
Czas posezonowych podsumowań trwa w najlepsze. Na dłuższą rozmowę o minionym sezonie, marzeniach o igrzyskach i występie na nich, trudnych przygotowaniach do zimy poza kadą kombinatorów wspieraną przez PZN, upadku w Seefeld, samozaparciu, ciężkiej pracy i wsparciu bliskich udało nam się namówić Wojciecha Marusarza, który za sobą ma debiut zarówno w zawodach PŚ, jak i igrzyskach olimpijskich, na których, jak mówi w rozmowie z Kasią Nowak, dał z siebie 100 procent.
Kasia Nowak: Długo musiałeś czekać na swoją szansę zaistnienia w międzynarodowych zawodach na dłużej. Było warto czekać?
Wojciech Marusarz: Zgadza się, długo czekałem, by na dłużej zagościć w zawodach rangi międzynarodowej. Poprzednie starty były tylko epizodyczne, raz na jakiś czas pokazywałem się „w świecie”. Myślę, że było warto, ciężka praca, którą wykonałem, by tam być, się opłaciła i tym bardziej jestem usatysfakcjonowany tym, że udało mi się ten ciężki czas przetrwać i cierpliwie czekać na szansę, i ją wykorzystać.
Wysoką dyspozycją na zawodach Pucharu Kontynentalnego w USA zdobyłeś miejsce na konkursy Pucharu Świata. Potrafisz powiedzieć, co wpłynęło na tak dobrą dyspozycję za Oceanem?
Całą jesień myślałem o tym starcie, by jechać do USA, i do niego się przygotowywałem jak najlepiej. Miałem przeczucie, że warto tam jechać, bo może mi to dać realne szanse na start w Pucharze Świata; gdzieś w cieniu tych myśli były też marzenia o igrzyskach. Końcówkę sezonu letniego przepracowałem bardzo ciężko pod kątem biegowym, korzystałem z każdych warunków śniegowych, jakie się pojawiały pod koniec jesieni, odbyłem dużo sesji na śniegu, włożyłem też sporo pracy w trening skokowy i to wszystko mi pomogło.
W skokach narciarskich mówi się o dużej różnicy poziomu w zawodach Pucharu Kontynentalnego i Pucharu Świata. Czy podobnie jest w kombinacji?
Tak, widać różnicę, może nie aż taką jak w skokach narciarskich, ale też jest ona zauważalna. Poziom jest bardzo równy i wysoki i trzeba naprawdę dobrze skakać, by móc walczyć o wysokie lokaty, a o takie się walczy.
W minionym sezonie nie było Cię w kadrze narodowej. Na co w takim razie może liczyć taki zawodnik jak Ty, nie mający regularnego wsparcia od Polskiego Związku Narciarskiego, i jak wyglądają Twoje codzienne treningi, kto Ci pomaga, także finansowo?
Nie ma mnie w kadrze już od paru ładnych sezonów, nie ukrywam, że jest ciężko przygotować się na poziom światowy, będąc poza kadrą. Na poziom krajowy może wystarczy, ale jeśli myśli się o zawodach najwyższej rangi, jest dużo trudniej. Dużo pomógł mi trener Władysław Gąsienica Wawrytko (trener skoków i kombinacji norweskiej w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem – przyp.red.), on wyciągnął do mnie pomocną dłoń i wspierał mnie przez ostatnie 5 lat. Pomoc otrzymałem też od klubu AZS Zakopane, zwłaszcza finansowo przy kupnie sprzętu, finansowaniu zgrupowań i wielu innych rzeczy. Bardzo pomogła mi finansowo także rodzina, za co będę im wdzięczny do końca życia, bo wiem, że im samym czasem było ciężko, tracili na tym też brat i siostra. To była dla mnie ogromna motywacja, by im to wynagrodzić, osiągając jak najlepsze wyniki. Z każdego treningu chciałem wyciągnąć jak najwięcej, ćwiczyłem gdzie się dało. Dużo do szczęścia nie potrzebowałem, wystarczyła motywacja i chęć do walki.
Gdzie na co dzień trenujesz latem i zimą? Na skocznie w Zakopanem nie możecie za bardzo liczyć, bo znajdują się w opłakanym stanie.
Skoczni w Zakopanem praktycznie nie ma, większość czasu spędzamy w Szczyrku i Wiśle, bo tam są obiekty z prawdziwego zdarzenia, tam przeważnie trenuję przez całe lato. W Zakopanem odbywam treningi biegowe na nartorolkach i biegam po górach. Musimy trochę kombinować, jak to kombinatorzy (śmiech).
