Odliczanie
Ankieta
tymczasowy brak ankiety 1 - termin głosowania minąłOstatnie komentarze
Tag : Albertville
Stanisław Ustupski: „Powiem szczerze, że mam o to pewien żal…” [CZĘŚĆ 1]
Już dziś prezentujemy Wam pierwszą część wielkiego wywiadu ze Stanisławem Ustupskim, czyli najlepszym polskim kombinatorem ostatniego ćwierćwiecza, który startował na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Cały wywiad podzieliliśmy na trzy części, gdyż w całości zajmuje on kilkadziesiąt stron i zapewne niewiele z Was dotrwałoby do końca. Przed samym wywiadem zachęcamy do zapoznania się z sylwetką naszego zawodnika. Życzymy miłej lektury.
Sukcesy Stanisława Ustupskiego:
Stanisław Ustupski to zdecydowanie najwybitniejszy polski kombinator ostatniego ćwierćwiecza urodzony w 1966 roku w Zakopanem. Do największych sukcesów należy oczywiście jedyne podium Polaka w zawodach Pucharu Świata, a więc drugie miejsce w Breitenwang (1989). Nasz zawodnik poza tym jeszcze cztery razy meldował się w dziesiątce zawodów Pucharu Świata - był szósty, siódmy i dwukrotnie dziewiąty. Kolejnym znaczącym osiągnięciem było 8. miejsce na Igrzyskach Olimpijskich w Albertville (1992). W IO w Lillehammer (1994) był 21. Trzykrotnie startował w Mistrzsowtach Świata. W Oberstdorfie (1987) zajął 31. miejsce, w Lahti (1989) 22. miejsce, a w Val di Fiemme (1991) 26. miejsce.
Był także dwukrotnym medalistą Uniwersjady w 1993 roku rozgrywanej w Zakopanem: srebrnym w kombinacji norweskiej i brązowym w drużynowym konkursie skoków narciarskich. Dwukrotnie stał na podium w zawodach Pucharu Świata B w dwuboju zimowym. Zwyciężył w Szczyrku (1992), a w Planicy (1990) zajął trzecie miejsce.
Siedem razy z rzędu zdobywał mistrzostwo Polski w kombinacji norweskiej: w 1988, 1989, 1990, 1991, 1992, 1993 i 1994. Był też wicemistrzem Polski w tej konkurencji w 1987. W 1994 roku wywalczył także srebrny (duża skocznia) i brązowy (średnia skocznia) medal na Mistrzostwach Polski w skokach narciarskich. Na większym obiekcie przegrał z Wojciechem Skupieniem i Adamem Małyszem, a na mniejszym uległ tylko Małyszowi, który w tym czasie także był jeszcze kombinatorem norweskim. W tym samym roku (1994) wywalczył także medal w sztafecie w biegach narciarskich. Łącznie ma na swoim koncie dwa srebrne medale w biegowych sztafetach.
Dwukrotnie zwyciężył w Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. W 1986 roku (jeszcze jako junior) i w 1988 roku. Warto zaznaczyć, że w 86 roku pokonał Jana Klimko, który zajął wówczas trzecie miejsce.
---
Konrad Rakowski: Jakby Pan podsumował swoją zawodniczą karierę w kombinacji norweskiej? Czy jest Pan zadowolony ze swoich osiągnięć?
Stanisław Ustupski: Tak nie do końca jestem zadowolony. Niektóre z moich sportowych marzeń się nie spełniły. To były też czasy w których ciężej było coś osiągnąć. Moim zdaniem i tak wiele wskórałem, ale to przede wszystkim dzięki sobie. Byłem zawodnikiem upartym, dążącym do czegoś i wiedziałem czego od siebie chcę. Osiągnąłem dużo więcej niż niektóre osoby się spodziewały. Do końca nie jestem zadowolony. Sukcesów trochę było i jakąś satysfakcję też mam. Czasami chodziło o to, żeby udowodnić niektórym ludziom, że warto na mnie postawić. Są zawodnicy, którzy się w takiej sytuacji poddają, a mnie takie rzeczy motywowały. Niektórzy sobie z tego sprawy nie zdawali.
