
Jako początkujący narciarz biegowy wybrałem się pojeździć na nartach biegowych. Pogoda była przecudna i słońce rozpieszczało wszystkich zeń korzystających.
Kiedy przedarłem się przez ratraki, koparki, skutery śnieżne oraz zwarty szpaler gimnazjalistów mogłem w pełni oddać się pięknym okolicznościom przyrody. Po godzinie jazdy dane mi było podziwiać słońce zatapiające się w górskich szczytach. Ten znak od natury powinien mi uświadomić, że właściwie powinienem już wracać, ale zignorowałem go, bo miałem ochotę na więcej, więc pojechałem kawałek dalej.
Po krótkich przemyśleniach na temat mojej orientacji w terenie, postanowiłem wracać tą samą drogą, którą przyjechałem. Niestety okazało się, że nie jest to takie proste. Droga powrotna wydawała się wyglądać zupełnie inaczej niż gdy jechałem w drugą stronę. Po godzinie jazdy w samotności byłem już pewien, że ta droga nie tylko wygląda inaczej. To była zupełnie inna droga. Ale ulga! Dotarłem do pierwszego drogowskazu. Ulga się skończyła, kiedy jedyną znaną mi nazwę miejscowości zawierał napis "Jakuszyce 50 km". To nie brzmiało dobrze, jednakowoż wydawało mi się, że 50 km nie przejechałem, chyba, że z górki to jakoś szybko zleciało. Po chwili jednak z naprzeciwka nadjechał mój wybawca! Czułem się jak Robinson Crusoe gdy po raz pierwszy zobaczył człowieka po latach samotności.
- Nie wie Pan, którędy do Jakuszyc?
- A wie Pan, że chciałem Pana o to samo zapytać?
No dobra. Mam przecież w telefonie GPS i nawigację. Niestety okazało się, że jestem już w Czechach i nie mam zasięgu GPRS. Po chwili okazało się, że właściwie nie mam żadnego zasięgu, nawet telefonicznego. Zrobiło się zimno i zaczęło zmierzchać. Telefon się wyłączył, a ja zapomniałem pinu. Mój współtowarzysz został gdzieś w tyle. Ale pojawił się kolejny wybawca, który machnął mi ręką wskazując kierunek i tyle go widziałem. Po kolejnym kwadransie dojechałem to ukrytego drogowskazu z napisem "Jakuszyce 4 km". Nieźle mi poszło, 46 km w jakieś 40 minut. Niestety drogowskaz wskazywał na las, w którym chyba ktoś kiedyś jechał, ale na pewno nie ratrak. Ale co to dla mnie. Niestety po jakimś czasie trafiłem na znak "Trasa zamknięta". No ale przecież się nie wycofam. Śniegu już prawie do pasa, ale ciągle jadę. I nagle... fuuu.... wjechałem na trasę, która została chyba już przygotowana z myślą o Justynie Kowalczyk i Pucharze Świata. Tak mi się zdaje, bo nie byłem w stanie ustać na niej choćby chwilę. Poza tym była szczelnie ogrodzona. Chcąc nie chcąc nabierałem pędu, źrenice oczu powiększały mi się z każdym metrem. Kiedy mój GPS (w końcu przypomniałem sobie pin) zaczął krzyczeć do mnie żebym zwolnił, pomyślałem, że to całkiem dobry pomysł. Niestety z trudnej sztuki narciarstwa biegowego nie opanowałem jeszcze hamowania. I zacząłem się zastanawiać co będzie, jeśli droga np. nagle skręci. Więc profilaktycznie wywróciłem się. Wyglądało to nieco inaczej niż na górce na polanie. Pominę szczegóły, w każdym razie w końcu się rozplątałem. W kolejnej próbie starałem się użyć nart jako sanek, ale to też nie skończyło się dobrze.
Gdyby ktoś słyszał o odbiornikach GPS z wbudowanymi mapami off-line, który można wszczepić do mózgu, to byłbym wdzięczny za cynk.
Jakub Nadolny