zna Pan może taką osobę, która mogłaby w związku być odpowiedzialna za kombinację? Kogoś kto by się poświęcił dla tego sportu?

SU: Edek Przybyła by się nadawał na takie stanowisko. Może nie na prezesa, ale człowieka odpowiedzialnego za kombinację w Polskim Związku Narciarskim. Zaszczepiłem go w tą kombinację, polubił to. Nawet swojego syna Kubę nastawiał cały czas, a on ma typowe warunki na skoczka. Poświęcił nawet syna dla kombinacji.

KR: Czy mógłby Pan wymienić trenerów w Polsce, którzy w jakiś sposób Pana zdaniem się wyróżniają?

SU: Na pewno Józef Jarząbek. Józek bardzo się poświęcił dla tego sportu. Wiadomo, że skoki są bardziej opłacalne, ale pomimo to zrobił bardzo dużo dla kombinacji w naszym kraju. Józek jest taki dość ambitny chłopak, stara się. Był tez ambitnym zawodnikiem, czasem aż za ambitnym.

KR: Czy myśli Pan, że Józef Jarząbek będzie chciał aby jego syn startował w kombinacji, czy tylko w skokach?

SU: Na razie Józek o tym nie myśli. Jego syn ma dopiero 14 lat i jest jeszcze czas na podjęcie decyzji. Póki co niech pracują, bo ta siła i wytrzymałość, którą trenują, zaprocentuje w przyszłości. Uważam, że wszyscy młodzi zawodnicy, nie tylko kombinatorzy, ale i skoczkowie, powinni włączać do swojego treningu marszobiegi i biegi. Jest jeszcze dostatecznie dużo czasu na zmianę dyscypliny.

KR: Wydaję się, że z młodszych zawodników największym talentem jest Dawid Jarząbek. Czy widzi Pan jakichś innych utalentowanych zawodników młodszego pokolenia? Przeglądając wyniki rzucał się w oczy Paweł Twardosz, który dość dobrze biega.

SU: Tak, Paweł Chyc to też fajnych chłopak. W Porońcu jest Michał Gut-Chowaniec. Ostatnio dobrze prezentował się Łukasz Długopolski. Kaziu Długopolski poświęcił się ostatnio i widać jak trenują czy to na nartach czy to na rolkach. Mamy kilku fajnych chłopców nadających się do uprawiania kombinacji norweskiej. Szczególnie te roczniki 1999-2001, ale też 1998 czy nawet 1997.

KR: Jak Pan oglądał na przestrzeni tych kilkunastu lat młodych zawodników, to kto byłby dla Pana największym talentem?

SU: Dla mnie to chyba Adam Cieślar. Adam mi się naprawdę już od młodych lat podobał, bo i skoczyć i biegać potrafi. Umie taką "żyłę włączyć " jak to się mówi.

RS: W zeszłym roku miał nawet drugi czas biegu w Pucharze Kontynentalnym.

SU: No mówię, Adama mi szkoda najbardziej, ale mam nadzieje, że jeszcze zacznie osiągać sukcesy. To dla mnie największy talent w tej chwili. Adam jest takim rutynowym skoczkiem, bo nawet lata temu w Pucharze Świata pokazywał, że potrafi skoczyć. To jest typowy dwuboista.

KR: Czy obecnie ogląda Pan kombinację norweską? Kibicuje Pan komuś? Czy tylko Polakom, czy może też komuś z zagranicy?

SU: Rzadko oglądam, bo nie mam Eurosportu ani satelity. Czasem obejrzę u sąsiada. A tak ogólnie to naszym reprezentantom, chociaż nie startują za często w PŚ. Może w tym sezonie będą startować częściej. Ostatnio Szczepan Kupczak był 18. w LGP.

KR: Wg nas pobił rekord Polski w startach w LGP, bo swego czasu Marcin Mąka był co prawda 17., ale przy znacznie gorszej obsadzie, a Szczepan swoją 18. lokatę wywalczył w gronie niemalże 80 zawodników, więc zajął zdecydowanie lepsze miejsce.