Rafał Snoch: Kto był Pana trenerem w czasach zawodniczych?
SU: Zacząłem z Józefem Tylkiem, później Franek Groń. Jako junior młodszy dostałem się do kadry prowadzonej przez Apoloniusza Tajnera. Trochę tych trenerów miałem, bo byłem też w skokach w kadrze juniorskiej. Jeździliśmy wtedy ze ś.p. Lechem Nadarkiewiczem i ś.p. Józkiem Przybyłą. W tamtych czasach byłem w dwóch kadrach. Warto też wspomnieć o Panu Tadku Kaczmarczyku, który zawsze mnie dobrze rozumiał. Pan Tadek wychował mistrzów olimpijskich i mistrzów świata. Szwajcar Kempf to jego wychowanek, trenowali w szkole sportowej w Stams. Pan Tadek mi opowiadał jak było z Hyppim. Kempf w 1987 r. (rok przed IO 1988 w Calgary) podszedł do pan Tadka i mówi: "Panie Tadku, jak będę mistrzem olimpijskim, to trenuję dalej kombinację, a jak nie to przechodzę na biegi". No i Pan Tadek miał dylemat, bo tam też musisz mieć ileś osób, aby grupa mogła funkcjonować. Kempf był bardzo uparty i zdobył to złoto. A pamiętam jak w juniorach startowaliśmy w 85 czy 86, to skakał jak łamaga, wydawało się, że się zabije w powietrzu. A Pan Tadek miał podejście do chłopców i pomógł Hyppiemu się przygotować. Do mnie też, myśmy się czuli na odległość nie raz.
KR: Co uznaje Pan za swój największy sukces? 8. miejsce na IO w Albertville czy może 2. miejsce w zawodach PŚ w Breitenwang?
SU: Drugie miejsce w Pucharze Świata. Zdecydowanie.
KR: Jak Pan wspomina ten start? Spodziewał się Pan w czasie biegu, że uda się wedrzeć na podium i osiągnąć taki historyczny wynik?
SU: Powiem szczerze, że nie do końca się spodziewałem. Do szóstki wiedziałem, że wejdę, bo byłem w dobrej formie w tym okresie. Zawodnicy innych państw - Norwegowie, Niemcy czy Rosjanie, to mogę powiedzieć, że oni nawet mnie mobilizowali. Dużo o mnie rozmawiali też trenerzy. Znając siebie i swoje ambicje wiedziałem, że jest to możliwe, ale tak do końca to nie spodziewałem się aż tak dobrego występu. Po cichu liczyłem, że mogę zrobić niespodziankę sobie i kibicom. Tak się stało. Przede wszystkim wiele zawdzięczam ś.p. trenerowi Tadeuszowi Kaczmarczykowi. On będąc wtedy jeszcze w Austrii mnie mocno mobilizował i dopingował. To był 89 rok, także wtedy już troszeczkę planów treningowych miałem od Pana Tadka Kaczmarczyka. Przede wszystkim rozmowy z nim wiele mi dawały. To było na pewno ważnym czynnikiem. Jakby nie Pan Tadek, to tego sukcesu by nie było. Bieg był na 15 kilometrów. Wiedziałem, że różnie może się wydarzyć na trasie, ale byłem nastawiony bojowo i z dużą wiarą. Wspominam to bardzo dobrze. No ale wtedy to były bardzo różne kombinacje. Myśmy zawsze mieli problemy czy to ze smarami czy ze sprzętem. W pewnym momencie zdecydowałem, że pobiegnę na treningowych nartach, które rzadko używałem, ale akurat trafił się taki śnieg, takie warunki. Na ten dzień to były świetne narty. Bez nich ciężko by mi było nawet wejść do tej szóstki. Technicznie byliśmy zawsze do tyłu. Ósme miejsce na Igrzyskach Olimpijskich jest na drugim miejscu i podium Pucharu Świata to jednak mój zdecydowanie największy sukces.