Przed igrzyskami przytrafił Ci się upadek na skoczni w Seefeld. Co się dokładnie stało i jak wpłynął on na Twoją dyspozycję w dalszej części sezonu?
Upadek w Seefeld wydarzył się częściowo z mojej winy. Za bardzo „przeciągnąłem” i tak już dobry skok, chciałem za dużo, nie udało się już uratować i upadłem. Wyglądało groźnie, ale obyło się bez większych poważniejszych urazów. Skończyło się na paru otarciach i jednym szwie na ramieniu, ale sam upadek trochę wybił mnie z rytmu startowego, dyspozycja się gdzieś pogubiła i już nie było tak, jakbym tego oczekiwał, ale szczęście w nieszczęściu, że nie stało się nic poważnego i mogłem pojechać na igrzyska.
Na wspomnianych przez Ciebie igrzyskach nie udało Wam się niestety wywalczyć miejsca w czołowej ósemce w zawodach drużynowych, co wiąże się z brakiem stypendium z Ministerstwa Sportu. Jak Ty sam oceniłbyś swój start w PyeongChang, czy gdybyś mógł cofnąć czas, zrobiłbyś coś inaczej?
Faktycznie nie udało się zrealizować założonego celu, którym było właśnie miejsce w czołowej ósemce zawodów drużynowych. Szkoda, bardzo liczyliśmy z kolegami, że nam się uda, ale trudno, taki jest sport, walczyliśmy z całych sił, ale zabrakło. Z postawy w zawodach drużynowych jestem zadowolony, dałem z siebie 100%. Wiadomo, że gdyby się dało cofnąć czas, to zawsze dałoby się coś naprawić, ale ja wiem, ze zrobiłem wszystko, na co mnie było stać w tej chwili i jestem z tego dumny, że mogłem być członkiem tej drużyny i reprezentować Polskę.
W zawodach indywidualnych w Korei trener Winkelmann kazał Ci zejść z trasy. Jak wyjaśnił swoją decyzję i jak udało Ci się z nią pogodzić?
Trener podjął decyzję, bym zszedł z trasy po pierwszym okrążeniu; niezależenie od tego, jaki wynik uzyskałbym na skoczni, z góry było ustalone, że trener chce mnie oszczędzić na zawody drużynowe, by wnieść do zespołu jak najwięcej. Z początku nie mogłem się pogodzić z tą decyzją, to nie w moim stylu schodzić z trasy, nigdy przedtem na żadnych zawodach tego nie zrobiłem, zawsze kończyłem bieg niezależnie od wyniku, a tu mam tak zrobić na zawodach życia, o których marzyłem od dziecka. Schodziłem ze łzami w oczach, miałem o to żal do trenera, ale później wyjaśniliśmy sobie wszystko.
Wspominałeś ostatnio w jednym z wywiadów, że wiesz, co masz robić, żeby osiągać lepsze rezultaty. Nad czym konkretnie musisz się skupić, by zrobić kolejny krok do przodu?
Na pewno na skokach, bo to klucz do dobrych wyników. Teraz każdy kibic kombinacji zauważy, że coraz ważniejszą rolę zaczynają odgrywać skoki. Jeśli nie jest się w czołówce na półmetku, to z dalszych pozycji nie da się dużo zdziałać, a jeśli już, to trzeba być naprawdę super biegaczem, jak na przykład Alessandro Pittin, ale i on w tym sezonie nie osiągał dobrych rezultatów. Dlatego właśnie na tym elemencie będę się skupiał w sezonie letnim.
Mówiłeś też o problemach z wagą i masą mięśniową. Czy w tej kwestii możesz liczyć na czyjeś wsparcie, na przykład dietetyka, czy musisz poradzić sobie sam?
Mam duże problemy z wagą, a zwłaszcza z masą mięśniową, której mam za dużo, i przeszkadza mi to na skoczni i uniemożliwia mi dobre skakanie. Właśnie od tego sezonu zacznę współpracę z nowym dietetykiem. Poprzednio współpracowałem z kolegą, byłym kombinatorem norweskim Andrzejem Gąsienicą, który wiele mi pomógł, przekazując sporą wiedzę na temat nawyków żywieniowych.
Czego Ci zatem życzyć w przyszłym sezonie?
Zdrowia i formy skokowej
Z Wojtkiem Marusarzem rozmawiała Kasia Nowak
fot. PZN