_art300.jpg)
Jeden z najważniejszych działaczy Polskiego Związku Narciarskiego, człowiek, który – jak sam mówi – życie poświęcił biegówkom. Prezes i trener UKS Rawy Siedlce, a prywatnie dumny ojciec 4. w historii miasta olimpijczyka. Grzegorz Staręga w wywiadzie-rzece dla Skipola opowiada m.in. o historii nart na nizinach, niuansach relacji ojciec trener-syn zawodnik czy finansach, które w polskich klubach są prawie tematem tabu. Część druga - ostatnia.
Michał Chmielewski: Jak się domyślam, kluby narciarskie to nie finansowe hegemony, które co miesiąc liczą zyski. Wam udaje się jakoś wiązać budżet?
Grzegorz Staręga: To niełatwe. Z szerszą grupą zawodników co roku na pierwszy śnieg jeździmy do Jakuszyc, z węższą czasami nawet i do Ramsau. W tym roku może się okazać, że nie pojedziemy nigdzie, bo mamy po raz pierwszy od dawna poważne problemy finansowe. Wszystko dlatego, że Miasto obcięło nam dotację z ok. 200 tys. do 120. To potężna różnica, ale niestety nie byliśmy w stanie wygrać z lokalnym lobby sportów zespołowych. Lokalna drużyna piłkarska (Pogoń Siedlce – przyp. MCh.) nie dostała licencji na stadion i muszą pilnie postawić oświetlenie, bo teraz grają swoje mecze w Pruszkowie, na Zniczu. Poza tym grają też u nas koszykarki. Są w ekstraklasie. Do tego koszykarze, siatkarze... Jest na co dzielić budżet. Skalkulowałem, że na ten wyjazd – zakładając optymistycznie, że nie trzeba będzie korzystać z lodowca – i tak musimy wydać na całą grupę jakieś 20 tys. złotych. Na same opłaty startowe w Pucharze Polski na nartorolkach zeszło 3 tys. złotych. Całe szczęście, że jest taki AK-Pol, który bierze kasę z Ministerstwa i dzięki temu starty w Pucharze Grupy Azoty są darmowe. To nas trochę ratuje.
A sponsorzy?
Byli, jednak w tej chwili nie najlepiej z nimi stoimy. Dla mnie najgorsze to są rozstania, bo jeden nagle zrezygnował i większość planów trzeba było mocno zweryfikować. Inna firma zupełnie zbankrutowała. Aktualnie poszukujemy, ale nie jest łatwo. Nawet Maciek ma teraz kłopoty. Idzie zima, a jego czapka wciąż bez żadnego logo.
Potrzebny wam na pewno dobry marketing.
Zgadza się, chciałbym mieć kogoś od PR i innych działań promocyjnych, bo ja nie mam ani czasu, ani umiejętności. Bo tu trzeba siedzieć w internecie, działać, pisać. Jest sukces, to bach – już powinno być w sieci. A my przyjeżdżamy z zawodów w nocy, parę godzin się prześpię, potem praca nauczyciela, trening i po dniu. Sprzedawanie naszych działań kuleje i ja sobie z tego zdaję sprawę. Byłbym nawet w stanie zaufać komuś, płacić, ale jak kogoś znaleźć? Mieliśmy mieć też stronę internetową, ktoś coś czasem wrzucił, zaktualizował, ale wiadomo jak jest. Zapomina się, nie chce, zawsze są inne obowiązki. I w efekcie sponsora nie ma.
Udało się za to coś równie ważnego – otworzyliście nowe trasy biegowe. Dzięki temu powinno być trochę łatwiej z treningiem. Ile trwały przygotowania?
To długa historia. Tam był skład amunicji, teren był oświetlony, ale potem – około 2000 roku – wojsko opuściło Siedlce w związku z trendem, że generalnie redukujemy armię. To leżało samopas przez parę lat, zarosło lasem, trawami, krzakami. Zawarliśmy więc porozumienie z nadleśnictwem. Trasa ma szerokość 20 metrów, więc to bardzo dużo. Gdybyśmy mieli jeszcze stadion, to można powiedzieć, że miejsce jest pod bieg masowy w Pucharze Świata. Ten teren to za wojskowych czasów była strefa buforowa, gdzie były dwa ogrodzenia ze słupami, oświetleniem, wartownikami. Pamiętam jak trenowaliśmy, to nie można było się zbliżyć, przepędzali nas psami. Teraz to my jesteśmy tam panami. Ale jak jednostka przestała istnieć, to złomiarze zrobili swoje i wszystkie druty pokradli. A chcielibyśmy przywrócić tam oświetlenie. Jestem po rozmowach z firmą, która mogłaby pomóc, ale w mieście mówią, żeby to podpiąć już pod nowy budżet niestety. I też dobrze, chociaż zależy nam na czasie. Mieć do dyspozycji oświetloną trasę już w tym sezonie – to byłoby coś pięknego.
Ile ta budowa kosztowała?