KR: Jakby Pan opisał walkę z Baardem Joergenem Eldenem na trasie? Czy miał Pan szansę powalczyć o zwycięstwo czy jednak Norweg był poza zasięgiem?
SU: Norweg, który wtedy wygrał, przyszedł do mnie po biegu z szampanem, bo mieliśmy naprzeciwko siebie pokoje. Odwiedził mnie po konferencji i powiedział "Stani jesteś bardzo dobry ". Pomyślałem sobie "co jest?", przecież to on wygrał. To ja mu powinienem szampana postawić. On biegał wtedy najlepiej na świecie, nie oglądał się na rywali, ale kilka razy zdarzyło mi się, że podszedł do mnie po biegu i mi gratulował. Był taki moment w tym biegu, że mnie wyprzedził, ale już mi nie odleciał. Walczyliśmy o pierwsze miejsce. Także mówiąc szczerze z Eldenem nie wygrałem nigdy biegu, ale troszeczkę strachu mu też napędziłem. Myśmy nie mieli tak dobrych smarów, bo często wchodziły jakieś nowości. Jak pierwszy raz zapunktowałem w 89 roku w Reit im Winkl, to dzięki zagranicznemu koledze z Niemiec, Hansowi-Peterowi Pohlowi, który teraz komentuje zawody w niemieckim Eurosporcie. Dał mi taki smar, którego wtedy nie mieliśmy. Dzięki niemu zająłem siódme miejsce. To była taka śmieszna sprawa, bo jak go mijałem na drugim kółku, na jakimś siódmym kilometrze, to jeszcze mnie dopingował "dajesz Stani, dajesz Stani". I takie rzeczy naprawdę miło wspominam. Moja ambicja, moje zawzięcie i Ci chłopcy tak jak Elden, powodowali że mogłem myśleć o dobrych miejscach. Dzięki Eldenowi też byłem raz dosyć wysoko. Złamałem kijka, a miałem tylko jedną parę. Poszedłem do niego, chciałem kupić, a on mówi żebym sobie wybrał, którego chce. On miał prawie 1.85 m wzrostu, a ja biegałem na kijach prawie takich jak on. Był zdziwiony jak chciałem od niego kija kupić. "Na takich kijkach biegasz? Na takiej wysokości?", zapytał i podarował mi kijek. Nie chciał za niego pieniędzy. Im dłuższe ma się kije, to trzeba mieć więcej siły. Góra musi być mocna. Dzięki niemu bardzo dobrze pobiegłem i przyszedł mi pogratulować. Mam różne fajne wspomnienia, ale związane głównie ze światem, ale akurat nie z Polską i nie ze związkiem.
RS: To drugie miejsce uzyskał Pan w swoim pierwszym sezonie startów? Bo niestety wcześniejszych wyników spoza czołowej "15 " nie mamy i nie wiemy czy Pan startował.
SU: Nie, nie. Już wcześniej startowałem. Wtedy jeszcze z Apoloniuszem Tajnerem trenowałem. Punkty, to był już wpływ Pana Kaczmarczyka. Jeszcze nie był w Polsce, ale już jego plany miałem. Rozmowy z nim. Zacząłem inaczej do tego podchodzić. Mentalna strona jest bardzo ważna.
RS: Ale też mieliście trudniej, bo trzeba było być w "15 " żeby zdobyć punkty.
SU: I przelecieć piętnaście kilometrów (śmiech).
RS: I jeszcze trzy skoki z których dwa się liczyły.
SU: No później już tylko dwa, ale dobre trzeba było skoczyć obydwa. Chociaż dla mnie to było krzywdzące, bo zawsze trzeci skakałem najsłabiej. Ja potrafiłem przeważnie pierwszy najlepiej skoczyć, czasem drugi. W trzecim zawsze najwięcej traciłem. On mi się nie liczył, ale inni nadrabiali, bo dopiero się rozkręcali wtedy. Takie zasady. Nawet raz nam w Trondheim zrobili skoki na dużej skoczni i 20 kilometrów. Takie zawody. Wtedy byłem drugi, a Elden wygrał. Też nie dużo mnie pokonał, a trzeci dostał ode mnie ponad minutę. Bałem się tak tego biegu i sobie myślałem, dwadzieścia kilometrów. Jak tu pobiec.
