Śnieg w Falun był dużym zaskoczeniem. Wyniki, które po wyścigu na 10 kilometrów techniką łyżwową zobaczyli kibice, były szokiem. Nieznana wcześniej nikomu Caitlin Gregg sensacyjnie sięgnęła po brązowy medal mistrzostw świata. O uporze, codzienności i przykładzie dla dzieci opowiedziała w Falun Michałowi Chmielewskiemu.
fot. Jess Diggins i Caitlin Gregg (z prawej) z medalami MŚ
Gdzie się Pani podziewała przez tyle lat?
Prawdę mówiąc, nie mam zbyt wielu okazji, by pokazywać się szerszej biegowej publiczności. Ja nie jestem nawet członkiem kadry narodowej, więc moje możliwości wyjazdów są ograniczone. Trenowałam sobie w domu od czasu do czasu dostając jakąś szansę na występy w poważnych zawodach. Wreszcie udało się ją wykorzystać, bo zazwyczaj kończyło się na miejscach w którejśtam dziesiątce, co wcale nie przekonywało trenerów, że warto na mnie stawiać. I wcale mnie to nie dziwi.
To dlaczego postawili w Falun?
Ostatnie kilka tygodni było dla mnie dobre. Trenowałam mocno, miałam dobre podejście do nart i wynikowo też nie odstawałam mocno od reszty koleżanek. Trochę spodziewałam się, że dostanę nominację.
Pięknie im się Pani odpłaciła. Nie przeszkadza świadomość, że jest się bohaterką biegu, który do historii przejdzie jako jeden z najbardziej zaskakujących i wywróconych do góry nogami?
To była masa szczęścia i splot wielu sprzyjających mi okoliczności, nie ma co ukrywać, ale bez dobrego przygotowania nie mogło być mowy o nawet w połowie tak dobrym rezultacie. Bo narty, choć dzisiaj posmarowane doskonale, same nie pobiegną. Owszem, źle przygotowane zatrzymają, ale to od ich właściciela zależy, co na nich zrobi. Chcę tak to widzieć, chcę, by tak o tym brązowym medalu mówiono. Dzisiaj po prostu mi wszystko zagrało tak, jak powinno. Wreszcie. Warunki zmieniły się drastycznie, a ja miałam gigantyczny fart, że biegłam z tak niskim numerem. Ale nie tylko ja z takim biegłam i te kilkadziesiąt dziewczyn, które też trafiły na jeszcze przyzwoitą trasę, trzeba było pokonać. Czasem nie ma się szczęścia, czasem jest go aż nadto. Jak dziś.
Czy po tylu latach odbijania się od drzwi światowej czołówki tliła się jeszcze wiara w taki sukces?
Sporo razy myślałam sobie, że to teraz, że może wreszcie do czegoś dojdę jako sportowiec. W seniorskich nartach nie osiągnęłam absolutnie nic, ale wychodząc za każdym razem na start jakiegoś biegu powtarzałam sobie, że jestem najlepsza, że muszę biegać najciężej jak tylko potrafię i zostawiać na nartach całe serce. To naprawdę jest klucz do wszystkiego. Po co miałabym biegać i męczyć się na treningach, gdybym zadowalała się tylko zdobywaniem jakichkolwiek punktów?
Na co jeszcze stać Caitlin Gregg?
Mam nadzieję, że ten rezultat pozwoli mi na znalezienie się w składzie na następne weekendy Pucharu Świata. Może będzie to Holmenkollen? Tam jest wyścig dla mnie. Na co dzień biegam sporo maratonów, które są jeszcze fajniejsze niż krótkie dystanse. Ale po dzisiaj wiem, że dziesiątkę wprost uwielbiam.
Ile jeszcze daje sobie Pani czasu w zawodowym narciarstwie?
Juniorką już nie jestem, ale są ode mnie starsze zawodniczki. Nie mam pojęcia. Już teraz zajmuję się trenowaniem innych, w tym mojego męża, który biegał na igrzyskach w Soczi. Tutaj widzę swoją przyszłość. Czuję, że mogę dać od siebie wiele amerykańskiemu narciarstwu i mam taką swoją misję w związku z tym. Czy dotyczyłoby to partnera, czy dzieci, które mam pod opieką.
Dreams came true?
Tak, to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Zawsze powtarzałam sobie, i inni też mi powtarzali, że wszystko jest w życiu możliwe, jeśli tylko w siebie wierzysz i tę wiarę popierasz ciężką pracą. Wiesz, w Minneapolis pracuję z dziećmi i im też to ciągle powtarzam. Chciałabym, żeby ten medal był dla nich wiadomością, że to nie są puste słowa.
Jeśli dziś marzenie się spełniło, jakie jest następne?
Dziś całą drużyną udowodniłyśmy, że jesteśmy silne, że mamy fajny program szkoleniowy, który zaczyna przynosić efekty. To nie jest marzenie związane tylko ze mną, ale z całym zespołem USA, którego jestem częścią i zawsze będę go wspierać. Chciałabym, żeby w sztafecie gryźć śnieg i wygryźć medal. To nie jest niemożliwe. Nie wiem, czy będę jej częścią, ale to jest najmniej istotne. Kocham biegi narciarskie i nawet jako kibic dziewczyn sięgających po podium mistrzostw świata będę tak samo szczęśliwa jak one.
W Falun rozmawiał Michał Chmielewski