Pozdrawiam wszystkich i przepraszam za chwilowy brak relacji, ale zapewniam: wszystko idzie zgodnie z planem, komunikaty bezpieczeństwa wysyłam codziennie, a moje postępy widoczne są na trackerze na stronie "samotnienabiegun.pl".
Wczoraj (01.12.2016) przed południem miałam tu kolejny atak śnieżnej zamieci (whiteout), a potem kłopot z umocowaniem kompasu. Przez problemy z pogodą, a potem naprawę zamocowania kompasu wskazującego właściwy kierunek :), straciłam na starcie kilka godzin, ale potem starałam się to nadrobić szybszym marszem.
Mój antarktyczny marsz trwa już równo 2 tygodnie i powoli zaczyna się rutyna :-). Wszystko idzie swoim torem, ale jak wiecie - w założeniach start miał nastąpić z końcem listopada, został jednak przyśpieszony o 2 tygodnie, ze względu na przewidywane przez stacje antarktyczne - szybsze nadejście w tym sezonie polarnej zimy. Tutaj pogoda decyduje o wszystkim. Przyśpieszenie wylotu na Antarktydę o 2 tygodnie to skrócenie treningów i spiętrzenie przygotowań przed wyjazdem. Oczywiście organizacyjnie wszystko dopięte, ale kondycyjnie do pełni formy dochodzę dopiero teraz.
Po minięciu w pierwszym tygodniu szerokiego pasa szczelin lodowcowych - obecnie mogę iść już nieco szybciej, ale tutaj długość marszu musi spełniać także wyśrubowane normy bezpieczeństwa narzucane przez naszego antarktycznego partnera logistycznego - ANTARCTIC LOGISTICS & EXPEDITIONS (ALE), jedyną organizację koordynującą indywidualne wyprawy na Antarktydę.(20 lat temu byli też partnerami Marka Kamińskiego).
Zgodnie z procedurami codziennie ok. 7ej wieczorem - czyli 19:00 LT muszę kończyć marsz, rozbić namiot i nawiązać obowiązkową łączność systemową.(LT - czas lokalny, to tutaj czas Punta Arenas, Chile, czyli ostatniej mojej bazy przed Antarktydą. Różnica między czasem Punta Arenas, Chile i Polską to +4 h., czyli kiedy u mnie jest 08:00 rano to w Polsce jest juz południe).
Mój dom - foto.Gosia Wojtaczka
Koniec marszu, zwykle w dużym wietrze i cały czas pamiętając o jednak około minus 20C., szybko muszę rozstawić i zabezpieczyć namiot, wypakować rzeczy, zabezpieczyć sanki (pulki), zamontować baterie słoneczne, podłączyć telefon sat. i wywołać bazę ALE, a następnie przekazać codzienny "obowiązkowy komunikat bezpieczeństwa" czyli podać pozycję, przekazać info o własnym samopoczuciu, lokalnej pogodzie i innych zdarzeniach - jeśli były (ale nie było :-). Potem odebranie prognozy na następny dzień i "Good luck".
Dopiero wtedy jest czas na przygotowanie wytopienie śniegu, zagotowanie wody, przygotowanie posiłku, higienę, drobne naprawy, kontakt z Zespołem Projektu, wreszcie na odpoczynek, kilka stron lektury i sen...
W tym całym "zamieszaniu", chodzi o godz. 19:00. Przecież rano, dużo czasu zajmuje topienie śniegu, gotowanie, jedzenie, przygotowanie gorącego termosu, zwijanie namiotu, baterii słonecznych i uważne pakowanie sanek (pulek), pamiętając o odpowiednim rozłożeniu wagi. Dlatego start marszu odbywa się ok. 11ej LT, ale musi kończyć się 8 godzin później. Przez to do tej pory pokonywany dystans był nieco mniejszy niż na początku planowałam. Tutaj pory dnia są tu bardzo umowne, cały czas, także w nocy świeci słońce, czasami bardzo mocno. Teraz, po przedyskutowaniu sprawy z ALE - dostałam zgodę na dłuższy marsz i składanie raportu codziennie o około półtorej godziny później, a to co najmniej 3 km dalej :-)
Absolutnie nie skarżę się na procedury ALE, przeciwnie, dobrze wiedzieć, że mimo przebywania na końcu Ziemi, jest ktoś, oddalony o tysiące kilometrów, kto w razie czego przybędzie na pomoc. ALE jest naszym partnerem logistycznym i pozostaje w stałym kontakcie ze mną i z Zespołem Organizacyjnym Projektu w Polsce i na jachcie Selma Expeditions - obecnie w okolicach Georgii Południowej (Pozdrawiam!). Wszyscy wiemy, że na Antarktydzie dopuszczalny margines błędu jest bardzo mały, a pomoc, w najlepszym wypadku nie przybędzie szybciej niż za kilkanaście godzin, lub kilkanaście dni. Dlatego najważniejsze jest być dobrze przygotowaną i nie popełniać błędów :)
Ogólnie czuję się coraz lepiej. Mimo codziennego marszu wydaje mi się, że nabieram sił, a może sanki są coraz lżejsze, bo już część prowiantu został zjedzony? Codziennie wstaje mi się lepiej, chyba odnalazłam już swój rytm dobowy. Od dzisiaj chciałabym jeszcze wydłużyć czas marszu o około 2 godziny. To właśnie marsz jest najważniejszy. Dziękuję za tyle pozytywnej energii, która dociera do mnie tutaj. Bardzo serdecznie pozdrawiam,
GOŚKA :-)
foto.samotnienabiegun.pl