SU: Tak, Szczepan to mój wychowanek... Trochę mi go żal, ale mam nadzieję, że jeszcze jakoś to się rozwinie...

KR: Czy Pan od początku kariery trenował Szczepana?

SU: Tak, od dziecka. To mój wychowanek, ja go prowadziłem tak do 2005 roku, w sumie jakieś 9-10 lat.

RS: Wracając do Pana. Czuł się Pan lepiej na trasie czy na skoczni?

SU: Obojętnie mi było, ale później już raczej biegowo, tylko, że to była wina Pola. Nie umieli trenerzy wtedy dobrze zbalansować treningu. Zajechał mnie trochę, zrobiłem bardzo duży postęp w biegu i siadły skoki... Dlatego mówię, że kombinacja jest bardzo ciężką konkurencją, bo łatwo jest przesadzić w jedną albo drugą stronę. Trzeba przede wszystkim czuć zawodnika. To jest bardzo ważne, żeby go nie zniszczyć, żeby to wszystko jakoś wypośrodkować. Bo jednak są cechy motoryczne, które się zabijają, wytrzymałość z szybkością i z dynamiką.

KR: Duża część ludzi mówi, że kombinator to słaby skoczek i słaby biegacz.

SU: Nie no, bez przesady, bo w tej chwili najlepszy dwuboista w skokach wejdzie do trzydziestki i w biegach też wejdzie.

KR: W ostatnich 10 latach to właśnie Manninen dobrze się spisywał w sprintach.

SU: Za moich czasów tak o Eldenie mówiliśmy, to zdobył przy Ulvangu brązowy medal na 30 km.Dwuboista nie może uzyskiwać na skoczni takich wyników jak specjalista. Nie ma takiej dynamiki w nogach jak skoczek, bo jednak jeszcze wytrzymałość trenuje i automatycznie musi mieć słabszą dynamikę.

KR: Teraz kiedy mamy przeliczniki wiatru i belki, to podczas MŚ w Val di Fiemme udało nam się przeliczyć jak kombinatorzy plasowali się na tle skoczków i najlepsza trójka wchodziła do dziesiątki. Niektórzy kombinatorzy wspomagają swoje reprezentacje w konkursach drużynowych, jak np. Jason Lamy Chappuis w Planicy, kiedy skakał w okolicach 200 metrów.

SU: A nie był wtedy najlepszym skoczkiem wśród kombinatorów.

KR: Szkoda, że nie startował w indywidualnym. Bo trzeba mieć punkty PK.

SU: W PK to by spokojnie zrobili sobie te punkty.

KR: Ale to zależy w jakim okresie, bo teraz latem to im zupełnie nie idzie skakanie.

SU: Tak, bo lato to czas na robienie bazy, budowanie wytrzymałości. Obciążenia treningowe wiosną i latem są bardzo duże i dlatego dwuboista nie ma w tym okresie prawa dobrze skakać. Musi zapieprzać, trzeba budować wytrzymałość na zimę.

KR: A Pan w swoich latach zawodniczych był dobry na finiszu? Teraz za specjalistę uchodzi Lamy Chappuis, a Akito Watabe mimo, że dobrze biega to na finiszu zawsze przegrywa.

SU: Ja sobie dawałem radę w każdej sytuacji. Dla mnie to obojętne. Wiedziałem w którym momencie mogę wyprzedzić i kogo. Umiałem sobie sam skalkulować, ale do swoich możliwości. Też do formy danego dnia. Jak byłem w dobrym gazie, to już wiedziałem kogo na finiszu będę mijał. Tak mniej więcej się już znało zawodników. Jakie straty mam, gdzie którego dojdę, gdzie minę. To kalkulowałem i składałem siły. Jak były jakieś zakręty ostre, to ja się cieszyłem. Jak trasa była nierówna, to był znów plus dla mnie.

RS: Podbiegi Pan lubił?

SU: Bardzo. Zakręty, ostre zjazdy. Takie rzeczy lubiłem. Taką techniczna trasę. To czego Justyna nie lubi, ale teraz się już tego nie nauczy. Za późno zaczęła biegać. Dziecko najlepiej łapie i wyrabia sobie to stanie, czucie, i równowagę.

