- Trzeba mieć wielką krzepę, żeby wypchać całe 90 kilometrów – twierdzi Adam Krakiewicz, leśnik i zapalony narciarz. W 2004 roku sam spróbował się z drogą z Salen do Mory.
fot. Adam Krakiewicz podczas zawodów leśników w Kontiolahti
Chociaż mieszkający w Spalonej (woj. dolnośląskie) leśniczy narty po raz pierwszy ubrał dopiero w wieku 40 lat, zdążył nie tylko nauczyć się dobrej techniki, ale i postawić sobie, a później zrealizować kilka sportowych celów. - Przez kilka lat to rodziło się w mojej głowie. Przebiegnięcie legendarnego Vasaloppet w Szwecji było czymś więcej niż tylko wyzwaniem. Po walce z dystansem i samym sobą, z wynikiem ponad jedenastu godzin spełniłem marzenie. Jubileuszowy, 80. Bieg Wazów pokrywał się w 2004 roku z obchodami tej samej rocznicy powstania Lasów Państwowych. To się bardzo fajnie zazębiło – wspominał Krakiewicz na łamach Gazety Wyborczej. Był członkiem “Drużyny Gazety”, która w 2013 roku pobiegła w Biegu Piastów.
Krakiewicz, choć w Szwecji był jedenaście lat temu, dobrze pamięta trasę, zmęczenie i wrażenia, które towarzyszyły mu podczas zmagań w najważniejszym maratonie narciarskim globu. - To jest coś niesamowitego, tam wystartować. Ogromna satysfakcja na mecie, ale emocje najpiękniejsze mimo wszystko na starcie. Kilkanaście tysięcy ludzi, morze głów, kijów, nart. Piękny widok – wspomina biegacz i przyznaje po chwili, że o mały włos w ogóle by nie wystartował. - Byłem chory, dłuższy czas nie mogłem się porządnie przygotowywać. I czułem te braki na kolejnych kilometrach – zauważa.
- Największy kryzys dopada chyba w okolicach 60 kilometra. Masz świadomość, że przebiegłeś już więcej niż w normalnym maratonie, a do celu i tak kawał drogi. Ciężko było, ale na dziesięć przed metą dostałem takiej mocy, że finiszowałem chyba w najlepszym tempie – opowiada o przebiegu rywalizacji narciarz, który z biegówkami poznał się w 1999 roku. Nie spodziewał się, że po pięciu latach w śladzie spędzi cały jeden dzień, bez przerwy.
Leśniczy Spalonej Górnej nie jest zdziwiony taktyką, którą na bieg obrała Justyna Kowalczyk. Najlepsza polska biegaczka nie posmaruje nart na trzymanie, a jedynie na jazdę, co oznacza, że od startu do mety poruszać będzie się wyłącznie bezkrokiem. - To się da zrobić, już nieraz widziałem takich zawodników, ale nie wyobrażam sobie nawet, jak silne trzeba mieć ręce do takiego wyzwania. Kibicuję Justynie – zapewnił Krakiewicz. Zapytany o ewentualność ponownego udziału w Vasaloppet odpowiedział bez wahania: - Jeśli ktoś zaproponuje taką przygodę, pewnie w to wejdę. Ale tym razem przygotuję się o wiele lepiej.
Rozmawiał Michał Chmielewski