Andrzej Pradziad na powołanie do kadry czeka sześć długich lat. Na kilka tygodni przed odpowiedzią na postawione bodajże po raz siódmy pytanie o to, czy znajdzie się dla niego miejsce w strukturach PZN, w rozmowie z Kasią Nowak opowiada o ciężkiej pracy, licznych wątpliwościach i marzeniach, które nie zawsze się spełniają. – Chciałbym już zacząć ciężką robotę, ale wciąż czekam na decyzję władz.
Kasia Nowak: Wiosna, czas podsumowań. Usiadłeś już i powiedziałeś sobie „wykonałem dobrą robotę”?
Andrzej Pradziad: Tak, usiadłem i powiedziałem sobie, że to był dobry sezon, najlepszy w mojej karierze. Że cieszy mnie to, że z roku na rok robię bardzo duże postępy. Jestem z tego sezonu zadowolony, ale jakoś nie skaczę z radości. Bo myślę o przyszłości, o kolejnym sezonie. Bo z roku na rok muszę się zastanawiać, co dalej. Ile jeszcze? Czy ma to sens? Czy znajdę motywację na kolejny ciężki sezon przygotowawczy? Czy potrafię się jeszcze przełamać? I czy w końcu będę tam, w kadrze, czy też nie? To bardzo trudne pytania, na które odpowiedzi otrzymamy wkrótce.
W grudniu mówiłeś o spełnionej obietnicy Apoloniusza Tajnera i skandynawskim obozie opłacanym przez PZN. Obawiałeś się tego, co „po Ramsau”. Chyba słusznie, bo MŚ U-23 w Park City Cię ominęły i nawet nie można powiedzieć, że obejrzałeś je w telewizji. Prezes jeszcze później dzwonił?
Niestety, trudno mi cokolwiek powiedzieć.
Czyli nie dzwonił.
Mogę powiedzieć tyle, że pracowałem jak wół. Starałem się, ile mogłem. Przeciągałem treningi, dokładałem obciążeń, pracowałem, dyszałem, huczałem, gdy trzeba było ciągnąć w 30-stopniowym upale sześciokilogramową oponę, gdy trzeba było zasuwać na sześciogodzinne wyprawy górskie, gdy trzeba było przerzucać na siłowni tony żelastwa, gdy trzeba było podbiegać pod takie góry, jak Ząb, Murzasichle, Wierch, Poroniec pomiędzy samochodami, turystami, bo nie było szans na wyjazd klubowy.
Wykonałem to wszystko najlepiej jak potrafiłem, a sezon zimowy zweryfikował moją pracę sam. Na Mistrzostwa Świata (Młodzieżowców w Park City – przyp.red.) nie zostałem powołany, to był kolejny cios, który musiałem „przecierpieć”, gdzieś uciec od tego, żeby się nie załamać, tylko walczyć do końca sezonu. Ale pojechałem na Uniwersjadę, gdzie praca z oponą z lata zaowocowała. A Prezes nigdy ze mną nie rozmawiał, te obietnice składał trenerowi.
Daję sobie ostatni rok – to Twoje słowa sprzed niespełna pół roku. Podtrzymujesz?
Brzmią groźnie (śmiech). Niespełna pół roku, więc… mam jeszcze sześć miesięcy. Czekam na decyzję w kwestii powołań do kadr, wtedy odpowiem na to pytanie.
Maj znów przynosi Ci nadzieję, że w końcu znajdzie się dla Ciebie miejsce w kadrze? Najlepszy sezon w karierze chyba powinni w Związku zauważyć. Chyba.
Dla nas, sportowców, jest to miesiąc, w którym trzeba zakasać rękawy do kolejnych ciężkich przygotowań, aby zimą osiągnąć swoje cele. Bo przecież ten sezon jest sezonem olimpijskim, więc nie ma czasu na odpoczynek. I właśnie ja też chciałbym już zacząć tę ciężką robotę, ale nadal czekam na, mam nadzieję, pozytywną decyzję władz PZN.