RS: To był jakiś eksperyment?
SU: To było już robione pod kątem tych Pucharów Świata co teraz, ale jednak bieg skrócili. Miało być, że będzie dwadzieścia. Na pewno media nie puściły, bo to za długo by trwało.
RS: Czy w tamtych czasach były jakieś inne formaty niż Gundersen?
SU: Był moment, że wprowadzili sprinty, ale to po dwóch, parami. Wtedy Tadek Bafia wyjechał już do Kanady, a później żałował. We dwójkę wtedy byśmy szaleli. Nawet można było walczyć o wygraną. Tadek przy swoim skakaniu i bieganiu i ja również, mogliśmy być groźni. A tak to startowałem ze ś.p. Romkiem Grońskim. W Reit im Winkl to walczyliśmy ze Szwajcarami, z Kempfem i Schaadem. Ja Kempfa odlatywałem, a Schaad mijał Romka, i tak skończyliśmy, że ja na ostatniej zmianie pokonałem Hyppiego. Szwajcarzy przegrali z nami w skokach, Romek wystartował przed Schaadem, Schaad go doleciał, minimalnie odleciał. Ja Kempfa dolatywałem i odlatywałem i tak żeśmy biegli. Co innego jakby Tadek Bafia był. Tylko, że wtedy tam o 7-8. miejsce walczyliśmy.
KR: A jakieś starty specjalnie Panu odpowiadały?
SU: Mnie to było obojętne. Bo to trzeba myśleć, trzeba umieć biegać. Tak jak chłopcom mówię. Nie idę na trasę, żeby zrobić trening, tylko idę na trasę, żeby poznać tą trasę. Idziesz na trasę to myśl. Trzeba wiedzieć, gdzie jest jakaś nierówność. Gdzie jakaś hopka, gdzie można wykorzystać pewien odcinek, gdzie Ci narta sama odda prędkość, gdzie przyspieszyć. Taktyka, ale trzeba myśleć.
RS: Nie tylko zimowych sportach, ale ogólnie w sporcie jest wielu zawodników, którzy nie myślą.
SU: Tak, tak jak mówię - klapy na oczach i koniec.
RS: Jak Pan zaczynał, to obowiązywał jeszcze styl klasyczny w biegu i równoległe prowadzenie nart w skokach?
SU: Tak, tak, te zmiany zaczęły wchodzić dopiero w roku 1985 roku.
RS: Było ciężko się przestawić?
SU: Mnie nie. Mi akurat te zmiany dobrze przypasowały, ale klasykiem też dobrze biegałem. W Lillehammer jako juniorzy młodsi mogliśmy zdobyć medal, tylko Darek Matla nam spieprzył wtedy trochę. Startowaliśmy w składzie Tadek Bafia, ja i właśnie Darek. Wieczór przed zawodami Darek wyszedł i wrócił na drugi dzień o piątej rano. Poskakaliśmy dobrze, medal mieliśmy. Tadek poszedł na pierwszą zmianę i przylecieli we trzech: on, Norweg i Niemiec z NRD. Po mojej zmianie też byliśmy na 3. miejscu i przyszła kolej na Matlę, który najlepiej pobiegł z nas w biegu indywidualnym. Wtedy warunki były trochę inne. Ja taki chudziutki, szczuplutki, sił nie miałem jeszcze. Pamiętam jak wiał wtedy mocny wiatr, a ja nie mogłem kijów utrzymać na takiej odkrytej polanie. Dostałem wtedy od Matli coś koło minuty. W sztafecie warunki już były lepsze. Nie miało znaczenia dla mnie czy biegałem łyżwą czy klasykiem. Zresztą i dzisiaj chłopcy czasami nie mają ze mną szans.
