
Po Wigilijnej kolacji pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia spędziliśmy aktywnie na biegówkach. Ponieważ najbliższe od Krakowa trasy znajdują się na Mogielicy postanowiliśmy zobaczyć jak sie sprawy mają i "przetestować" trasę. Jak było o tym poniżej.
Trasy znajdują się terenie gmin: Słopnice, Dobra (powiat limanowski, woj.małopolskie) i są przeznaczona dla osób chcących doskonalić swoje umiejętności narciarskie prowadzona leśnymi stokami( ok. 750-850 m n.p.m.), wokół najwyższego szczytu Mogielicy - tyle pisze operator tras na swojej stronie internetowej.
Ponieważ jechaliśmy trochę w ciemno, z Krakowa przez Dobczyce i Wiśniową zdaliśmy sie na mapy najpopularniejszej wyszukiwarki internetowej. Okazało się, że wpisanie hasła Mogielica nie jest dobrym wyborem, po zjechaniu z drogi asfaltowej i przejechaniu dobrego kilometra droga leśną stwierdziliśmy, że "nie tędy" droga i na szczyt góry chyba niekoniecznie samochodem. Wiedząc, że na trasie od siódmej rano trenuje dwójka zaprzyjaźnionych biegaczy: Paweł Bubula mistrz i v-ce mistrz świata lekarzy, oraz jeden z najlepszych polskich amatorów Robert Faron, złapałem za telefon. Niestety okazało się, że panowie wyłączyli na czas treningu telefony. Co robić? Wyjście jeszcze jedno nasunęło się samo. W najbliższą sobotę właśnie na trasach, na które chcieliśmy dojechać odbędzie się Bieg Sylwestrowy na nartach (szczegóły TUTAJ), a organizatora przecież znam. Jednak święta rządzą się swoimi prawami, szefi limanowskiego sportu Feliks Piwowar miał wyłączony telefon. Nic to, jak rzekłby Wołodyjowski, dzwonimy dalej. W końcu telefon odbiera syn Feliksa Łukasz i takim okrężnym sposobem dowiedzieliśmy się jak na trasy trafić. Trochę pomogły także mapy wujka Google, jak się okazało, po wpisaniu hasła trasy mogielica trafiamy bez pudła na miejsce (nie można było tak od razu? ). No może bez pudła, jednak nie bez problemów, droga wiodąca na same trasy od strony Zalesia nie była jeszcze posypana i odśnieżona. Bez pchania auta pod jedną górkę się nie obeszło, ale taki drobiazg nas przecież nie zrazi. Praktycznie u celu minęliśmy wracających z treningu wspomnianych wyżej znajomych Pawła i Roberta, ale umówmy się kto w pierwszy dzień świąt idzie na narty o siódmej rano? Tylko oni.
Dla tych, którzy chcą dojechać od razu, bez telefonów i błądzenia po lesie mapka dojazdu na oficjalnej stronie tras TUTAJ.
Wreszcie jesteśmy, miejsca na parkingu tyle, że nie wiedzieliśmy gdzie zaparkować. Po szybkim przebieraniu butów, pakowaniu zapasów do pasów biodrowych i plecaka ruszamy. Pierwsze kilkaset metrów dojścia do samej trasy bezproblemowe, już widzimy trasy już jesteśmy na miejscu, tylko jeszcze musimy minąć szlaban. I tutaj szpila w stronę operatorów trasy. Rozumiem, że trzeba szlaban postawić, żeby co bardziej ambitnym samochodziarzom, quadowcom czy skuterowcom wybić z głowy pomysł wjechania na trasę, ale na miłośc boską to nie szlaban to istna Linia Maginota. Szlaban solidny, po lewej stronie rów i drzewa i płot, po prawej wąskie wąziutkie przejście, które bez zdejmowania nart jest praktycznie nie do pokonania. Mało tego bokiem z prawej strony nie da się tego obejśc, leżą tam metrowej wysokości głazy misternie przez kogoś ułożone. Tutaj prośba do operatorów trasy, jeżeli zostawicie nawet 70cm prześwitu w tych zasiekach, to człowiek na nartach przejdzie. Teraz zmuszony jest do ekwilibrystycznych akrobacji jak kolega Michał na zdjęciu poniżej.
