Krężelok

Były już szkoleniowiec kadry A Janusz Krężelok nie uważa, że o minionej zimie trzeba jak najszybciej zapomnieć. - Każde doświadczenie w końcu zaprocentuje – mówi były sprinter w rozmowie z Michałem Chmielewskim.

 

Zima skończona. Można wziąć głęboki oddech?

 

To nie był łatwy sezon. Sporo się działo, dużo było nerwów, ale też ewolucji w pracy zespołu. Trudno było nam w Falun, niełatwo przed, w międzyczasie odnotowaliśmy sukcesy Maćka Staręgi w Val Muestair i Davos i kilka innych przyzwoitych rezultatów. Sezon miał dwa oblicza, dobrze będzie trochę odsapnąć.

 

Maciej osiągnął w Szwajcarii życiowy sukces. Czuje Pan, że obraliście właściwą drogę?

 

Nie mogę tego powiedzieć na pewno, ale rzeczywiście dogadujemy się super. Jesteśmy z tej samej branży sprinterskiej, więc ja wiem co mogę i kiedy dla zawodnika zrobić, a z drugiej strony zawodnik wie, że może od trenera konkretnych rzeczy oczekiwać. Wiem, gdzie trzeba obejrzeć trasę, jakie jej fragmenty przeanalizować, jakie optymalne rozwiązanie wybrać. To bardzo specyficzna specjalizacja, bo jedna decyzja niewłaściwa i po tobie. Przegrywasz. Wystarczy jakaś wywrotka, zderzenie, kontakt, przyblokowanie i traci się masę punktów, co nie zdarza się zbyt często w biegach dystansowych. Czuję to jako były sprinter.

 

Zawody to jedno, ale większą część czasu spędza się na mozolnym treningu. Tam też potrzebne jest porozumienie.

 

I takie jest. Z Maćkiem znamy się jeszcze z tras jako zawodnicy, nie ma między nami częstych nieporozumień. Ale w Falun, po waszej rozmowie z Sebastianem (Gazurkiem – red.) zrobiła się nagonka na zespół i naszą pracę. Sebastian znajdował się wtedy w słabszej dyspozycji, a wiadomo, że na mistrzostwa świata nie jeździ się na wycieczki, tylko po jak najlepszy wynik. Był sfrustrowany po biegu dystansowym, powiedział co powiedział, media rozniosły i poszło.

 

Gazurek powiedział między innymi, że wszyscy kadrowicze trenowali identycznie, chociaż mają inne specjalizacje. Staręga wówczas jego słowa potwierdził. Nagonka była uzasadniona?

 

Nie sądzę. Nie wszyscy realizowali ten sam program. Sebastian też był przygotowywany pod sprinty, więc nie mógł oczekiwać, że będzie świetnie biegać na dystansach. Nie da się tego połączyć, kiedy – bądźmy szczerzy – nie ma się takich możliwości. Niewiele mu brakło w Falun, by mógł powiedzieć, że start się udał. Chłopacy prawie prawie awansowali do ćwierćfinału. Dystanse rzeczywiście nie szły, ale popatrzmy na jego wyniki z innych zawodów najwyższej rangi. To nie tak, że wcześniej zawodnicy byli mistrzami i pod moimi skrzydłami cofnęli się w rozwoju.

 

Czego im trzeba?

 

Kilku lat poprawiania bazy tlenowej, wzmacniania mięśni, ale też psychiki i siły mentalnej. I wytrwałości. W biegach rzadko utalentowany junior rządzi od razu w stawce seniorów. Trzeba zrobić ciężką pracę, cierpliwie poczekać i rezultaty będą. Szkoda, że wiele osób ocenia tę zimę pochopnie. Wiem, że trener broni się wynikami, a te nie były jednak takie złe. Już na spokojnie mogę powiedzieć, że były lepsze i gorsze biegi, to jasne. Ale nie uważam, byśmy cofnęli się w rozwoju. A takie opinie na nasz temat słyszałem.

 

Opinie były słyszalne i zaowocowały odsunięciem Pana z pełnionej funkcji. Niejeden trener odebrałby to jako cios w policzek.

 

Ja tak tego nie odbieram, staram się nie myśleć w ten sposób. Wiele lat biegałem, więc moja przygoda trenerska jest jeszcze krótka. Byłem z kadrą młodzieżową, później asystowałem Ivanovi Hudacovi, przyszedł też czas na samodzielną pracę. Pewnie, że mam aspiracje, cele, które chciałbym realizować. Maćka doprowadziliśmy do czołówki, więc jest to dla mnie informacja, że wdrażane metody są skuteczne.

 

Jeszcze nie wiem, z kim będziemy pracować. Chodzą pewne słuchy i plotki, ale zobaczymy, kto to będzie. Ja nie mam problemów, żeby być tym drugim. Szanuję to i akceptuję. Będę mógł się czegoś nauczyć i pewnie mi to zaprocentuje. Teraz miałem młodego asystenta, który się przyuczał i wiele spraw koniec końców spadało na mnie. Było trochę inaczej, specyficznie, ale Kamil Fundanicz miał wiele zapału do działania. Dobrze się spisał.

 

Spytam wprost: zagraniczny szkoleniowiec odmieni nasze biegi?

 

Na rewolucję nie ma szans. Ci, którzy są dobrzy, mogą się rozwinąć u nowej myśli szkoleniowej, złapać nową energię i motywację, ale do wszystkiego trzeba pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Jak powiedziałem, mistrza z średniaka nie zrobi się w jednym okresie przygotowawczym. Niezależnie od tego, kto się za to zabierze.

 

Co Pana ekipie tej zimy nie wyszło?

 

Jest wiele aspektów, nie tylko u nas w grupie, które wpływają na pracę zespołu. Zawsze są jakieś przepychanki, tworzą się znajomości i konflikty. Nigdzie nie ma tak, że jest idealnie od początku do końca. W każdym teamie są zgrzyty, trzeba robić korekty planów, dopasowywać się i coś ustalać. To taka sama praca jak w biurze - spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Czasem ktoś pęknie. To normalne relacje międzyludzkie. W okresie przygotowawczym wszystko szło dobrze i chłopacy trenowali bardzo ciężko. Być może w pewnym momencie zabrakło informacji zwrotnej o przemęczeniu. Obciążenia były zbyt duże i nie u progu sezonu zabrakło świeżości. A może kontroli fizjologa? Wiem jedno - nie myli się tylko ten, kto nie robi nic.

 

Zdąży się Pan zdystansować przed kolejnym sezonem?

 

Tak, rozpocznę przygotowania z dużą energią do pracy. Inaczej byłoby to bez sensu.

 

Rozmawiał Michał Chmielewski