- Co mogę krzyknąć biegnącemu na 70. miejsce, jak go zmotywować? – pyta retorycznie Wiesław Cempa, gdy rozmawiamy o nominacjach biało-czerwonych na zawody Pucharu Świata. O tym, że o miejscu w składzie zdecyduje forma, współpracy z Justyną Kowalczyk i innych detalach nowej kadry w drugiej i ostatniej części rozmowy z trenerem kadry A.
Michał Chmielewski: Ustaliliście już konkretną liczbę przepracowanych godzin?
Wiesław Cempa: Mamy konkretny plan pracy i rozpiskę, co, gdzie i w jakim zakresie robimy, ale liczba godzin nie jest najważniejsza. Najważniejsze, by słuchać organizmu i zachować systematyczność połączoną ze skutecznym odpoczynkiem. Na kursokonferencji trenerów z Knutem Nystadem, którą mieliśmy niedawno w Spale, pokazał nam dwóch znakomitych narciarzy, z czego jeden miał przerobione 570, a drugi 1100 godzin. Liczba godzin nie oznacza, że jak będziesz biegał mniej, to nie zrobisz wyniku, a jak dużo, to zrobisz. Wychodzę z założenia, że zrobimy tyle ile organizm przyjmie. Musimy na bieżąco reagować. Wiadomo, że Sylwia będzie miała inaczej niż debiutująca w zespole juniorka. To jak z gąbką do wody. Nie wchłonie więcej niż może, bo to będzie koło zamknięte – przyjdzie zima i, zamiast z chęcią założyć narty do startu, najchętniej by je rzuciła kąt. Musimy być mądrzy.
Jak będzie wyglądała nominacja na zawody w trakcie sezonu?
Są to ograniczone miejsca, niestety nie mamy już tyle, co było. Nie będziemy na pewno wysyłać na starty zawodników, którzy nie są do nich przygotowani. Bo oprócz Pucharu Świata są jeszcze Alpen Cup, Slavic Cup i inne. Szczególnie w pierwszych występują dobrzy narciarze. Będziemy musieli nakreślić jakiś regulamin nominacji, na przykład, że jeśli zawodnik zbiera FIS punkty – daję przykład – na poziomie 40, to wysyłamy go do elity. Ale jak będzie biegał na 60 i więcej, to bieganie tam mu nic nie pomoże, a nawet zaszkodzi. Ze startu na start może być wręcz gorzej.
Dlaczego?
Chodzi o walkę, o zaangażowanie w rywalizację. Jak się leci na 12. miejscu, to mogę krzyknąć: brakuje ci pięć sekund do dziesiątego. Powalczy, ma cel. A jak idzie na 70. w Pucharze Świata, to co ja mam mu krzyczeć? Co ja mam mu podać? Siada psychika, po paru takich startach biegacz ma serdecznie wszystkiego dosyć. Żeby nie było poczucia, że jadę się męczyć i to wyjazd za karę. Bycie w kadrze A nie oznacza, że udział w PŚ mi się należy. Polityka startowa musi być mądra. Jak to dobrze zorganizujemy, to nie będzie problemu z wymiennością składu. Jak komuś teoretycznie słabszemu będzie akurat pasował dystans, będzie miał formę – nie będzie problemu z pojechaniem na coś atrakcyjniejszego.
Ta praktyka obowiązywać będzie od początku sezonu czy najpierw wszyscy będą mieli swoje szanse w PŚ?
Od początku. Niezależnie od liczby miejsc o starcie w konkretnych zawodach decydować będzie przygotowanie do nich. Przed zimą jedziemy całą grupą do Szwecji na pierwszy śnieg i tam 16 listopada się rozjedziemy. Kto będzie nominowany na Alpen Cup, zostanie tam dalej, lepiej przygotowani pojadą do Gällivare na FIS Cup i dalej Puchar Świata. Nie będziemy robili niczego na siłę i ponad stan.
Martynę Galewicz i Ulę Łętochę stać na to, by jeździć na Puchar Świata? Powołanie obu jak najbardziej zasłużone, teraz czeka je mnóstwo pracy.
Bardziej mógłbym się o tym wypowiedzieć w listopadzie, ale zakładając, że dobrze przepracują lato, wierzę, że stać je na niezłe występy w PŚ. A czy to będą czterdzieste, trzydzieste czy pięćdziesiąte miejsca – trudno przewidzieć, bo te zawody są tak dynamiczne i ruchome, że mówienie o tym teraz nie ma sensu. Wolałbym, żeby wszystkie mi do dwudziestki wbiegały! Świat nie śpi, też trenują. Jeśli nie będzie kontuzji, jeśli będzie odpowiedni sprzęt, na pewno będzie nam łatwiej...
Sprzęt. Ile to procent sukcesu?
Pięćdziesiąt. Bo to nawet nie smarowanie, ale sprzęt, dobór nart. Jeśliby deskę od płotu posmarować najlepszym proszkiem, to to dalej będzie deska od płotu. Co roku mamy te same problemy. Bo chłopaki się starają, jak później się rozmawia po starcie, to też nie mamy wielkich zastrzeżeń do serwisu. Ale co zrobimy, kiedy odstajemy technicznie?
Ograniczanie słabszym sprzętu, a raczej promowanie sprzętem najlepszych, to powszechne zjawisko w światku?
Tu nie chodzi nawet o pieniądze, ale właśnie o wyniki. Dobry zawodnik, jakiś medalista, dostaje 200 par nart i producenci mu mówią: wybierz sobie z nich kilkanaście, najlepszych. A potem zawsze możesz zmienić. A im dalej jesteś w klasyfikacjach, tym sprawy zaczynają wyglądać na zasadzie: masz tu tyle, takie, weź dwie do klasyka i dwie do łyżwy. To przecież jak totolotek. Nawet jak się jakieś dobre trafią, to jedne, na określone warunki. Ile razy będzie tak, że mamy akurat formę, akurat narty i akurat warunki? Być może w ogóle przez całą zimę.
To trochę zamknięte koło.
Pewnych rzeczy nie przeskoczymy, bo podstawą dalej jest wytężona praca, cierpliwość i progres. Trzeba pokazywać firmom, że jesteśmy, że nam zależy, zaczynamy się liczyć i że warto nam zaufać. Ale to wszyscy pracują w podobnym schemacie. Jak chcesz dobre narty, musisz mieć dobrych zawodników.
Jak wyglądaliśmy sprzętowo w minionych latach na tle, powiedzmy, Niemców?
Trudno powiedzieć. Różnie. Justyna miała sprzęt na najwyższym poziomie, Maciek i Sylwia też nie mogą narzekać. Ci, którzy pracują też w serwisie, muszą być doświadczeni. Od razu wiedzą, co się nadaje. Cóż, mam nadzieję, że będziemy mieli szczęście i nie będziemy za dużo na nartach tracić.
Nie tak dawno Justyna zadeklarowała reszcie kadry swoją pomoc sprzętową. Ten układ jest nadal utrzymywany?
Tak, mam nadzieję, że to będzie utrzymane. Liczę, że jak naraz będziemy my i Justyna na Pucharze Świata, to od nas Andrzej Michałek i chłopaki będą tworzyli jeden zespół z jej drużyną, obrabiając do zawodów wszystkie narty.
Widać w Panu duży optymizm.
Bo on jest, u zawodników też. Teraz trzeba go tylko przełożyć na wynik sportowy.
Rozmawiał w Spale Michał Chmielewski
foto:pzn.pl