Najlepszy polski biegacz dotarł już do ostatniej bazy i chce atakować szczyt. Wcześniej jednak musiał zmierzyć się z problemami młodego sportowca. Maciej Staręga w rozmowie z Michałem Chmielewskim o celach, sztuce pracy nad sobą i grzechach polskiego narciarstwa.
Możesz powiedzieć o sobie, że w sprincie łyżwą tworzysz światową czołówkę?
Powoli, po cichu. Dobijam się do niej. Rzeczywiście często punktuję, coraz częściej w czołowej piętnastce, dziesiątce. Ale chciałbym wchodzić do finałów i tam walczyć o jak najlepsze miejsca. Wiem, że konkurencja jest duża, że nikt nie śpi, ale po to się codziennie na to ciężko pracuje, żeby stawiać sobie takie cele. Stać mnie na to, żeby je osiągać. Czuję, że mam jeszcze rezerwy.
Po osiąganiu półfinałów w Pucharze Świata jesteś zły, że to nie finał? Czy czujesz satysfakcję?
Kij ma dwa końce. To jest dla mnie bardzo dobry wynik i nie będę tego ukrywał. Ja na dobrą sprawę od trzech lat zacząłem coś osiągać, pokazywać się w światowych biegach narciarskich. Oczywiście były wcześniej jakieś sukcesy juniorskie, ale po kategoriach wiekowych wchodzisz nagle w świat seniora i ta rzeczywistość cię zżera. Tam nie ma podziału, walczysz ze wszystkimi. Miejsca w półfinałach to jest dla mnie osiągnięcie i dowód, że moja praca idzie w dobrym kierunku. Ale nie jest to mój top i dlatego zawsze czuję pewien niedosyt. Bo chcę czegoś więcej.
Ciężko to jednoznacznie stwierdzić i ocenić, ale ile dzieli cię od największych? Ty i Pellegrino. Obaj jesteście świetni, a jednak to jemu udaje się stawać na podium. W sprincie decydują niuanse?
Pellegrino jest niezwykle dynamicznym zawodnikiem. To jest jego zaleta, którą dobrze wykorzystuje. On też się znakomicie rozwinął, pamiętam, że za juniora był ode mnie minimalnie lepszy. Ciężką pracą doszedł do miejsca, w którym znajduje się teraz. Przecież w juniorze nie byłem tylko ja i Federico, ale też masa innych chłopaków. A z naszego rocznika raptem czterech-pięciu łapie się do trzydziestki. To Thomas Northug, Finn Hagen Krogh, młody Cologna. Oni właśnie ciężko pracowali.
Northug rozwija się w obu stylach. To naturalne predyspozycje czy też efekt ostrej harówki? I jak to jest z twoim klasykiem?
Praca. To jedyna droga do sukcesu. Kiedy biegaliśmy kiedyś, miewał różne biegi. Nawet bywało, że ze mną przegrywał, on wtedy uwielbiał łyżwę. A teraz? Zamienił swoją słabą stronę na mocną i tym samym mi pokazał, że się da. Jeżeli jest dobrze zorganizowana praca, jeśli jest potencjał – a myślę, że ten potencjał pokazuję w łyżwie – wreszcie uda się poprawić styl klasyczny. Bo jeśli to zrobię i zacznę osiągać satysfakcjonujące mnie rezultaty w obu konkurencjach, można będzie powalczyć o jakieś klasyfikacje sprinterskie, o liczbę punktów w Pucharze Świata. To wszystko buduje. Nie chcę zamykać się w małym kręgu, bo jest mało zawodów. A ja chcę rywalizować.
I pokazywać Polsce męskie biegi?
Dokładnie. Można o tym zapomnieć, jeśli ja będę pojawiał się tylko w łyżwie. To są cztery-pięć dni w ciągu całego sezonu. Jeśli dorzucić klasyka – dwa razy więcej.
Kiedy uświadomiłeś sobie, że masz papiery na sprintera?
Za juniora. W Polsce wygrywałem sprinty, na mistrzostwach Polski rywalizowałem na równi z Maćkiem Kreczmerem, z Januszem Krężelokiem, którzy swego czasu byli przecież naprawdę dobrzy. Taką mam budowę ciała, takie predyspozycje fizjologiczne. I zacząłem z tego korzystać. Pellegrino ma dynamikę, ja też pewne plusy.
Jakie konkretnie?
Siłę, moc i w łyżwie technikę. Szczególnie na trudnych, krętych trasach, gdzie są przejścia ze stylu do stylu, zjazdy, prędkość. Nie ukrywam, że w technicznych elementach czuję się mocny w łyżwie.
Trudno jest w Polsce uprawiać narciarstwo?