RS: Mimo to jest w stanie takie sukcesy odnosić.

SU: To jest rewelacja. Ona jakby naprawdę jakby wcześniej troszeczkę biegała, miała umiejętności lepsze, to nie maja szans z nią.

KR: Na mamucie Pan kiedyś skakał?

SU: Nie, nigdy. A była taka propozycja. Jak z Wojtkiem wygrywałem to się śmiali trenerzy i działacze. "Chyba Staszka musimy wziąć", bo Mateja wtedy jeszcze słabiej skakał ode mnie. Praktycznie skakałem tak jak Wojtek, a on był wtedy w dość dobrej formie. No ale ja miałem swoje Puchary Świata i dlatego nigdy nie startowałem. Do Oberstdorfu chciałem nawet pojechać. Bo to jest taka skocznia trochę podobna do naszej.

KR: W seniorskich Mistrzostwach Polski potrafił pan nawiązać rywalizację ze skoczkami.

SU: Regularnie medali nie zdobywałem, ale dwa razy mi się udało. W szóstce byłem parę razy. Jeszcze za czasów Piotrka Fijasa. Wtedy to nas i po 100 startowało.

KR: A w biegowych mistrzostwach Pan startował?

SU: Nie, nie. Tylko w sztafetach startowaliśmy. Nie zdarzyło się, bo po prostu nie było okazji. W sztafecie medale Mistrzostw Polski miałem, ale jakbym startował indywidualnie, to kto wie co by to dało. Raz biegliśmy w drużynie sami dwuboiści, a raz z jednym biegaczem. Pamiętam jak na ostatniej zmianie wyprzedziłem Mistrza Polski w biegu na 15 km, który był rozgrywany dwa dni wcześniej. Wyprzedziłem go już na pierwszym kółku, bo wtedy biegliśmy 10 km na dwóch rundach po 5km.

RS: To musiało być mobilizujące, że dwuboista, a potrafi rywalizować ze specjalistami.

SU: No na tym to polega. Dwuboista musi być i w skokach i w biegach na dobrym poziomie. Ja nie mówię o wygrywaniu, ale koło tej czołówki musi być, jak chce być dobry. Czy ze skoczkami czy z biegaczami. W tej chwili, to polscy dwuboiści będący na światowym poziomie powinni walczyć o medale w biegach narciarskich, bo tam też ta sytuacja nie wygląda najlepiej. A ze skoczkami powinien do tej dziesiątki wchodzić. Przecież nasi chłopcy kręcili się koło takich miejsc startując ze skoczkami. Jakby te skoki zostały u Adama, to by było dobrze. Za moich czasów też była paka tych skoczków.

KR: Czy uważa Pan, że kombinator powinien lepiej biegać czy lepiej skakać? Czy powinien i nieźle biegać i nieźle skakać? Jak Pan to widzi?

SU: Już od młodzika powinni trenować bieg. Podstawą jest to, żeby posmakowali trochę tej wytrzymałości. To jest baza do treningu, bo na tej bazie możesz wychować dobrego skoczka. To jest moja zasada, wg mnie to jest najważniejsze. Zauważcie, że niektórzy nasi chłopcy to dobrze jeździć na nartach nie umieją, bo gdyby nie było torów, to by się pozabijali. Trening na biegówkach wyrabia równowagę, koordynację ruchową, czucie, stanie, środek ciężkości - tylko biegówki, to jest podstawa moim zdaniem. A do tego oczywiście trening skokowy. Bo jak nie będzie miał czucia nart, to nie dojedzie dobrze do progu, a to jest wg mnie bardzo istotne. Latem treningu na nartorolkach raczej już skoczek tak bardzo nie potrzebuje, bo to jest już inne bieganie. Krzysiu Biegun tak zaczynał treningi, a teraz jest już dobrym skoczkiem.

KR: Pamiętam jak w najmłodszych latach m.in. Tomasz Byrt, Olek Zniszczoł zdobywali czołowe miejsca w MŚ dzieci w kombinacji norweskiej.