Michał forsujący szlabanowe zasieki foto.skipol.pl
I tą przeszkodę pokonaliśmy, jesteśmy na trasach. Wiedziałem wcześniej, że trasa jest przygotowana ratrakiem na odcinku sześciu kilometrów, czyli biegniemy sześc wracamy itd. Dwa tory do klasyka po bokach, środkiem raj dla łyżwiarzy, czyli wszystko to czego potrzeba ludziom dwóch desek (wąskich). Jedziemy na dół, po kilometrze wspomniani już dwukrotnie poranni biegacze, zawracali biegając tam i z powrotem na tym samym odcinku. Dalej trasa dziewicza, padający w nocy śnieg (zresztą padało praktycznie przez cały czas naszego pobytu na trasach) skutecznie przykrył wszystko 10 centymetrową warstwą. Tory miejscami widoczne, miejscami nie. Ponieważ byliśmy w trójkę: Krzysiek Zakrzewski (przygotowuje się do Dolomitenlauf), Michał Franczyk (zaprzyjaźnia się z biegówkami) i ja, wybór był oczywisty, za ratrak robię ja, czyli przecieram tory. Muszę powiedzieć, że było super, trasa szeroka, z pięknym widokami, szło się (ślizgiem) świetnie... do pewnego momentu. Gdzieś musiała być jakaś woda pod spodem, mniej więcej od czwartego kilometra zaczęło lodzić. Wtajemniczeni więdzą o czym piszę, nie wtajemniczonym jestem winny wyjaśnienie. To tajemnicze zjawisko zwane "lodzeniem" to nic innego jak przylepiający się do ślizgów śnieg, który skutecznie obrzydza jakikolwiek ruch do przodu, hamuje i czasami zatrzymuje w miejscu. Ostatnie dwa kilometry to technika człapu człap, czyli walka o ruch w przód. Dobrze, że na trasie nie było innych ludzi, oj nasłuchali by się, nasłuchali.
Zwiadowcza trójka na trasie wokół Mogielicy, od lewej Krzysiek, ja i Michał, foto.skipol.pl
Wreszcie docieramy do "ławeczek" czyli miejsca na szóstym kilometrze trasy, gdzie ratrak zawracał. Dalej trasa w ogóle dziewicza, gąsienicą ratraka nie tknięta. Krótka narada, czy próbujemy obejść górę i zamknąć pętlę, czy idziemy zobaczyć na szczyt Mogielicy ( od miejsca postoju tam i z powrotem 4 km), czy wracamy. Marzyło nam się domknięcie pętli (cała ma ok 21 kilometrów) jednak brak jakiegokolwiek śladu zniechęcał, atak na szczyt Mogielicy też jakoś nie bardzo nam wyglądał, nie była to już szeroka luksusowa trasa, a zwykły rajsztak ( nie rozumiejących zapraszam do skorzystania ze słownika gwary Wiślańskiej) pomiędzy drzewami, dla słabiej jeżdżących na biegówkach powrót mógł być problemem. Decyzja zapada wracamy.
Powrót już wyglądał lepiej, wprawdzie nadal trochę lodziło, ale wracaliśmy przetartym torem. Dopiero praktycznie przed szlabanem spotkaliśmy kolejnych biegaczy ruszających na przetarte przez nas ślady (na ma za co ;) )
Podsumowując dzisiajszą eskapadę, Trasy Mogielica czyli trasa wokół szczytu o tej nazwie to najbliższa od Krakowa trasa biegowa ( z Wieliczki 62km). Idealna dla początkujących, z niewielkimi przewyższeniami, piękna widokowo, krótko - godna polecenia. Tutaj znajdziecie wszystko czego dusza zapragnie, no oprócz tego nieszczęsnego szlabanu.
Jeszcze podsumowanie, Michał i ja zrobiliśmy około 13 kilometrów, stylem klasycznym ratrakowym. Krzysiek biegający za nami satelitarnie (doganiał nas, wracał, doganiał i tak wkoło ...Krzyśku) zrobił prawie 20.
Dodam jeszcze, że jazda na trasę zajęła nam z Dobczyc prawie 2 godziny, powrót to już 54 minuty. Doliczcie sobie do Krakowa jakieś dwadzieścia minut i jeżeli tylko będziecie chcieli, to w tym czasie przeniesiecie się z ponuro-szarego krajobrazu królewskiego miasta Krakowa do bajkowej zimy.
Kuba Cieślar