wantulok

Choć jest już dawno po sezonie, Polski Związek Narciarski nie próżnuje. Szerokim echem w środowisku obiło się zwolnienie kilku trenerów, w tym odpowiedzialnego przez ostatnie dwa lata za kombinatorów, i to z sukcesami, Mateusza Wantuloka, który podzielił się ze Skipolem swoimi odczuciami związanymi z dość nieoczekiwanymi decyzjami władz.

 

- Nic wcześniej o zmianach nie wiedziałem – zaznacza jasno były już trener kombinatorów, który póki co decyzji dotyczącej swojej przyszłości nie podjął, niemniej jednak jak już to nastąpi, to nas o tym poinformuje (trzymamy za słowo). – Sami nie wiemy, o co chodzi, być może zadania wynikowe wobec naszej grupy były znacznie wyższe? – pyta retorycznie Mateusz, nie kryjąc nuty rozczarowania. – Do końca nie wiem, dlaczego tak się stało, ale na pewno nie jestem zły na władze Związku, myślę, że zrobili to, co uważali za stosowne – tak wspomniane zmiany skomentował sam zainteresowany.

 

Z pracą trenerską na poziomie polskiej kadry pożegnał się zarówno Mateusz, jak i Jan Szturc, który z powodów zdrowotnych powróci do pracy w WSS Wisła. Na łamach oficjalnej strony PZN pojawiły się jednak informacje o niesprzyjającej atmosferze panującej ostatnio w kadrze dwuboistów. Co na to Wantulok? - Według mnie nasz duet, czyli trener Jasiu Szturc i ja, sprawdził się, a te dwa lata dały chłopakom kopa i sporą dawkę motywacji do dalszej ciężkiej pracy. Na koniec kwietnia miałem okazję przeprowadzić badania wydolnościowe przed sezonem przygotowawczym i parametry, jakie panowie uzyskali, są kolejnym pozytywnym bodźcem, naprawdę idą cały czas do przodu. Myślę również, że pokazaliśmy, że jest w nas potencjał. Moje kontakty z trenerem i chłopakami były, są i będą bardzo dobre. Nie mam podstaw, aby się odcinać od kogokolwiek. Wszyscy lubimy kawę, mamy do siebie blisko i zawsze będzie miło wpaść do kogoś na czarną z mleczkiem, tzw. „flat white. Przez cały kwiecień i początek maja pomagałem chłopakom, przesyłając plany treningowe. Wiedzą również, że zawsze mogą liczyć na moją pomoc – zapewnia ostatni opiekun kombinatorów z kadry A.

 

Minione dwa sezony obfitowały jednak w wiele wartych zapamiętania chwil i z pewnością nie zmieni tego żadna decyzja związkowych władz. – Jestem dumny z zawodników, pomimo że byliśmy kolegami, zaufali mi. Realizowali plany, które czasami były bardzo trudne, w tym zwłaszcza ostatni sezon przygotowawczy. Dałem z siebie wszystko, co mogłem i umiałem na ten moment. Starałem się, by plany były dopracowane do centymetra i minuty. Natomiast uczę się cały czas, każdy może myślami wrócić do przeszłości i stwierdzić, że mógł coś zmienić lub zrobić inaczej. Ja jednak jestem wdzięczny za to, co dostałem, za trenera Jana Szturca, który jest wspaniałym człowiekiem, pokazał mi wiele rzeczy i zmienił sporo  w mojej osobie. Nie pytałem trenera, ale pewnie też wyciągnął ode mnie sporo wiadomości, które teraz wykorzysta w pracy klubowej z dziećmi. To był częsty temat – jak „ugryźć” temat, pracę od samego startu, dla młodych zawodników taki trener to skarb – chwali swojego doświadczonego asystenta, a wcześniej szkoleniowca 30-latek, dla którego praca z polską kadrą była pierwszą z chorągiewką w dłoni.