SU: Jasiu Szturc to samo robi z chłopcami. Jako młodzi startują zarówno w skokach jak i kombinacji. Przez parę lat współpracowaliśmy razem w Szczyrku. Dawał mi pewne obowiązki jeśli chodzi o bieganie z chłopcami. A tak jak mówię, Adam Małysz też miał mistrza Polski juniorów w kombinacji. Zdobył brązowy medal jako junior jak ja kończyłem karierę w 1994 roku. Ja miałem wtedy dwa medale MP w skokach, srebrny na normalnej i brązowy na dużej skoczni. Kiedy wygrywał Piotrek Habas, Adam zdobył srebro. Małysz uprawiał kombinację do 17-18 roku życia.

KR: A jak się Pan zapatrywał na ten transfer Tomasza Pochwały do kombinacji norweskiej? Wierzył Pan, że uda mu się zdobyć punkty Pucharu Świata?

SU: Tomek zrobił błąd, bo ja go dwa lata wcześniej namawiałem (Pochwała zaczął startować w kombinacji od sezonu 08/09 – przyp. red.). Dwa lata wcześniej, żeby zaczął, to by było dobrze. On po tym upadku w Planicy jeszcze wrócił, ale to już w psychice zostało. Do szóstki w kombinacji, to powinien minimum wchodzić na skoczni.

RS: Raz w Ramsau mu się udało. Był wtedy bodajże szósty.

SU: No udało mu się wtedy zakręcić koło trójki, ale dalej uważam, że dwa lata wcześniej i byłoby o wiele lepiej. Jeszcze miał taką nadzieję, że jeszcze wróci do dobrego skakania i będzie w tej kadrze. To już było widać, że nie i to był moment, żeby zacząć tą kombinację.


KR: A myśli Pan, że wtedy stać by go było na plasowanie się w dziesiątce Pucharu Świata?

SU: Jakby po tym upadku wrócił i zaczął szybciej trenować kombinację, to może by się udało. Ale trzeba by go było skokowo przypilnować jednak. Bardziej skokowo go pilnować, a biegowo stopniowo wchodzić. On biegać przecież umiał, bo od dziecka był szkolony przez tatę Leszka Pochwałę. Tego się nie zapomina, bo to jak jazda na rowerze.

RS: A nie chciał zaczynać od kombinacji?

SU: Nie chciał właśnie. Jakby troszeczkę wcześniej zaczął. A namawialiśmy go. Ja mu mówiłem "Tomek nie zastanawiaj się. Twój dziadek jest tez za tym", no ale nie udało nam się.

KR: A Pan coś trenował z nim jak przechodził na kombinację?

SU: Nie, nie trenowałem. Tak go obserwowałem. Czasem mu coś podpowiadałem, jak się gdzieś spotkaliśmy na biegówkach. Na skoczni tez z nim parę razy byłem.

KR: Nie wiem jak było za Pana czasów, ale teraz kombinatorzy zarabiają dosyć małe pieniądze jak na tak ciężko pracujących sportowców. To jest 5000 CHF za zwycięstwo. Ktoś kto jest najlepszy, to przez cały sezon nie zarobi tyle co inny sportowiec przez miesiąc. Jak to wyglądało u Pana?

SU: Myśmy nie mieli nic. Później zaczęły wchodzić nagrody finansowe. Jak byłem drugi, to dostałem 1000 marek. Ale to wtedy głównie Niemcy fundowali nagrody, nie wszystkie Puchary Świata.

KR: Za zwycięstwo PŚ B coś Pan dostał?

SU: Dostałem jakiś tam zegarek, taki dość fajny. Do tego jeszcze pamiątkowy puchar.

KR: A jak Pan startował, to nikt Pana nie namawiał, że może w skokach albo w biegach Pan więcej zarobi? Czy wtedy w innych dyscyplinach tez się nie dało wtedy zarobić?

SU: Raczej też, bo wtedy te stypendia sportowe były jednakowe zależne tylko od klasy jaką masz - pierwsza, mistrzowska albo międzynarodowa mistrzowska. Za pierwszą klasę tez się już dostawało. Był taki moment w latach 80 kiedy startowałem, kiedy pierwsza klasa była bodaj 6 tysięcy, mistrzowska była 9, a 12 była międzynarodowa.