KR: Dlaczego na IO w 1992 r. w Albertville mimo dobrej forma Pana oraz Stefana Habasa, Polska nie wystartowała w konkursie drużynowym? Dlaczego nie wysłano trzeciego zawodnika?
SU: To są po prostu te układy i te spory, które są do dzisiaj. Między Zakopanem, a Śląskiem zawsze była walka. Zawsze są różne niedomówienia. Co ja tu będę mówił. Zawsze były te niezdrowe rywalizacje. Można było wystartować, ale akurat nie było ze Śląska żadnego chłopaka, który mógłby pojechać. Mógł z nami jechać ś.p. Romek Groński, ale to bylibyśmy sami Zakopiańczycy i co będę Wam więcej mówił. Do dzisiaj są takie kompleksy Śląsk-Zakopane. Byliśmy wówczas ze ś.p. Romkiem z jednego klubu. Zresztą jemu też swego czasu pomogłem i mogliśmy tą kombinację dalej ciągnąć, ale tak się to wykruszało wszystko. Zresztą, to że w 1994 roku pojechałem na kolejną olimpiadę, to tylko dzięki mnie i swojej pracy. Nie miałem stypendium, nie miałem nic. Zostałem sam na lodzie i tylko moja upartość mi pomogła. Musiałem samochód sprzedać, żeby móc normalnie trenować.
KR: Kontynuując temat Igrzysk. Liczył Pan na więcej na skoczni lub w biegu?
SU: No tak, przede wszystkim na skoczni. Jedno wiąże się z drugim. Jeśli chodzi o bieganie, to potrafiłem się bardzo dobrze ustawić, nie potrzebowałem psychologów. Trenerzy m.in. austriaccy, czy też koledzy lub inni zawodnicy, wiedzieli na co mnie stać. Nie było tak, że jak skoczę dobrze, to będzie źle na trasie. Nie raz się pytali "jak się wyspałeś?" po dobrym konkursie skoków - wiadomo o co chodzi, czyli "jak polecę". Ale jak już mówiłem, skoki bardzo mocno wiążą się z biegiem. Gdybym skoczył to, na co było mnie stać, chociażby to co skoczyłem na treningu dzień wcześniej przed konkursem olimpijskim, to byłaby inna motywacja do biegu. Medal był w zasięgu. Teoretycznie były myśli o medalowej pozycji, ale wiedziałem, że z 18. miejsca po skokach nie ma szans. O "10" było ciężko, bo wiedziałem, że tam biegną Elden czy Apeland, 9.i 10. Także dwóch mocnych Norwegów, a jeszcze paru dobrych zostawiłem za sobą w polu, którzy równie dobrze mogli być w "10 " czy nawet "6". Wiedziałem, że nie ma walki o medal. A przecież zupełnie inaczej się walczy o medal, a inaczej o miejsce w "10". Po dwóch seriach byłem 14. (wtedy rozgrywano 3 serie i wybierano 2 najlepsze skoki) i już wtedy pozycja startowa byłaby trochę inna. Startujesz z tymi lepszymi i od razu inaczej się biegnie. I wynik w biegu też byłby lepszy. Miałem 8. czas biegu, ale już po skokach wiedziałem, że nie walczę o medal. Zależało mi tylko na tym, żeby wejść do "10", a przede wszystkim żeby nie zawieść samego siebie.
RS: W Lillehammer zajął Pan 21. miejsce. Jak Pan oceni ten start?
SU: A to co w Lillehammer, to śmiech na sali.
[Dzięki uprzejmości użytkownika MrSkiK70 próby Pana Stanisława na skoczni z Igrzysk Olimpijskich z Lillehammer możemy obejrzeć na YouTube. Zapraszamy na jego KANAŁ]
1 seria:
2 seria:
RS: Jak Pan wspomina te IO z 1992r.? To pewnie było niesamowite przeżycie dla sportowca pojechać na tak wielką imprezę?
SU: Ja się takimi rzeczami nigdy nie podniecałem. Robiło to wrażenie, wiadomo, po to się trenuje żeby wyjechać na te Igrzyska. Ale ja byłem skupiony i skoncentrowany na starcie tylko.