Już pracujesz nad formą – ponownie na Porońcu, Wierchu i Murzasichlu. Te widoki znasz chyba na pamięć, nie nudzi Ci się czasem?
Jak na razie biegam na nogach, wykorzystuję góry i odbudowuję siłę. A dziś (6 maja – przyp.red) miałem okazję startować w biegu na 8 kilometrów "Śladami Olimpijczyków" w Obidowej razem z braćmi Antolec. I cieszę się z wygranej.
Znam jedną dziewczynę, która uprawia biegi górskie, Ewelinę Matułę. Ostatnio usłyszałam od niej, że jak nie musi dokładać do sportu i może się samodzielnie utrzymać, to jest dobrze. Ty chyba marzysz, by móc tak powiedzieć.
Marzę… Niestety sport pochłania bardzo dużo pieniędzy. Wiadomo, bardzo ciężko trenujesz, praktycznie to jest Twoja praca przez cały rok, temu się poświęcasz w 100%, ale różnica jest taka, że w pracy zostajesz wynagrodzony. Tutaj tego nie ma, nie ma sponsorów, a brak finansów oznacza, że nie ma szans na kolejne przygotowania. I wtedy trzeba albo się zadłużać, albo to zostawić.
Bez „kadry bliżej Ci chyba do tego drugiego. Starczy Ci jeszcze sił i środków?
Nie wiem, czy dam radę znowu się wykopać z tego dołka. Bo ile razy można coś udowadniać? Każdy zawodnik, który jest w klubie i jest szkolony przez klub, doskonale rozumie, o czym mówię. Będąc w kadrze, masz zapewnione szkolenie przez cały sezon, w równych miejscach na świecie, natomiast będąc w klubie, musisz liczyć, przeliczać, kalkulować, czy starczy, czy lepiej zostać w domu i znów kręcić kółka na dwukilometrowej trasie. To jest właśnie różnica.
Na dzień dzisiejszy nie mam szans na przygotowanie się do sezonu. Nie mam środków do treningów, praktycznie nie mam nic, tylko dużo chęci do pracy i marzenia, ale życie nie jest takie piękne i nie zawsze marzenia się spełniają. Pewnie w tym przypadku tak będzie, a to boli. Chcesz robić to, co kochasz, ale nie możesz… po prostu.
Ile razy Andrzej Pradziad rezygnował już z biegów narciarskich i wracał?
Od sześciu lat walczę, by zostać zauważonym, więc chyba sześć lat zadaję sobie pytanie „I co teraz?”. Ale tak, jak teraz, nie było nigdy.
Nie masz czasem poczucia „zmarnowanych” lat?
Ciężkie pytanie. Na pewno gdybym wiedział, że tak będzie wszystko wyglądało, to już dawno bym to zostawił i zajął się czymś innym. Ale gdybym był szkolony przez PZN przez 6 lat, to myślę, że mój poziom sportowym byłby wyższy - z prostych przyczyn. I tu odczuwam zmarnowanie, ale wszystko da się nadrobić, tylko potrzeba wiary i ludzi, którzy zaufają, pomogą i docenią.
A jeśli nie biegi, to co? Masz plan na życie po biegowym życiu?
Kończę AWF w Katowicach, w związku z tym chciałbym zrobić coś swojego. Przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie młodszym zawodnikom, którzy kochają biegi narciarskie i chcą się rozwijać. Ale to jest przyszłość, która niekoniecznie musi nastąpić już, bo jestem jeszcze zawodnikiem, który chce dalej pracować i się rozwijać. Ale tak jak mówiłem, decyzja nie należy do mnie.
Zawsze możesz zostać dyrektorem-koordynatorem biegów narciarskich. Wakat czeka.
Taaaaaaaak, trener koordynator…
rozmawiała Kasia Nowak