Najwięcej to kosztowała nas sił i pracy społecznej. Trasy zostały zrobione siłą rodziców, ludzi zaangażowanych i bezinteresownych.. Łącznie kilkanaście dniówek przepracowaliśmy, wszystko charytatywnie. Nie dostaliśmy niestety ani złotówki na modernizację i nie wiem, dlaczego. Może jestem na tyle niezaradny, że nie mogę dotrzeć do ludzi, którzy podaliby rękę? Do Urzędu Marszałkowskiego, Ministerstwa, albo po prostu lokalnych władz czy chętnych sponsorów? Teren jest naprawdę fajny i można by zrobić piękny ośrodek. To poza tym nie jest płaska przestrzeń – mamy podbiegi, w tym jeden o różnicy poziomów 19,8 metra. Rozciąga się na dwustu-trzystu metrach. Maciek i reszta klubu skacze tu imitację, biegamy na nogach, jeździmy na rowerach. Teraz przed zimą właściwie wystarczy to wykosić – spadnie trochę śniegu, przejedziemy traktorem z naszym sprzętem do ubijania i wyciskania torów i gotowe. Można trenować.
Śnieg w Siedlcach jest problemem?
Mamy jedną lancę, ale nie zawsze da się ją uruchomić. W poprzednich latach bywało tak, że do 9 kwietnia biegaliśmy na nartach, a rok temu na przykład to biegaliśmy przez tylko dziesięć dni. Pamiętam, że był u nas wtedy Maciek i przygotowywał się do Tour de Ski. Jest różnie, taki klimat. Nie da się niestety zapomnieć, że mieszkamy na nizinach.
Jak często Maciek trenuje w Siedlcach?
Teraz troszkę mniej, bo Miroslav Petrasek robi długie zgrupowania: czasem nawet trzy tygodnie wyjazdu i tydzień przerwy. Janusz robił dwa tygodnie roboty, dwa tygodnie przerwy i syn pojawiał się w domu częściej. Ale jest zadowolony z pracy, chociaż początki nie były łatwe. Bo wiadomo, że Mirek to spec od dystansów. Takie nazwiska jak Bauer, a przede wszystkim Jaks, który przecież trenuje z nami – to w dużej mierze jego ludzie. I dobrze, że Martin przyszedł do nas, bo się z Maćkiem uzupełniają. Jeden pomoże w sprincie, drugi doradzi w dystansie. Zakolegowali się i chyba przynosi to skutki. Ale zobaczymy zimą. Warto jednak powiedzieć, że na rolkowych mistrzostwach Czech były dystanse i wytrzymywał.
Martwię się, bo w team sprincie może być dla niego teraz problem. Klisz ma braki po operacji, Janek Antolec robi wielką pracę i być może on będzie do pary? Nie wiem, co powoduje, że nie osiągnął jeszcze nic na arenie międzynarodowej. Może Kamil Bury? Może Borkowski? Za różowo to tu nie wygląda. Kreczmer po Falun powiedział już, że kończy z bieganiem i żeby Maciek szukał sobie kogoś nowego. No to szuka.
Pan też szuka, ale nowych emocji. O waszej pielgrzymce nartorolkowej na Jasną Górę było w środowisku całkiem głośno. Wyobrażam sobie, że to znakomita forma promocji i dla was, i dla całej dyscypliny. Czyj to pomysł?
Co mam się chwalić, że mój. Czasem tak mam, że w nocy się przebudzę i coś mi świta. I tak zaświtało, żeby to zrobić. Widziałem, że są pielgrzymki piesze, takie, siakie, to czemu nie nartorolkowa? Opracowaliśmy trasę, musieliśmy zorganizować pozwolenia, trochę było z tym roboty. Takie przedsięwzięcie wymaga wielkiej pracy: musimy mieć serwis na miejscu, bo sprzęt przez różną nawierzchnię się często zużywa, a oprócz tego dobrą kuchnię, zaplecze. Zaangażowałem trzy samochody, znajomych. I się udało.
Sama pielgrzymka... to jest piękne, ujmujące. Już dotarcie na Jasną Górę to jest przeżycie. Myśmy dziennie pokonywali ponad 100 kilometrów – jeden odcinek liczył ich aż 147. To naprawdę wielki wysiłek i poświęcenie, a równocześnie integracja grupy. Jak jechaliśmy przez Góry Świętokrzyskie i trzeba było gdzieś zjechać stromiej, starsi robili pociąg, żeby wszystko wyhamować i zabezpieczyć. Piękna sprawa i myślę, że tym, którzy z nami wówczas byli, zostanie to w pamięci na zawsze. Chciałbym to jeszcze kiedyś zrobić, może jakieś inne wycieczki przeprowadzić? Ale to plany. Dzisiaj są problemy codziennego dnia: walka o wynik sportowy, zabezpieczenie budżetu, sprzętu. Na wielkie rzeczy, mam nadzieję, przyjdzie jeszcze czas.
W Siedlcach rozmawiał Michał Chmielewski