
Międzynarodowa Federacja Narciarska ma powody do radości. Pasjonaci nartorolek z Brazylii doprowadzili do historycznych, pierwszych zawodów z punktami FIS w Ameryce Południowej. Jak zapewniają, na tym nie koniec – wkrótce postarają się o Puchar Świata. Czy to początek zmian w narciarskiej geografii świata?
To było wiele lat przebijania się z egzotycznym jak na opanowaną przez futbol Brazylię wynalazkiem, wiele miesięcy starań, próśb, pisania podań i prowadzenia dyskusji, a potem wiele tygodni przygotowań do wydarzenia, które – choć zapewne niewielkie – stanie się datą przełomową dla światowego nartorolkarstwa. Mowa o pierwszych, historycznych zawodach nartorolkowych FIS w Ameryce Południowej. Na początku listopada (1-2.11) o punkty Federacji powalczyć będzie można w São Carlos w kilometrowym sprincie oraz biegu na 5 (kobiety) i 10 kilometrów (mężczyźni) łyżwą. A później? Kto wie...
- Raz ruszona inicjatywa łatwo się nie zakończy – zapewnia z nadzieją były szef Podkomisji ds. nartorolek przy FIS Özkan Koyuncu. Turek jest pod wielkim wrażeniem determinacji ludzi, którzy mimo bycia w pewnej izolacji od „prawdziwego” świata biegów narciarskich byli w stanie od zera zbudować coś, czym można nie tylko chwalić się Europie, ale też ją do siebie zaprosić.
Działacz dużą rolę w organizacji przedsięwzięcia przypisuje Leandro Ribeli – narciarzowi, który jako jeden z niewielu Brazylijczyków w miarę regularnie pojawia się na arenie międzynarodowej. Trzydziestopięciolatek ma na swoim koncie starty m.in. w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver i Soczi, wszystkich Mistrzostwach Świata począwszy od 2009 roku (Liberec), a także – raz – w zawodach Pucharu Świata, gdzie w sprincie udało mu się pokonać Irańczyka Seyeda Sattara Seyda. Choć to słowne kolorowanie świata, sprowadzenie na swój kontynent zawodów FIS z pewnością można do tej listy sukcesów dopisać.
Ribela przyznaje, że te zawody będą dla jego kraju i niego samego krokiem milowym. Krokiem do spopularyzowania dyscypliny, która bez nartorolek nie miałaby prawa bytu. A tak? Jest zupełnie inaczej:
- Widzę zainteresowanie nartorolkarstem. To w Brazylii nisza, którą na poważnie zajmuje się garstwa szaleńców, ale odbiór społeczny jest naprawdę pokaźny. Zrobiliśmy ostatnio warsztaty, ogłosiliśmy się, i w ciągu pięciu dni wsadziliśmy na sprzęt prawie pół tysiąca osób – chwali się Skipolowi nieco zaskoczony zainteresowaniem narciarz, dla którego rola trenera stała się od niedawna równie istotna, co wcześniej zawodnika. Dlatego tak bardzo popycha w kraju temat nartorolek. Sam dzięki nim mógł spełniać swoje marzenia. Teraz pomaga innym.
Ribela: - W Brazylii śniegu nie ma, więc trzeba sobie radzić na inne sposoby. I tym sposobem są nartorolki. W technice łyżwowej różnica między nartami a rolkami jest na tyle niewielka, że można prowadzić szkolenie używając głównie tych drugich. Co więcej, zauważyliśmy, że ci, którzy jazdę po asfalcie mają opanowaną, na śniegu radzą sobie naprawdę nieźle szybko się adaptując. Ja sam trenując w ten sposób doprowadziłem się na igrzyska olimpijskie. Jako trener młodzieżowej kadry narodowej aplikuję teraz te metody innym. Jeśli to jedyna szansa na trening w kraju, trzeba i z niej korzystać.
Brazylia nie jest jedynym egzotycznym narciarsko krajem, gdzie nartorolkami interesuje się coraz większa liczba osób. Zajęcia na kołach prowadzone są także np. w Hiszpanii, Portugalii czy Wielkiej Brytanii, gdzie organizowane są nawet oficjalne mistrzostwa, a cały sezon startowy wypełniony jest przeróżnymi propozycjami. Na łamach „The Telegraph” trening na tym sprzęcie promowała nawet pisząca do dziennika siostra księżnej Kate, Pippa Middleton.
Ekspansja narciarstwa klasycznego na nowe kraje cieszy, bo jest potrzebna choćby do tego, by dyscyplina – mówiąc brzydko – nie utopiła się we własnym sosie. I chociaż poważniejsze imprezy w Brazylii, Portugalii czy Anglii wydają się na dziś być tylko marzeniem, z takim zapałem szybko zostaną zrealizowane. Ribela planuje, że za dwa-trzy sezony w ojczyźnie Pelego odbędzie się najprawdziwszy letni Puchar Świata. To dobry znak, że po narty lub nartorolki sięgają nie tylko Skandynawowie i nacje pojawiające się regularnie w zawodach najwyższej rangi. Bo zasada jest prosta: im nas będzie więcej, tym ciekawszy i bogatszy ten światek będzie.
Michał Chmielewski
fot. Google Earth