Jest bardzo trudno. Jeżeli nie ma się wsparcia rodziny i klubu, jest to naprawdę ciężki kawałek chleba. Bo profesjonalnych ośrodków nie mamy, programu nie mamy. Nie tak jak Skandynawia. To po prostu jest różnica mentalności. Dla nich biegówki to sport narodowy, dla nas po prostu jakiś dodatek, nielicząca się część. Polakom biegówki kojarzyły się latami jako niełatwa do opanowania rekreacja i, umówmy się, że to dzięki sukcesom Justyny dopiero coś drgnęło.
Ośrodka z prawdziwego zdarzenia wciąż dla was nie ma.
I jeździmy po świecie w poszukiwaniu takich, które nadają się do treningu. Wiem, że w Polsce są różne potrzeby i biegi narciarskie na pewno nie są w tej piramidzie na górze. Ale nie wierzę, że nie mamy pieniędzy na jeden porządny obiekt. Stać nas na niego, na kompleksowe miejsce do treningu dla polskich zawodników. Takie mają u siebie i Czesi, i Słowacy. Pięć milionów mieszkańców, u nas trzydzieści pięć. Z kim innym mamy się porównywać? To już nawet nie będzie dla mnie i naszego pokolenia. Bo pewnie zanim powstanie, już i tak będę kończył karierę. Niech ona będzie wspólna dla wszystkich, z biathlonistami, może innymi dyscyplinami. Dla dzieci. Dla zdrowia polskiego społeczeństwa. Dla przyszłości.
Zazdrościsz skoczkom?
Infrastruktury i programu szkolenia, którego w biegach nie ma. Chodzi o młodzież, która dostała narty, zobaczyła, że to fajne i wkrótce zastanowi się, gdzie tu na nich biegać, żeby być coraz lepszym. Trzeba dać dzieciom warsztat, możliwości. Im więcej z nich będzie aktywnych fizycznie, tym zdrowsze będzie społeczeństwo. Mniej będzie kolejek do lekarzy, będziemy mądrzejsi, bystrzejsi, silniejsi. Cały świat to rozumie. W Norwegii, idąc do liceum, trzeba mieć dwa sporty, które się będzie uprawiać. Taka jest filozofia państwa. To nie jest tak, jak ludzie myślą, że bogate państwo, z surowcami, więc mogą wszystko. Za tym stoi też mądra polityka.
Mimo tego, że narzekam, porównuję nas do innych nacji, dalej jestem dumny ze swojego pochodzenia, że mogę być reprezentantem, biegać w biało-czerwonych barwach. Nie wyobrażam sobie startowania w innych. Mogę go kochać, mogę go nienawidzić, ale zawsze będę Polakiem.
Młody zawodnik w Polsce dużo ryzykuje. Jest gimnazjum sportowe, wsparcie klubu, później sportowe liceum i jeśli nie trafisz do szkolenia centralnego, znikasz z pustymi rękami. Wiemy, jak ważna była dla was walka w sprincie drużynowym. O finanse, bezpieczeństwo.
To jest bardzo ciężki temat. Dziękuję rodzinie, że tak mnie wspiera. Ale co byłoby, gdyby tego nie robiła? Oni mnie rozumieją, bo też kochają narty, ale jest mnóstwo takich, którzy na to samo liczyć nie mogą. Kończysz szkołę, nie ma cię w kadrze i stajesz pod ścianą. To na przykład Emilia Romanowicz. Dużo poświęciła, dużo ją to kosztowało. I czasu, i nerwów, i pieniędzy, żeby walczyć o swoje cele. Trzeba mieć mnóstwo samozaparcia, żeby mając tak ciężko, tak ciężko pracować.
Nie ma prostego rozwiązania tej sytuacji. Nie mamy w kraju klubów policyjnych czy wojskowych, jak w innych krajach. A jak są, to nie przy biegach. A to mocno ułatwia życie i otwiera nowe drogi. Zabezpiecza przyszłość.
Gdyby była taka możliwość, skorzystałbyś?
Raczej tak. Nie wiem, jak miałoby się to do treningu biegacza, który jest w nim w zasadzie 365 dni w roku. Bo nawet, gdy odpoczywa, też trenuje – regeneracja to także część przygotowań. Jestem cały w sporcie i nie wiem, jaki by to miało wpływ na moje podstawowe zajęcie. Musiałbym się nad tym zastanowić, ale wiem, że niosłoby to pewne korzyści, przede wszystkim na przyszłość. Zdaję sobie sprawę, że ten sport kiedyś się skończy, a taki etat to solidny filar na przyszłość. Trzeba o tym myśleć. Zanim będzie za późno.
Jakie są grzechy polskich biegów?