KR: Latem w Pana czasach były jakieś zawody? Cykl Letniej Grand Prix powstał dopiero w 1995 roku.

SU: No pewnie, że startowaliśmy na nartorolkach. Były takie zawody i to duże - Niemcy i Czechy. Najpierw właśnie w Niemczech, już nie pamiętam gdzie, a później w Czechach w Lomnicy nad Popelkou. Tam przyjeżdżali wszyscy. Szwajcarzy, Austriacy, Ruscy, Czesi, Niemcy, Norwegowie. Byłem bodajże dziesiąty w Niemczech i czwarty w Czechach swego czasu na nartorolkach. To właśnie był taki odpowiednik Pucharu Świata.


RS: Jakby Pan ocenił techniczną różnicę między nartorolkami, a nartami?

SU: Jest dosyć duża różnica. Można pewne rzeczy wypracować na rolkach. Siłę mięsi potrzebną do łyżwy można zbudować, ale to trzeba wiedzieć po co się trenuje i po co się biega na tych rolkach. Nie tylko dla samego treningu. Trzeba czuć co jest mi potrzebne do biegówek. To jest jednak inne bieganie, krótsza narta, inne odbicie na gumie. Są rzeczy, które na rolkach można wypracować i które się przydają na biegówki. Tu chodzi po prostu o podobny ruch, czyli imitacja biegania na biegówkach. Wiadomo, że wzmacnia się górę, bo to jest cięższe bieganie. To trzeba wszystko dobrze zaplanować. Trzeba wiedzieć co się chce osiągnąć dzięki danemu treningowi. To jest imitacja biegania. Techniki się na rolkach nie da wypracować. To dłuższa narta, inne tereny, inne tarcie, inny ślizg, inna jazda.

KR: Podczas letnich treningów wolał Pan biegać czy jeździć na rowerze? Miał Pan dostęp do nartorolek?

SU: Nartorolki były zawsze, tylko te nasze wyglądały zupełnie inaczej niż obecne. A ciężkie były, że jej. Jak byłem małym chłopcem to ciężko było udźwignąć, a co dopiero biegnąć. Jeździłem też trochę rowerem, ale ja wolałem biegać po górach. Dla mnie to jest najlepszy trening. Na tych kamieniach i nierównościach można sobie świetnie wypracować stawy skokowe. Ja nigdy z tym nie miałem problemów, do dziś nie mam, chwała Bogu. Tak samo kolana. Pamiętam jak jeździliśmy przed IO/MŚ na badania do Warszawy, to lekarze się mnie pytali czy ja w ogóle trenuję skoki, bo miałem stawy, kolana takie jak młody chłopiec, który by nic nie robił. Ale to też może zależało od budowy ciała, bo każdy ma inną fizjologię, może jakieś uwarunkowania genetyczne. Ale treningi też dużo dawały. Trzeba wzmacniać wszystko. Nigdy nie miałem problemów z kontuzjami. Byłem na tyle sprytny, że potrafiłem też upaść, obrócić się. Zdarzało się, że bez narty wyleciałem z progu na średniej krokwi. Wylądowałem 60m na plecy i tyle. Normalnie leciałem, nie przestraszyłem się, potem obróciłem się i nic mi się nie stało. Po to też trzeba poświęcać czas na treningach na akrobatykę. Myśmy na basenach z Polem trenowali skoki do wody, salta. Tu muszę mu przyznać rację, bo on to był akurat wariat pod tym względami. I to się przydawało, bo przy takim upadku to wiedziałem co mam zrobić.

KR: Jak był Pan juniorem, to od razu chciał Pan być kombinatorem?

