marcialonga 2016

Britta Johansson Norgren i Tord Asle Gjerdalen wygrali 43. edycję włoskiej Marcialongi. Szczególnie finisz rywalizacji kobiet był niesamowity.

 

Biegli w pochmurny, zasnuty ciemnościami dzień. Biegali w miejscu dla narciarstwa klasycznego szczególnym, ale zamiast między metrowymi zaspami i na fantastycznie szerokiej autostradzie z wieloma torami – na pseudośniegowej niteczce, która w niczym nie przypominała Marcialongi z najlepszych lat. Taki był 5. etap cyklu Visma Ski Classics 2015/16, dla którego tegoroczna zima to całe pasmo podobnych problemów.

 

Możliwość ogłoszenia, że nawet przy takich problemach udało nam się przygotować całe 70 km trasy, jest dla mnie zaszczytem – podkreślił przed startem wydarzenia jego szef Angelo Corradini. Jego zadowolenie było o tyle zrozumiałe, że całość pętli usypano wyłącznie dzięki zgromadzonym wcześniej zapasom sztucznego śniegu. Aż 8 tys. narciarzy z 35 państw z 10 Polakami na mecie – chociaż w strasznej ciasnocie – mogło bez przeszkód walczyć o marzenia. Jak zapewniali na swojej stronie internetowej organizatorzy, niewielu z nich na jakość podłoża narzekało. Ale na szerokość już z pewnością, bo nawet w telewizji widać było wyraźnie, że tłumy narciarzy w niektórych miejscach po prostu nie miały prawa się zmieścić:



 

U pań przez 1/3 dystansu czołowe zawodniczki biegły w grupie, której przewodziła na pomiarze czasu Seraina Boner. Dopiero w jego połowie – korzystając z zamieszania wynikającego ze spotkania ze startującymi później mężczyznami – na ucieczkę zdecydowały się Britta Johansson Norgren i Katerina Smutna, które zamiennie nadawały jej tempo. Kowalczyk, po 9. miejscu w La Diagoneli, z pewnością chciała pokazać się we Włoszech z lepszej strony, jednak konkurentki były i nadal są dla niej zbyt mocne. Jeszcze na 18 kilometrze mistrzyni olimpijska z Soczi trzymała się dzielnie, ale kiedy peleton rozerwał się, Polka została z tyłu. Na kolejnych kilometrach Smutna prowadziła, ale jak cień za nią podążała liderka serii, która co chwilę zmieniała ją w roli dyktującej tempo. Wirtualne podium ze stratą prawie 1,5 minuty uzupełniała szwajcarska trzynastokrotna zwyciężczyni etapów serii. Justyna Kowalczyk po 45,8 km zajmowała 4. lokatę, chociaż strata 2:22,6 była zbyt duża, aby poważnie myśleć o jej odrabianiu. Później mieszkanka Kasiny Wielkiej spadła jeszcze o dwa oczka niżej, do zwyciężczyni straciła 7:42.5.

 

Na finałowym podbiegu austriacko-szwedzki duet zaczął robić prawdziwe show. Chociaż wydawało się, że to silniejsza i lepiej zbudowana Norgren zacznie myśleć tam o ucieczce, niespodziewany atak przeprowadziła Smutna. Ograniczał się on jednak wyłącznie to przejęcia prowadzenia. Szwedka dosłownie najeżdżała jej na końcówki nart i kiedy wydawało się, że zeszłoroczna triumfatorka zdoła utrzymać minimalną przewagę, jak rasowa sprinterka Szwedka wyskoczyła na sąsiedni tor i nie dała rywalce żadnych szans. Trzecia Boner przybiegła do Cavalese po ponad trzech minutach.

 

- Trudno było zachować mi technikę do samego końca biegu, bo zmęczenie było już olbrzymie. Ale do końca wierzyłam, że uda mi się utrzymać za plecami Kateriny i wykorzystałam to w najlepszym możliwym momencie. Teraz wracam do domu i spędzę trochę czasu z córką. A potem znów walczymy – mówiła na mecie zwyciężczyni rywalizacji.

 

Podobnie jak w wielu innych tej zimy maratonach, także profil Marcialongi skusił wielu czołowych zawodników do zrezygnowania ze smarowania na trzymanie. Narciarze używali dłuższych niż w tradycyjnie klasycznej rywalizacji kijów oraz krótszych nart. Mimo nudy dla wykonujących przez tyle kilometrów te same ruchy mięśni, atmosfera w grupie męskiej była równie gorąca co u pań. Zawodnicy co chwilę uciekali, byli gonieni i na nowo wchłaniani w tłum. Wyrywali się m.in. Kjetil Dammen czy Jerry Ahrlin, ale ich wysiłki nie opłaciły się. W dolinie Val di Fiemme zanosiło się na sprinterski finisz i tak też było. Prawie.

 

Na 10 km przed metą przypomniał o sobie chowający się za rywalami Petter Elliasen (Team LeasePlan Go). Lider cyklu już tydzień temu pokazał, że w końcówkach radzi sobie świetnie i to on przejął prowadzenie. Tempo rosło, wykorzystać nieuwagę rywali chciał Anders Aukland, ale prosty błąd wybił go z rytmu. Norweg stracił kilkanaście sekund. Tuż przed metą formę czołówki sprawdził jeszcze morderczy dla „pchających” podbieg, gdzie prędkość stawki spadła niemalże do zera. Ale Elliasen robił swoje... aż do chwili, w której nieudaną próbę Auklanda o wiele lepiej powtórzył zeszłoroczny zwycięzca Marcialongi Tord Asle Gjerdalen (zespołowy kolega Kowalczyk z Team Santander). Na kilkaset metrów przed metą wyskoczył zza pleców lidera i skutecznie uciekał aż do linii mety w Cavalese. Elliasen skończył trzeci, bo podłamanego Norwega minął jeszcze Stian Hoelgaard.

 

Chociaż Kowalczyk była jedyną na starcie Polką, to obok niej polski "kontyngent" stanowiło jeszcze dziewięciu mężczyzn. Najwyżej sklasyfikowany w tym gronie został Arkadiusz Ogorzałek z Nowej Rudy, który na pokonanie 70 km potrzebował tylko 40 minut więcej od mistrzyni olimpijskiej. Pozwoliło mu to na zajęcie 488. miejsca, o 75 oczek wyższego niż drugiego z biało-czerwonych Mariusza Dziadkowca-Michonia. Trzecim naszym reprezentantem, który zmieścił się w czołowym tysiącu biegaczy był 856. Jacek Mederski. Ale to wszystko historie z najdłuższego dystansu. Wart odnotowania jest fakt, że w krótszej wersji "light" na 45 km też mieliśmy powody do zadowolenia. Znakomite 40. miejsce zajął w niej jeden z najbardziej wytrawnych polskich maratończyków Andrzej Guziński.

 

Tord Asle Gjerdalen does it again!! Wins Marcialonga for the second time in a row! Nr 2 over the finish line was Petter Eliassen and nr 3 Stian Hoelgaard!

Posted by Ski Classics on 31 styczeń 2016

 

WYNIKI DOSTĘPNE TUTAJ

 

MCh

fot. Facebook / Marcialonga