Mimo krótkiego snu, obudziłem się dość wcześnie, bo nie mogłem doczekać się wyjazdu na lodowiec.
Szybkie ''Śniadanie Mistrzów'' i wyjazd na narty, które zdążyły się już zakurzyć.
Tym razem Ula została, bo wysokość jej nie służy, ale po naszym powrocie dowiedzieliśmy się od niej, że nie leżała.
Schodziła całe podnóże lodowca, które wygląda jak nasze Karkonosze.
Umówiliśmy się z Christianem na 8,00 pod kolejką na dole. Prowadzi tam stroma kręta droga. Kiedy tam dojechaliśmy, na miejscu czekał już na nas Christian. Świeży opad śniegu na lodowcu przyciągnął nie tylko nas. Narciarze , snowbordziści i młodzieżowa rosyjska kadra przygotowywała się do wjazdu na górę.
Spora kolejka wjechała na górę w 5 minut. Kiedy z niej wysiedliśmy, ja wysiadłem z siebie. Widoki nie do opisania, ktokolwiek z Was tam był, to doskonale wie o czym tu piszę. Pogoda i warunki były idealne, piękne słońce, świeży śnieg i idealnie wyratrakowane trasy biegowe. Staliśmy przez jakiś czas na balkonie kolejki, a Christian opowiadał nam trochę o Alpach. Pokazywał nam również szczyty, na które wchodził na ski turach, a później z nich zjeżdżał, hmmm... szacun...
Po krótkiej lekcji geografii ubraliśmy narty i zjechaliśmy na dół, na trasę. Byłem pierwszy raz na takiej wysokości, więc byłem bardzo ciekaw jak zachowuje się mój organizm. Moje tętno spoczynkowe 90, podczas człapania ok 140, a kiedy biegałem ok 170.
Z Christianem trenowaliśmy przez 3 godziny i głównie szlifowaliśmy styl klasyczny. W tym czasie przekazał mi kilka bardzo cennych uwag, o których nie miałem pojęcia i które muszę utrwalić, aby bieganie stylem klasycznym było efektywne. Zawsze dla mnie styl klasyczny był trudniejszy od stylu łyżwowego, ale po tym doświadczeniu stwierdzam, że jest jeszcze trudniejszy niż myślałem. Nie pozostało nic innego tylko ćwiczyć, nagrywać, oglądać i konsultować się z fachowcami i znów ćwiczyć. Tak bez końca,jeśli chcemy doświadczyć piękna efektu dobrej techniki.
Kiedy Chrstian nas opuścił, ja i Waldek utrwalaliśmy cenne wskazówki jeszcze przez około 2 godziny. Było tak pięknie, że nie chcieliśmy stamtąd zjeżdżać. Po 5 godzinach jeżdżenia na lodowcu odcięło mi prąd, więc posililiśmy się kanapką i postanowilimy wrócić.
Przed samym zjazdem na dół odwiedziliśmy jeszcze pałac lodowy. W lodowcu wydrążone są korytarze i sale, w których są piękne lodowe rzeźby - ciekawa atrakcja.
Było to dla mnie ogromne doświadczenie pod każdym względem. Doświadczyłem również tego jak agresywne jest słońce na takiej wysokości. Na moje nieszczęście zapomniałem wziąć ze sobą okularów, przez co spiekłem oczy do czerwoności.
Jest to dość niebezpieczne, tak więc koniecznie trzeba pamiętać o okularach na śniegu, zwłaszcza w Alpach.
Jeszcze tego dnia wróciliśmy do domu i tak dobiegł do końca nasz szlak cytrynówki.
Ten wyjazd odcisnął się we mnie głęboko i gdybym nie miał zdjęć i filmów myślałbym, że był to cudowny sen...