KR: Czy były w tamtych czasach nagrody finansowe/stypendia za miejsce w ósemce?
SU: Tak, dostałem jednorazowo 500zł od Komitetu Olimpijskiego. Nie było wtedy żadnych stypendiów. Ja miałem przecież klasę międzynarodową mistrzowską od 1988 r. Później ten rozpad komuny, no i w 1991 i 1992 nie było w ogóle stypendiów. Jeszcze w 91 chwilę były, a w 92 to do marca akurat. Tyle mi proponowali, że będę miał wszystko, a zostałem bez niczego po IO - najlepszy zawodnik z Polski. Miałem być tym motorem napędowym, kombinacja miała być na pierwszym miejscu, a okazało się, że nie miałem z kim trenować. W czerwcu zacząłem trenować z Lechem Pochwałą, trenerem od biegów. I tak wyszło, że zostałem bez niczego, bez środków do życia. Z klubu też mi wiele nie płacili. Później mi tam załatwili etat w Wiśle Kraków jako kierowca, żeby mieć jakąś pensję (tak jak dzisiaj z 800zł).
KR: Nie zastanawiał się Pan nad zmianą obywatelstwa?
SU: Nie, nie. Ja miałem propozycję trenowania w Kanadzie, ale odmówiłem. Jestem Polakiem i na IO będę startował jako Polak. Jestem patriotą. Też miałem propozycję w 1986 r. podczas MŚJ w USA żebym tam u nich został, ale odmówiłem.
KR: Pana najlepszym miejscem w klasyfikacji generalnej PŚ było 13. w sezonie 1988/89. Czy wynikało to z braku pieniędzy na startowanie, czy może brakowało sił po prostu pod koniec sezonu?
SU: To było co innego też. Powiem Wam jakie mieliśmy braki. Praktycznie ja już byłem wykończony, skurcze mnie takie chwytały, że nie dało się wytrzymać. W tamtych czasach nie mieliśmy żadnych kontroli, badań krwi, tego wszystkiego. W wielu kwestiach byliśmy z tyłu i nie chodzi tutaj tylko o smary i sprzęt. Mam tu na myśli sprawy medyczne. Mój organizm do lutego jeszcze to jakoś wytrzymywał, a wiadomo, te puchary kończyły się w marcu. Do ostatnich zawodów w Falun i Oslo byłem 7. w generalce. Miałem walczyć o miejsce w "10" i tu właśnie szkoda było, bo już pan Tadek Kaczmarczyk miał dla mnie sponsora z Austrii jak zostanę w najlepszej dziesiątce PŚ. Zawsze krążyło wokół mnie jakieś fatum, jakiś niedobór czegoś, bo niby było w zasięgu ale nie było. Pamiętam jak Polo Tajner mówił "Staszek, bo się wycofałeś". A pamiętam wtedy w Falun musiałem zejść z trasy, bo już takie skurcze mnie łapały, że leżałem na zjeździe. Kolega z Austrii pytał "Stani co Ci jest?", a ja leżałem i naciągałem nogę, ale musiałem zejść. Szkoda bo miałem szansę na szóstkę. Później pojechaliśmy do Oslo na Finał PŚ, gdzie zająłem 14. miejsce. Tam udałem się na kontrolę dopingową, podczas której lekarz powiedział mi, że jestem chory. Pomyślałem sobie doping. Nie, dostałem informację, że prawie mam anemię... Wiem, że stać było mnie na wiele, miejsce w czołowej dziesiątce generalki było na wyciągnięcie ręki.
RS: Tadeusz Bafia po Panu to miał chyba drugi najlepszy wynik w PŚ?
