- Tydzień po tym, jak wylądowałem na szpitalnym oddziale ratunkowym, wygrałem ze Staręgą. Czuję się dobrze i chcę, żeby to wreszcie zaprocentowało – mówi w rozmowie ze Skipolem członek kadry A w biegach narciarskich Paweł Klisz.
Michał Chmielewski: Jak się dopingowaliście przez ostatnie miesiące?
Paweł Klisz: Myśmy tego lata wykonali z Januszem kawał dobrej roboty. Mieliśmy zorganizowaną suplementację, spaliśmy w namiotach hipoksyjnych, konsultowaliśmy ćwiczenia siłowe ze specjalistą, omijały nas kontuzje. Było dużo nowego i dużo dobrego. A, no i testujemy szminki (śmiech).
Są kraje, gdzie za takie pytanie mogliby się teraz obrazić. Myślisz, że rzeczywiście mają coś na sumieniu?
Nigdy bym Norwegów o zorganizowany doping nie posądził, bo uważałem ich za kraj, który jak nikt dba o dobro biegów narciarskich. Nie mogliby sobie pozwolić na to, żeby zaprzepaścić to w taki sposób. To nie do pomyślenia: oni i doping. A teraz? Kombinują z astmą, teraz jeszcze maść... Trochę to podejrzane.
Kolosowi połamią się gliniane nogi?
Nie chce mi się wierzyć, że Norwegia bierze doping. Ale nie łudzę się, że są niewinni, bo jak się idzie na kontrolę, trzeba zgłaszać, które brało się leki. Johaug tego nie zrobiła, znaleźli klostebol, więc wymyślili tę szminkę. A pisze się, że żeby miała takie stężenie sterydu, musiałaby tę maść jeść! I teraz pytanie: to wymyślone? Wielu mówiło, że to nieumyślnie i niemożliwe, że zanieczyszczono kurczaka albo odżywkę. Adrian Zieliński też tak mówił. Teraz popularna jest szminka.
Stojąc teraz na starcie obok Norwega, pomyślisz: oszust?
Jak dotąd czułem do nich wielki respekt. Przez pierwsze Puchary Świata patrzyłem na nich jak na obrazek i nie zastanawiałem się nad tym, że mogą oszukiwać. A teraz? Jak zobaczę Sundby'ego, który wpadł, a w dodatku w takich okolicznościach, pewnie wzbudzi to niesmak. Ten sezon może być przełomowy. Oni sami mogą się tego wstydzić, zresztą sami robią sobie krzywdę. Bo jak inaczej interpretować słowa Finna Haagena Krogha o lekach na astmę? „Nie choruję, ale brać nie przestanę” – to wkurzające. Prosty przykład – Mariusz Michałek. On brał to samo i dostał dwuletnią dyskwalifikację, a tym teraz ujdzie to płazem? Lepsi i gorsi? To bezczelność!
Wróćmy na polskie podwórze. Zewsząd słychać głosy, że nowy-stary trener w drugiej kadencji przeszedł metamorfozę. Fachowiec Krężelok godnie zastąpił Miroslava Petraska?
Jak najbardziej, zresztą ma teraz o wiele łatwiej. Przez to, że sztab rozrósł się o specjalistów, mamy wyższą jakość pracy i mniejszą odpowiedzialność na jednym człowieku. Janusz może być spokojny o inne elementy, samemu skupiając się na tym, na czym się zna: bieganiu na nartach. Jestem z nim od początku w kadrze, bo w 2010 roku po Vancouver przyszedł i on, i ja – do młodzieżówki. Później awansowaliśmy razem do seniorów. Był czas, że cała grupa się poróżniła, że się nie rozumieliśmy i pokłóciliśmy, ale teraz wyciągnęliśmy wnioski.
Jak rozumiem, jesteście naładowani energią i przygotowani do ścigania?
Już się kilka razy przejechałem na takich deklaracjach, więc wolę teraz być ostrożniejszy. Ale czuję że jest dobrze. Zobaczymy jak będzie wyglądał sezon, chociaż czucie ciała, wyniki sprawdzianów, psychika – to poszło do przodu. Mam też większy luz, ale mobilizacja do działania jest ogromna, dlatego że zacząłem współpracę z coachem mentalnym. I widać efekty gołym okiem.
Podaj przykład.
Nartorolkowe zawody w Bystrej. Czułem się nie kiepsko fizycznie, a potrafiłem wygrać sprint z Maćkiem Staręgą, co udało mi się po raz pierwszy od bodajże czterech lat. A to dobry znak. U tej coach ustaliliśmy cele, rozpisaliśmy założenia, spotykamy się pomiędzy zgrupowaniami i uczymy się tego, jak powinienem postępować jako sportowiec. Że jak nie wyjdzie, to poprawiam i szukam, a nie załamuję ręce i się gotuję. Tak właśnie było w Bystrej. Startowaliśmy dzień po dniu, wcześniej był podbieg w Istebnej, którego się bałem, ponieważ jeszcze tydzień wcześniej leżałem na szpitalnym SOR.
SOR? Dlaczego?
Zemdlałem po treningu w Nowym Targu, gdzie w pełnym słońcu robiliśmy 70 kilometrów na nartorolkach, a drugiego dnia siedzieliśmy w mieście. To był udar słoneczny, spotęgowany zmęczeniem treningowym. Tydzień to mało czasu, żeby ze szpitala zebrać się na zawody. Ale przyjechała do mnie pani coach i poleciałem głową.
O tym, że jest dobrze, mówicie właściwie wszyscy. Fala optymizmu z kadry każe przypuszczać, że wreszcie nasze biegi spróbują przeskoczyć przepaść między Polską a światem.
Mam nadzieję, jestem na to nastawiony i wszyscy chcemy, żeby w końcu to ruszyło. Niech będzie jeden bieg w Pucharze Świata, po którym uwierzymy, że się da. To jest do osiągnięcia, bo o jednym punkcie – na przykład w sprincie – mogą zdecydować po prostu udane eliminacje. Potrzebuję takiego przełomu, wszyscy z wyjątkiem Maćka go potrzebujemy. Wykonana latem praca daje nadzieję, że się uda.
Rozmawiał Michał Chmielewski
fot. TZN