- Mam nadzieję, że w PZN zgodzą się na moją współpracę z trenerem Cempą. Jeśli nie, będziemy dyskutować – stawia jasno sprawę członkini 5. sztafety mistrzostw świata w Falun. O problemach z wyborem nowego trenera, posezonowym relaksie i obowiązkowych sanatoriach Kornelia Kubińska opowiedziała Michałowi Chmielewskiemu.
Wiosna, można odpocząć. Znalazła Pani w końcu czas dla męża?
Chwile po ostatnim wyścigu zimą to dla nas taki czas relaksu, odpoczynku, często też różnych porządków. Byliśmy z mężem dwa tygodnie w sanatorium, więc nie mogliśmy się lepiej zresetować. To się nazywa „posezonowy obóz regeneracyjny” i wszyscy kadrowicze co wiosnę od Polskiego Związku Narciarskiego dostają taką możliwość rehabilitowania się. Może nie jest przymusowy, ale jesteśmy zobligowani do tego, by z okazji korzystać. Zresztą jest to bardzo ważne – wtedy odnawiamy wszystkie tkanki i cały ten materiał, który się przez kilka miesięcy zużyło bądź naruszyło. Ale co dobre skończyło się i teraz myślę już o pracy. Trzeba się przygotować do kolejnego sezonu.
Apetyty i chęci przed kolejną zimą muszą być rozbudzone. Ta miniona była najlepsza w karierze?
Jeżeli się nad tym poważnie zastanowić, to faktycznie wynikowo nie miałam lepszej zimy. Samo Tour de Ski, w którego generalce znalazłam się na 21. miejscu jest dużym powodem do zadowolenia. Całkiem miłe nastroje miałam też po powrocie z Falun. I nasza piąta sztafeta, i część startów indywidualnych to dla mnie małe sukcesy. Szczególnie w drużynie pobiegłyśmy wszystkie na bardzo wysokim poziomie, wszystkie równo i niewiele nam zabrakło do tego, żeby myśleć nawet o pozycji tuż za podium. Może tylko w Pucharach Świata chciałoby się być wyżej, ale z drugiej strony kilka biegów też kończyłam w czołowej trzydziestce. Wiem jednak, że mogę być lepsza.
Pytanie tylko, pod czyim okiem przyjdzie się w najbliższych miesiącach poprawiać? W związku szykują się duże zmiany personalne, czeka was reorganizacja pracy i mimo że nieco odsunięty ma zostać Janusz Krężelok, wciąż będzie odgrywał w szkoleniu dużą rolę. Nie przeszkodzi w tym wasz konflikt?
Konflikt to duże słowo i nie ma co się chyba nad tym szczególnie rozwodzić. Teraz na pewno najważniejszą kwestią jest to, żeby jak najszybciej wypracować system szkolenia na następny rok i przede wszystkim zatrudnić dla nas trenera. Martwi, że u progu maja nie wiem jeszcze nic o swoich planach przygotowawczych. Mają być rozmowy z jakimś czeskim trenerem, naprawdę chciałabym już znać swoją przyszłość, bo obecna sytuacja jest niepokojąca. Nie ukrywam, że dla mnie najlepszą opcją byłby trener Cempa.
Jako główny trener kadry?
Raczej jako trener dla mnie, dla dziewczyn. Bo wiadomo, że jeśli przyjdzie do nas specjalista z zagranicy dla chłopaków, to on będzie obejmował funkcję tego głównego. Niemniej jednak mnie osobiście satysfakcjonowałaby współpraca z Panem Wiesławem.
Przyjście nowego szkoleniowca nie będzie kolidowało z tymi oczekiwaniami?
Mam nadzieję, że nie, bo jeśli będzie, to będą na ten temat dyskusje. To nie dlatego, że mam jakieś widzimisię, ale dlatego, że ja się po prostu boję nowych prób, przetasowań, rotacji i eksperymentów, bo jestem już na to za starą zawodniczką. Chcę spokoju, w którym pewna celu i metod wyszlifuję formę na pierwsze Puchary Świata. To musi być trening z takim człowiekiem, który mnie zna i wie, co będzie dla mnie najlepsze. A uważam, że trener Cempa do takich właśnie należy. Zna moje podejście, mój organizm na tyle, że będzie potrafił zrobić ze mnie zawodniczkę. Prosiłam go o pomoc w tym sezonie, prosiłam w poprzednich i nawet nie będąc ze mną na co dzień wiedział jak mi pomóc. To o czymś świadczy.
Starość to brzydkie słowo, ale pewnie przyjdzie czas, żeby powiedzieć „dość”. Myśl o emeryturze kwitnie powoli w głowie?
Wszystko zależy od zdrowia i decyzji PZN. I od wyników, bo za rok nie ma imprezy mistrzowskiej, a jedynie Puchary Świata czy Tour de Ski i na tym się będę koncentrować. Nie ukrywam, że rywalizacja krajowa już nieszczególnie mnie satysfakcjonuje. Chciałoby się też u nas biegać, ale to zawody międzynarodowe to okazja do zdobycia FIS punktów, lepszych lokat, i – bądźmy szczerzy – pieniędzy.
Na szczęście macie już stypendium.
I człowiek od razu inaczej myśli, jest spokojniejszy. To duże wsparcie dla zawodnika. Bo pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy to nic. Sportowiec to też normalny człowiek, też ma życie poza kadrą i w wolnej chwili chce sobie iść na zakupy. Jeżeli poświęca temu prawie 200 dni treningowych poza domem, musi otrzymywać za to wynagrodzenie. Tak jak urzędnik idzie normalnie do pracy i dostaje za to pensję, tak samo musi być to zorganizowane w sporcie. To jest też nasza praca.
W Krakowie rozmawiał Michał Chmielewski