Puchar Świata

Pisanie o Pucharze Świata to czysta przyjemność. Ale tym razem... nie będzie to tekst o wiadomym - wynikach, analizach i rankingach. Postanowiłam naskrobać coś, co za kulisami zaobserwowało moje oko, na chwilę oderwane od monitora komputera, który był moim wiernym kompanem przez cały czas trwania pucharowych zmagań.

Zaczęło się w piątek, kiedy to pędziłam na Polanę Jakuszycką jak na skrzydłach, natchniona wizją zobaczenia na żywo tego, co do tej pory pozostawało tylko w sferze marzeń. Byłam ciekawa wszystkiego, bo PŚ śledzić mogłam jedynie w przekazie telewizyjnym.
To, co zastałam na miejscu przeszło moje najśmielsze oczekiwania...
Elementy tworzące perfekcyjną całość – ekipa organizatorów, stadion, pięknie wydzielona infrastruktura poszczególnych sektorów, przygotowanie trasy - wszystko to sprawiło, że poczułam atmosferę zawodów zanim tak na dobre się rozpoczęły.
Biuro Biegu Piastów tętniło życiem. Tylko wieczorami, a raczej późną nocą, jego część zmieniała się w sypialnię, z której na kilkanaście minut korzystali pracownicy Stowarzyszenia Bieg Piastów.
Z kawiarni naszego restauratora, popularnie zwanego Oscypkiem, zrobiono trzy pomieszczenia – restaurację, pomiar czasu oraz pomieszczenie jury z niezwykle ważnymi; delegatem technicznym oraz wspaniałym, dobrym duchem zawodów - ich kierownikiem - Petrem Machem (na zdjęciu, już niedługo przejmie on funkcję delegata technicznego FIS w Soczi).
Zobaczyłam to wszystko i wyobraziłam sobie ogrom organizacyjnego trudu i wysiłku, jaki włożyli w przygotowanie tego Pucharu wszyscy niezależnie od zajmowanych stanowisk. Ludzie o wielkich sercach i jeszcze większym duchu zrobili coś co wydawało się niemożliwe.

Rosjanie na zakupach

Wieczorem tego samego dnia gościłam w hotelu Bornit - miejscu, gdzie dało się odczuć ważność wydarzenia. Biuro zawodów pracowało pełną parą. Wszyscy uwijali się jak w ukropie - mnóstwo pracy, a jednak cudne uśmiechy na twarzach!
Od czasu do czasu przemykali tu i ówdzie działacze, trenerzy i sami bohaterowie kolejnych dni - zawodnicy. Rozdawali autografy, pozowali do zdjęć, próbowali „łapać" internetowe fale, które – jak widać było po aktywnej internetowo grupie Rosjan - najlepiej działały w holu.
Amerykanie i Kanadyjczycy mniej korzystali z internetu w znajdującej się w piwnicy sali dyskotekowej, widać było, że te obie nacje bardzo się lubią i reprezentanci obu krajów spędzali ze sobą mnóstwo czasu. 
Zawodników widać było w tym dniu wszędzie - trenujących na ulicach miasta, spacerujących po okolicznych sklepikach (szczególnie Rosjanie robili zakupy pełnymi torbami). Wpisali się w krajobraz Szklarskiej Poręby tak, jakby istnieli w nim od zawsze.
W holu hotelu Las najbardziej widoczni byli natomiast Niemcy oraz Francuzi. Niemieccy zawodnicy siedzieli spokojnie w fotelach, a Francuzi raczej w nich leżeli, korzystając z internetu.
W piątkowy wieczór z niczym nie było problemów, no może tylko z pogodą, która nie rokowała najlepiej. Na Polanę Jakuszycką zawitała gęsta mgła. Mimo wytężonego wzroku nie dało się dostrzec nic - z wyjątkiem oświetlonych tirów rosyjskiej, szwajcarskiej, czy kanadyjskiej ekipy serwisantów, którzy w pocie czoła pracowali do rana przygotowując sprzęt dla swoich drużyn.
Jakaż była radość, pewnie nie tylko moja, gdy następnego dnia nad Szklarską Porębą zaświeciło słońce! Pomyślałam, że to cud. I taki był ten dzień. Wspaniały! (no może tylko z wyjątkiem mojej ulubionej drużyny rosyjskich sprinterów, którzy tego dnia nie mieli szczęścia. Wierzę jednak, że nadrobią w Soczi :) )

Chris o poranku

W naszym studiu ulokowanym w domku Turowa panował twórczy nieład (na zdjęciu). Komentatorzy prześcigali się w wymyślaniu oprawy tekstowej, akustycy z Chrisem na czele krzątali się wokół setek tysięcy kabli i kabelków, wtyczek i głośników, które od czasu do czasu ściszane były przez ogłuszaną płynącymi z nich decybelami ochronę :)
Spokój widoczny był tylko we włoskiej ekipie realizującej przekaz telewizyjny. Bez nerwowego napięcia stworzyli arcydzieło w postaci śniegowego realizatora - bałwana. Zdążyli go ubrać jak należy, wyposażyć w sprzęt i jeszcze zrobić to co do nich należało - zmontować przekaz, jakiego świat nie widział! Ekipę telewizyjną widziałam codziennie w moim hotelu. Gadatliwi, uśmiechnięci, opanowani. Do dziś zazdroszczę im tego spokoju.
Wir w pracy mieli za to dziennikarze zgromadzeni w sektorze prasowym. Powstawały tu liczne teksty ozdabiane fantastycznymi ujęciami dostrzeżonymi czujnym okiem doświadczonej ekipy fotoreporterów. Widzieć ich uśmiechnięte twarze - bezcenne! Działo się, oj, działo!
O minionych dniach można by wiele pisać. Nic nie jest jednak w stanie oddać tamtej atmosfery i chwil, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Wielkiej radości, setek rozmów z fantastycznymi ludźmi, niesamowitych wrażeń. Życzę wszystkim, by choć raz w życiu mogli doświadczyć tego, co stało się moim udziałem.

ALEKSANDRA HUCAŁ