 

Chorągiewkę przejmie teraz kto inny, a na Mateusza czeka nowy rozdział. – Na pewno otrzymanie dokumentu z taką decyzją nie było miłe, ale po prostu tak miało być. Każdy z nas ma zapisaną swoją drogę, nikt nie obiecywał, że zawsze będzie wspaniale, czasami krzyż, który się niesie, jest bardzo ciężki. Można upaść, ale trzeba umieć podnieść się i iść dalej. „Ktoś” u góry ma inny plan wobec mnie, a ja temu ufam i wierzę, że będzie dobrze. Jak na razie trochę poobijany, kolana zdarte, ale z czasem wszystko się zagoi – skomentował świeżo upieczony „bezrobotny” trener, który jednak ma też powody do radości. – Wyniki chłopaków dawały mi wiele satysfakcji oraz ogromnej motywacji. Punkty Szczepana w Lillehammer, starty Adam w Val di Fiemme, punkt Pawła Słowioka we Francji, pierwsze podium Adama w Eisenerz, pierwsze punkty Pawła Twardosza w COC, fantastyczna końcówka tego sezonu oraz wiele innych zdarzeń – te wszystkie chwile zostaną w moim sercu i nigdy o nich nie zapomnę. Nie tylko o wynikach, ale i osobach, które mi pomagały przez cały ten czas. Oni tak samo pragnęli, by polska kombinacja mogła znów zacząć świecić jasnym płomieniem.

 

- Na koniec mogę powiedzieć jedno: Jeśli panowie naprawdę uwierzą w swoje możliwości, wrócą do skakania, które prezentowali kilka lat temu (a nie raz pokazali, że mają dar do skoków, plasując się w pierwszej dziesiątce Mistrzostw Polski seniorów w skokach), będą mocno pracować, a przy tym przypomną sobie radość, jaką daje skocznia, w pełni wykorzystają swój potencjał biegowy i zaufają nowemu trenerowi, to na igrzyskach będzie „ogień”- na taką przyszłość czeka nie tylko Mateusz, ale i my. Wy, drodzy Czytelnicy, chyba też.

 

- Pozdrawiam kibiców, dziękuję za wasze ciepłe słowa i trzymajmy kciuki za naszych chłopaków, bo najważniejszy sezon przed nimi. Ze swojej strony dziękuję Polskiemu Związkowi Narciarskiemu za daną mi szansę i pracę, w trakcie której zawsze mogłem liczyć na pomoc, co miało wpływ na wyniki osiągane przez zawodników.

 

Tyle Mateusz Wantulok. Rozmawiała Kasia Nowak

 

Komentarz: Szkoda, że doświadczenie, które Mateusz Wantulok zdobył w trakcie swojej dwuletniej pracy, nie zostanie wykorzystane w dalszej działalności zagranicznego trenera Danny’ego WInkelmanna, który ma przejąć stery w polskim obozie. Choćby przykład tak popularnych w Polsce skoków pokazał w przeszłości, że system biało-czerwonego asystenta, który uczy się pod okiem zagranicznych szkoleniowców, zdaje egzamin. Tak do roli głównego trenera u boku Heinza Kuttina i Hannu Lepistoe dojrzał Łukasz Kruczek. Tak mogłoby być i z Mateuszem, który pokazał, że mimo młodego wieku, ma w sobie potencjał. Zdrowotne problemy Jana Szturca sprawiły, że to na barkach Mateusza minionej zimy w dużej mierze spoczywały losy polskiej kadry, a ostatni akord sezonu w postaci weekendu w Schonach potwierdził, że biegowa forma biało-czerwonych poszła w górę, i to znacznie. Tak samo MŚ w Lahti, gdzie duet Cieślar&Słowiok niemal otarł się w sprincie drużynowym o miejsce dające ministerialne stypendium (inna sprawa, że Polacy i tak mogą się o nie starać dzięki wynikom na Uniwersjadzie). CZWARTY czas biegu czy mistrzowskie lokaty w czołowej trzydziestce to na pewno nie była kwestia ślepego losu, ale ciężkiej pracy, za którą Mateuszowi i jego podopiecznym należą się słowa uznania. Bo co jak co, ale niemały szok, jaki przeżyłam, oglądając finałowe zmagania w Schonach, naprawdę trudno zapomnieć. Oby w przyszłym sezonie kombinację oglądało się tak dobrze albo i lepiej niż wówczas. Ze swojej strony dziękuję za zawsze ciekawe i obszerne wypowiedzi, z których można było się wiele o tajnikach pracy szkoleniowca i kombinacji w ogóle dowiedzieć. Na pewno nie raz jeszcze Mateusz na łamach Skipola zagości. 

 

Kasia Nowak