SU: Ja wiem... Chyba tak. Zdobywałem medale w skokach, ale polubiłem biegać. W 1977 r. jak powstała szkoła sportowa, to zacząłem do niej chodzić. I tak zacząłem biegać przy pani Weronice Budnej. Spodobało mi się bieganie, bo od razu przyszły sukcesy, bo i w lidze byłem trzeci. Więc nie tylko skoki, czy kombinacja, ale w biegach też się liczyłem. Bieganie na nartach trzeba lubić i trzeba też umieć to zaszczepić chłopcom. Dlatego teraz boli mnie jak chłopcy teraz chcą tylko skakać. Ale jak już znajdziesz takiego chłopca co się poświęci, a ty go zaangażujesz, wciągniesz w to i później się okazuje, że z tego nie ma nic... To po co ja to robiłem, tą pracę swoją?

RS: Jakie było Pana najwyższe miejsce w zawodach juniorskich?

SU: Przed MŚJ w 1986 r. zająłem 4. miejsce, ale miałem wtedy pecha niesamowitego. To było w Schonach. Pamiętam jak doleciałem całą grupkę. Tam zawsze była najlepsza obsada, bo dawali najlepsze nagrody rzeczowe. Zegary stojące, rzeźbione, przepiękne. Wszystkie najlepsze kraje startowały. Był wtedy fest mróz i 200 metrów przed stadionem chciałem wyskoczyć na drugi tor, wszystkich bym minął, prawdopodobnie bym wygrał. W momencie jak chciałem zmienić tor, to śnieg był tak zmrożony, że chwyciło mnie jak na gwoździach, wywróciłem się i przyleciałem czwarty. A najlepsze moje miejsce na MŚJ to 13. Byłem wtedy 7. po skokach, ale tak jak mówię, mieliśmy problem ze smarowaniami, narty nie jechały nic. Rosjanin Nikiforow z 11. miejsca po skokach wygrał wtedy całe zawody (MŚJ 1985 w Szwajcarii). Biegałem wtedy podobnie jak on, ale to nieszczęsne smarowanie... Nie było szans. Rok później w USA też wyszła klapa. Chyba aklimatyzacja, ten najgorszy 4-5. dzień, a wtedy były rozgrywane zawody. Najlepiej startować zaraz po przyjeździe na drugi dzień, albo tydzień wcześniej przyjechać. No ale to też kosztuje.

RS: W tym 86 r. co był Pan 4. w juniorach, to bieg był już rozgrywany łyżwą, czy jeszcze klasykiem?

SU: Wtedy już biegliśmy łyżwą, rok 85 był ostatnim co biegało się klasykiem.

KR: A w jakiś innych sportach Pan startował zanim został Pan kombinatorem? Może w lekkoatletyce?

SU: No pewnie. W piłkę ręczną czy w piłkę nożna lubiłem grać. Jeśli chodzi o lekkoatletykę, to nie mogłem liczyć na nic więcej przy swojej budowie, ale sprint 11,8 potrafiłem biegać bez kolców. 200 metrów kiedyś przebiegłem w Spale, podszedłem do trenera czy by mi dał przelecieć się dwieście metrów. 23,04 wtedy zrobiłem. Pożyczyłem od dziewczyny pierwsze lepsze kolce i tak od strzała pobiegłem. Trener się trochę zdziwił, bo przy moim wzroście to był dobry wynik. Dyskiem czy oszczepem tez lubiłem rzucać. Ja po prostu od urodzenia lubiłem sport i czego bym się nie tknął, to mi się podobało. Na kajakach bardzo lubiłem pływać.

KR: A jak Pan startował, to miał Pan jakąś ksywę zawodniczą?

SU: Paker (śmiech). Bo już jako 13-latek lubiłem się na drążku podnosić i to wiele razy. Jakieś pompki. Taki jeden chłopak z klubu w szkole sportowej ochrzcił mnie Pakerem, bo cały czas coś robiłem, jak to się mówi "pakowałem".

Dla wszystkich, którzy chcieliby przeczytać wywiad w całości udostępniamy go także w formacie PDF. Liczy on drobne 23 strony.

To już koniec trylogii ze Stanisławem Ustupskim w roli głównej. Kolejny takiej długości wywiad na pewno nie prędko.

Dla wszytskich, którzy dobrnęli do końca, dla rozluźnienia kultowy utwór związany z naszym wypadem;)


W Zakopanem rozmawiali Konrad Rakowski i Rafał Snoch.