Brak centralnego szkolenia, tego, żeby jeden trener podszedł do drugiego i z nim porozmawiał. Żeby opracowali jedną myśl, według której zawodnik będzie prowadzony. U nas się walczy tylko o to, żeby przeforsować swojego do kadry. To odciąża klub, trener klubowy ma spokojniejszą głowę. Nie dziwię się. Powinna być większa współpraca między kadrami a klubami. Dlaczego nie zorganizować jakiegoś jednego obozu? Warsztatów? Podzielić się pomysłami? Jaki to jest problem w dzisiejszych czasach ściągnąć na dwa-trzy dni wielkie nazwisko, zainteresować ludzi, którzy nartami żyją i chcą żyć? Mam nieodparte wrażenie, że u nas jest problem z tym, żeby nie traktować siebie jak wrogów. Przecież wszyscy ludzie nart w Polsce grają do jednej bramki. Ale do tego trzeba zaparcia i pasji osób, które by to zorganizowały.
PZN pomija biegi narciarskie? Gołym okiem widać, że związek nie traktuje wszystkich dyscyplin jednakowo.
Bierze się to z tego, że w skokach są lepsze wyniki, ale z drugiej strony, za sprawą Justyny, biegi też mają je bardzo dobre. Ja nie mogę narzekać na brak pomocy związku. Wiem, że wiele osób może i ma do tego prawo, ale mi niczego nie brakuje. Ale w takim wypadku nie wolno wytykać i boczyć się, że to jest źle, tamto jest źle, tylko pojechać do Krakowa, porozmawiać z ludźmi, wypracować jakieś porozumienie. Chociaż spróbować nawiązać dialog, bez którego nic się nie ruszy. Bo działacze dobrze wiedzą, że pracę mają dzięki nam, zawodnikom. Jeśli nas nie będzie, ich też nie będzie. I oni o tym dobrze wiedzą, tylko może należałoby coś przeorganizować? Nigdy nie będzie idealnie, ale jakichś rozwiązań trzeba szukać, bo moim zdaniem dobrze też nie jest. Pewne sprawy powinny być w związku inaczej poukładane. Ludzie powinni się bardziej przejmować.
Ale tu znów do głosu mogą dochodzić finanse.
Niestety tak jest w kraju, że wszelkie cięcia budżetowe zaczynają się od sportu. Bo doskonale wiadomo, że sportowiec nie wyjdzie na ulicę i nie zacznie protestować, bo nie ma na to czasu. A górnicy, lekarze mogą powiedzieć, że nie będą pracować i w końcu rząd się złamie. U nas tak nie będzie. Na sporcie się sukcesywnie oszczędza, obcina pieniądze i z tego się tworzą nasze problemy. Prędzej czy później zawsze rozejdzie się o pieniądze. Tak niestety jest skonstruowany świat.
Jak Justyna zaczęła wygrywać, byłeś młody. Jej sukces był jakimś impulsem?
Justyna pokazała, że w dyscyplinie sportu, którą wybrałem, i w kraju, z którego pochodzę, da się wybić i osiągnąć coś poważnego. Że to, co oglądało się w telewizji, nie jest odległym światem, ale czymś realnym i należy do tego dążyć. Że ma to sens. Jako knypek pamiętam już Justynę biegającą w Ogólnopolskich Olimpiadach Młodzieży. Później, gdy ona zaczęła wygrywać, to ja w takich startowałem. Mi od zawsze imponowała zaciętość i charakter do pracy. To mi dało do myślenia, że jeśli poświęcasz się czemuś w stu procentach, prędzej lub później się zwróci. To właśnie dała i wciąż daje mi postawa Justyny.
Sportowy idol?
Jeden z kilku. Każdy z tych, których szanuję, ma coś niepowtarzalnego, co chciałbym kiedyś posiąść. Interesuję się wieloma dyscyplinami sportu, więc wachlarz jest dosyć szeroki. Ale gdy tak myślę, za największego uważam Novaka Djokovica. Jest perfekcyjny w każdym calu, jest kimś pokroju Justyny, ale w tenisie. Musi dbać o wszystkie aspekty, detale, a przy tym jest blisko ludzi, ma poczucie humoru. Potrafił pozostać człowiekiem.
O czym marzy Maciej Staręga?
Maciej Staręga jako małe dziecko marzył, by wystartować w Pucharze Świata. Ale wiadomo, że wraz z pierwszym takim startem się to zmieniło i trzeba było poszukać nowych celów. Teraz kolej na podium Pucharu Świata.
Blisko? Daleko?
Najpierw muszę awansować do finału, w którym może zdarzyć się wszystko. Myślę, że jest bliżej niż dalej. Dwa lata temu w ogóle o tym nie myślałem, teraz mam już takie ambicje. I to mnie nakręca.
W Falun rozmawiał Michał Chmielewski
wszystko o Mistrzostwach Świata w Falun 2015 w naszym specjalnym serwisie