SU: Tak, 4. był w Oslo w 1987 r. I pojawiały się też takie anegdoty jak mówił do mnie żartobliwie "Ty kurduplu mały, Ty nigdy ze mną w biegu nie wygrasz". A ja mu na to "Pomału, pomału". Już w juniorach zacząłem z nim w biegu wygrywać. W 1986 r. wygrałem tutaj Memoriał Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Byli tutaj Rosjanie, Czechosłowacy, Niemcy, NRD-owcy. Także dla mnie jest to jeden z czołowych wyników, bo wygrałem z potęgą, która tu przyjeżdżała. To było prawie tak jak Puchary Świata dla nich, ten memoriał. Pamiętam też po Calgary jak wygrałem tutaj międzynarodowe MP. Przyjechało tu trzech zawodników z dziesiątki IO, dwóch Czechów (Kopal i Klimko) oraz Niemiec Prenzel. Wyłupiłem ich tutaj wszystkich. Skoki wygrał Vlado Repka, brat Frantiska, Tadek Bafia był 2., a ja byłem 3. Ja wtedy wygrałem, a następny miał chyba minutę czy półtorej straty. I wtedy się zrobił taki trochę szum. Media się pytały "dlaczego nie wzięli Ustupskiego na IO?". Skakało mi się wtedy naprawdę dobrze, ale miałem kontuzję ręki, a w grudniu rozciąłem sobie głowę na skoczni w Austrii w Bad Goisern po uderzeniu w ruski maszt. Były wtedy niebezpieczne warunki, został skrócony cały wybieg. Byłem wyłączony na około miesiąc i pojechałem na ostatni Puchar Świata. Miałem szansę się zakwalifikować w St Moritz, żeby zrobić wynik, wejść do dwudziestki i pojechać na IO. Ale tam kija złamałem. Już biegłem na 16. miejscu, z Klimko właśnie leciałem. Janko wtedy skończył około 10-12. miejsca. To ja się już śmiałem, wiedziałem, że go mam. Pierwsze 5 km poświęciłem, że pobiegnę z Janem, poczekałem na niego, bo przegrał ze mną skoki o około 10 sekund i biegliśmy pierwszą pętlę razem. Wiedziałem, że będę w dziesiątce, czułem to. Ale pech, takiego pecha miałem - skończyłem na 21. miejscu. I mnie nie wzięli, bo nie zrobiłem limitu. A byłem w takim gazie, bo dopiero dochodziłem do formy. Miałem swoje przejścia, miejsca w dziesiątce PŚ to powinna być dla mnie normalność.
KR: Pamięta Pan ilu zawodników startowało wtedy w zawodach PŚ?
SU: 60-70. Tak jak dzisiaj, były limity. Norwegowie, Austriacy, Niemcy czy Japończycy po 6-7-8. Myśmy mieli limit 4 zawsze. Rosjanie, Czesi po 5-6. Startowało wielu, ale nie było tyle państw. Później po rozpadzie ZSRR było tych państw więcej, bo doszły m.in. Kazachstan, Białoruś, Estonia. Ale na IO wiadomo, po czterech zawsze. Dlatego ja mówię, że na IO jest niby łatwiej trochę zdobyć, ale w cale też nie jest dużo łatwiej, bo psychika inna, emocje niesamowite, bo jednak IO. To wytrzymać, to jest coś. Ilościowo jest mniej zawodników, ale najlepsi są.
KR: O medal jest tak samo ciężko, a o dziesiątkę może trochę łatwiej, ale najłatwiej o trzydziestkę.
SU: Igrzyska mają tą swoją niepowtarzalną atmosferę. Choćby startowało tylko 30 zawodników, to o medal byłoby i tak ciężko.
RS: Pamiętajmy, że na IO jest nieporównywalnie więcej kibiców niż na PŚ. Teraz jak się spojrzy to w zawodach pucharowych jest garstka, a co innego na IO jak przyjdzie kilkadziesiąt tysięcy pod skocznię.
SU: Ja zawsze się bardziej bałem startów w Polsce niż za granicą. Tych kibiców, bo to zawsze taki dodatkowy stres u siebie. Ale dość dobrze mi to wychodziło. Umiałem przełamać ten stres. Zawsze się bałem, że zawiodę tych kibiców tutaj w kraju.
