Obok Justyny Kowalczyk mamy wreszcie w Pucharze Świata inną reprezentantkę. Trenująca poza kadrą Marcela Marcisz była w Falun, a teraz wystartowała w Lahti, jednak w kwalifikacjach sprintu zajęła dopiero 58. miejsce. - Tyle powinno się ewentualnie tracić na dystansie. Ale nie poddaję się – mówiła zawodniczka MKS Halicz Ustrzyki Dolne.
Michał Chmielewski: „Warto mieć marzenia i trzeba je spełniać, żeby się uszczęśliwiać.” Wie Pani, czyj to cytat?
Marcela Marcisz: Chyba mój.
Dzisiaj to marzenie raczej nie zostało spełnione.
Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się uda. Ale teraz – nie ma co się oszukiwać, to nie był mój dzień, nie był to żaden przełom w karierze. Ale z drugiej strony – poczyniłam w Lahti mały krok ku lepszemu.
Jak duży?
To jest – oprócz Szklarskiej Poręby – drugi mój udział w Pucharze Świata. Tydzień temu przyszło mi wziąć udział w zawodach w Falun. To kolejne życiowe doświadczenie, dla mnie na pewno bardzo istotne, bo okazji do sięgania po nie zbyt wielu nie mam. Niestety, starcie z rzeczywistością jest gorzkie, bo dziewczyny biegają w innej lidze i to czasami smutne, przekonać się, że brakuje mi do nich tak wiele. Ale jest to szkoła, która pokazuje, ile jeszcze muszę nadrobić, ile popracować.
W życiorys zaglądać nie wypada, ale będąc tak doświadczonym... nie brakuje Pani motywacji?
Pewnie, nie jestem już młodą zawodniczką i dziewczyny w moim wieku mają na koncie olbrzymie sukcesy, a ja nie za bardzo. Ale mam energię do treningu, mimo że kolorowo nie jest, bo trenuję poza kadrą, w zasadzie indywidualnie. Nie powiem złego słowa na Polski Związek Narciarski, ale największe wsparcie mam od bliskich. Mentalne jak i finansowe. A motywacja? Największym motorem do działania jest dla mnie córka. Ma już pięć lat.
Wie, że mama pojechała na Puchar Świata?
Wie i ja chcę dawać jej powody do dumy. Chciałabym nie kończyć swojego udziału w zawodach sprintu na kwalifikacjach, wystąpić w ćwierćfinale. Ale cóż, gdyby za marzenia wsadzano do więzienia, byłabym tam jedną z pierwszych i to z dożywociem.
Czego w Pani bieganiu brakuje najbardziej? Bo widać energię na trasie, wolę walki. Ale 25 sekund na trasie sprintu...
To sporo, nie ma co się oszukiwać. Tyle powinno przegrywać się ewentualnie na dystansie, o ile mowa o jakimkolwiek przegrywaniu, bo stając na starcie myśli się wyłącznie o tym jak wygrać i jak być najlepszą. Teraz wiem – już z perspektywy czasu – że przespało się te dobre lata, popełniło sporo błędów w treningu i wokół niego. A czas leci, szkoda że nie można go cofnąć. Wielu zawodników, którym coś się nie udało, z pewnością skorzystałoby z tej możliwości. A tak coraz trudniej o wyciąganie wniosków.
Nasi dzisiejsi juniorzy mają szansę nie popełnić błędów waszej młodości?
Na pewno, biegi to przecież sport indywidualny. Problem w tym, że młodzież u nas ma o tyle trudniej, bo oprócz Justyny Kowalczyk i Maćka Staręgi nie mają w kraju zbyt wielu przykładów na to, że można równać do najlepszych. Nie mają obok siebie idoli, których mogą podpatrywać i to niestety widać. Trudno o wielką mobilizację, jeśli widzi się, że sytuacja biegów w Polsce jest jaka jest.
Ładne miejsce z tego Lahti. Czy nie fajnie byłoby tu za rok przyjechać?
Wierzysz, że będzie mi dane?
Wierzę.
Ja też.
W Lahti rozmawiał Michał Chmielewski