
Macedonia to nie tylko wielkie jezioro Ochrydzkie, to także góry wyższe od naszych Tatr. Przyznaję, że nie odrobiłem lekcji jadąc tam na wakacje i biorąc oczywiście ze sobą nartorolki. Biegać nie było gdzie, z jednym małym (a właściwie dużym) wyjątkiem.
Czas na urlopie bardzo miło płynął nad jeziorem, jednak grzecznie leżące w pokoju nartorolki nie dawały mi spokoju. W końcu przejechały ponad 1400 km (samochodem) a tu nie ma gdzie biegać.
Jednak przypadek zrządził inaczej. W trakcie jednej z wycieczek mijaliśmy wjazd do parku narodowego, gdzie za bramką można było dostrzec drogę asfaltową pnąca się w górę. Ostre hamowanie i próba rozmowy z miłymi strażnikami. Na próbie się skończyło, panowie po swojemu, my w paru językach, wszyscy byli zadowoleni. Sytuację uratowała mapa, która znajdowała się na ścianie budynku. Wynikało z niej, że jesteśmy na wyskokości 898 m.n.p.m, a przełęcz, o wdzięcznej nazwie Baba jest na wysokości 1625 m.n.p.m. Następnie droga „zjeżdża” do kolejnego jeziora po drugiej stronie pasma górskiego. Podbieg wg mapy ma prawie 15 km długości. Czyli 700 metrów przewyższenia na 15 kilometrach powinno dać się przeżyć. Zapada decyzja, za dwa dni atakuję. Nagle okazuje się, że wjazd do parku jest płatny, bo dlaczego ma nie być, jednak informacji o tym nigdzie nie było widać. Stawka była płynna, po chwili zorientowaliśmy się, że panowie pobierają 200 dinarów (ok. 13zł) raz za samochód, a raz od osoby siedzącej w samochodzie. Na moje tłumaczenie, że będę tam biegł na nartorolkach tylko dziwnie popatrzyli. Coż koszty muszą być.
Dwa dni później podjeżdżamy ze znajomymi do bramy parku. Nauczony wcześniejszym doświadczeniem daję od razu 200 dinarów, widzę, że mało, ale teraz to ja rżnę głupa i udaję , że nie wiem o co chodzi. Dobra przejechaliśmy. Panowie strażnicy bardzo dokładnie obejrzeli sprzęt, jak się okazało jeden z nich miał nawet narty i to też fischery w domu. Jednak czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Nie mówiąc już o krzywych kijach. Jednak my tu gadu gadu, a przełęcz czeka. Dobra ruszam.
Pierwsze 2,5 kilometra to lekko pod górkę, zadyszka jest, mroczki przed oczami są, czyli wszystko w porządku. Z każdym metrem jednak coraz trudniej. Byle do wodopoju, który wg strażników ma być na 8 kilometrze w połowie trasy. Bidon pusty, upalne słońce, temperatura ok. 40 stopni. Myślałem, że wyżej będzie chłodniej a tu niestety coraz gorzej. W końcu po prawie półtorej godzinie docieram do wody. Hura, trochę oddechu i będzie można biec dalej. Mało brakowało, a ciągu dalszego by nie było…
mapa wspinaczki, po lewej jezioro Ochrydzkie
Do miejsca , w którym tryska źródełko, zjeżdża się z głównej drogi około 100 metrów ostro w dół. Widzę jak na dole rodzina pakuje się do samochodu, widzą mnie czyli jadę. Nie doceniłem jednak fantazji bałkańskich kierowców, droga ma jakieś 2,5 metra, samochód rusza, idziemy na czołówkę.
Jak udało mi się z tego wyjść cało nie pamiętam, ale wiązka którą puściłem była chyba słyszana daleko. Na wodę także musiałem poczekać, okazuje się, że źródełko ma jakieś „magiczne” właściwości i okoliczni mieszkańcy przyjeżdżają z baniakami. W końcu moja kolej, i bidon i ja jesteśmy pełni ,czas w dalszą drogę. Po kolejnym kilometrze, a kąt nachylenia drogi zaczął się zwiększać , zwątpiłem. Upał taki sam, prawie południe a asfalt zaczął przypominać nie asfalt. Właściwie ciężko to zdefiniować. Dziura na dziurze, na innych rolkach już bym się poddał. Na szczęście testowe fischery carbonlite dają radę, ze mną gorzej. Za mną ekstremalny odcinek, w ciągu kilometra pokonałem 136 metrów przewyższenia. W końcu wybiegam ponad linię lasu, gdzie od razu robi się chłodniej. Piękny widok na jezioro kilkaset metrów niżej i droga robi się bardziej płaska. Nagle jestem na szczycie, ażeby ich szlag tych strażników. I oni i ich mapa twierdzili, że co najmniej 15 kilometrów, ja mam 11,9 km, ale dotarłem. Koniec! Baba zdobyta. Pierwsi ludzie na szczycie to trójka motocyklistów ze Śląska, ale mieli miny.
Upewniam się jeszcze czy dotarłem na górę, droga idzie już tylko na dół tak twierdza motocykliści i mają rację. Widoki przepiękne, przełęcz pomiędzy dwoma 2 tysięcznikami, z jednej strony jezioro i z drugiej też. No i wreszcie przyjechał samochód serwisowy (znajomi), którzy zwątpili, że mnie jeszcze zobaczą, haha.
Po co taka ekstremalna wycieczka. Przyznaję pozazdrościłem doznań zawodnikom naszej kadry i chłopakom biegającym w Silvini Rolski Classics. Chciałem się przekonać jak to jest, przekonałem się. Bieg na Kubalonkę z Wisły, czy na Cyrhlę w Zakopanem nie da się z tym porównać, po prostu spacerek. Na dystansie prawie 12km ponad 700 metrów przewyższenia, dla mnie wystarczyło.
Sprzęt też wytrzymał, a pamiętajmy, że rolki Fischera musiały wytrzymać ponad 100kg.
Tylko do cholery dlaczego nie straciłem chociaż kilograma, nie wiem i to największy zawód po tej wycieczce.
Jak to wyglądało, zapraszam do obejrzenia kilkunastu zdjęć TUTAJ
Kuba Cieślar
Sprzęt:
nartorolki – Fischer carbonlite classics (użyczone przez Fischer Polska)
Kije – Exel curve
Kask I okulary - Briko (użyczone przez Aiconsport)