KR: Jak przeglądaliśmy wyniki, to widzieliśmy, że wygrał pan PŚ B w Szczyrku właśnie. Czy kibice przychodzili wtedy na takie zawody?
SU: Tak, przychodzili. W Planicy jak byłem 3. na PŚ B to też było dość sporo kibiców. Wtedy miałem też już praktycznie wygrane, ale wypięło mi nartę na podbiegu i musiałem się po nią wrócić tak ze 100 metrów. I przegrałem tylko 8 sekund ze Szwajcarem Glanzmannem. Ja te starty w PŚB traktowałem jednak typowo treningowo.
KR: Pamięta Pan jakiś swój najciekawszy epizod, jakąś ciekawą przygodę związana z zawodami w zimowym dwuboju?
SU: To kilka już Wam wcześniej opowiedziałem. Swego czasu na zawodach któryś Austriak trafił na mojego kija. Akurat miałem limit zrobić, żeby do dziesiątki wskoczyć i pojechać na Igrzyska Olimpijskie. Wolałem za Polem o kijka, ale akurat Pola nie było na tym odcinku. Później dostałem kija od Polaków, bo stali na trasie. Kibicowali mi i dopingowali. Dostałem kija za krótkiego, później za długiego. Biegłem, biegłem, kombinowałem. Tak jak mówiłem, paru chłopaków jak Pohl czy Elden miło wspominam. To dzięki nim coś osiągnąłem - ten kij, tamten smar. Kiedy przybiegłem chyba szósty czy siódmy, to też dzięki Eldenowi. Miałem problemy, bo wchodziły wtedy nowe proszki. Też podszedłem do trenera, żeby mi dał pieniądze, że kupie za 100 czy 150 marek, bo tak kosztowały wtedy te proszki. Dał mi za darmo, ale mówił "Stani to tylko między nami". Akurat to mam miłe wspomnienia z tymi chłopcami.
Do tej kombinacji naszej, to ja Wam powiem szczerze, że o to mam pewien żal. Też tak mnie zostawiono, a ja poświęciłem 20 lat na ten sport. Później chciałem się zająć trenerką. Jeszcze mnie Pan Franciszek Gąsienica-Groń dopingował, mobilizował. Mówił "Staszek, Stani, Ty będziesz dobrym trenerem". On zauważył jak tam chłopcom pomagałem jak byłem zawodnikiem. Ja się starałem zawsze pomóc, uczyć ich czegoś. Później mnie zostawiono. Akurat jak skończyłem karierę, to było 75-lecie Polskiego Związku Narciarskiego. Nie dostałem wtedy nawet zaproszenia. Miałem wtedy wielki żal i jeszcze wtedy była żona się mnie pytała "Dlaczego Ciebie tam Stasiu nie ma", a mnie się płakać chciało. Tak mnie też potraktowali. Tą trenerką się trochę zajmowałem i paru chłopców wyszkoliłem. Tak jak Michał Pyclik czy Robert Dziurkiewicz - to moi wychowankowie. Dzisiaj Szczepan Kupczak - następny mój wychowanek czy jego brat Kacperek. Krzysiu Biegun w skokach - kolejny wychowanek z Gilowic, bo tam w tym klubie działałem. Jestem w takim na pewno można powiedzieć dołku psychicznym dzięki naszym działaczom. Chciałem się poświęcić do końca życia, bo sport, to dla mnie jest wszystko. Kiedyś nawet moja mama mówiła, że kiedyś do tego prezesa zadzwoni, albo pojedzie sama, bo wie ile poświęciłem. Tez nie mieliśmy dobrych warunków. W jednym pokoju się wychowywaliśmy. Tata stolarz. Ja miałem czas na stolarkę, miałem czas przy krowach, miałem czas na sport. Poświęciłem się dla sportu i to wszystko, a później tak mnie zostawiono.
Ciąg dalszy nastąpi jeszcze w tym tygodniu.
W Zakopanem rozmawiali Konrad Rakowski i Rafał Snoch
2013-10-04 18:44
Czytaj więcej