hendrickson

Obrończyni tytułu z Val di Fiemme po kontuzji nie widzi już śladu. Po konkursie indywidualnym w Falun opowiedziała o wysiłku włożonym w rehabilitację, rozwoju skoków kobiet i wielkim pragnieniu latania.

Michał Chmielewski: Powrót Sary Hendrickson. Ale czy wielki?

 

Sarah Hendrickson: Tak, dla mnie dzisiejszy wynik to jeden z tych, z których mogę być zadowolona. Pewnie, że jeśli wiele razy zajmujesz miejsca na podium, wygrywasz, zdobywasz tytuły, wszyscy oczekują tego samego przez lata. Ale ja wiem, że bycie piątą na tych mistrzostwach świata wiele mnie kosztowało i to, jak dzisiaj skakałam i samo zajęte przeze mnie miejsce jest budujące. Pierwszy skok nie był najlepszy między innymi z powodu silnego wiatru, który na tej skoczni zabija odległość, ale drugi był już taki, jakiego od samej siebie oczekuję.

 

Ile jeszcze szczegółów jest do poprawienia względem Sary wygrywającej generalkę Pucharu Świata?

 

Jest ich sporo, ale jak to w skokach – ta dyscyplina cała składa się z setek detali, które zebrane w całość dają zwycięzcę zawodów. Niemniej jednak uważam, że jestem już naprawdę niedaleko czołówki, tej prowadzącej dziesiątki, która bije się o podia. Mi w tej chwili wielką przyjemność sprawia wracanie do domu, poprawianie niuansów, a potem testowanie tego w zawodach. Często z zadowalającym skutkiem. Tak na dobrą sprawę nie ta zima była dla mnie celem samym w sobie. Po takiej kontuzji, jakiej doznałam, powrót do sił zajmuje znacznie więcej czasu. W gazie chcę być kolejnej zimy.

 

Już zdrowa?

 

Tak, jest nieźle, ale wiesz, po tak dużej operacji, jaką zrobili mi w kolanie, trzeba na siebie uważać i zachowywać pewną dozę ostrożności. Na co dzień nic nie boli. To najważniejsze.

 

Porozmawiajmy o przyszłości kobiecych skoków. Mężczyźni mają dwa konkursy indywidualne, podczas gdy wy i w Pucharze Świata, i w mistrzostwach skaczecie tylko na dziewięćdziesiątkach. Spróbowałabyś się na mamucie?

 

No pewnie! Jestem podekscytowana ostatnimi zawodami w Oslo, bo to jedyny raz, kiedy czołowa trzydziestka Pucharu Świata będzie mogła poskakać na skoczni dużej i to w dodatku w miejscu takim, jakim jest Holmenkollen. Póki co to taka nasza żeńska Planica. Ale to kwestia czasu, że w cyklu zaczną się pojawiać 120-tki. Zobacz jak bardzo poziom kobiet wzrasta, właściwie z każdym rokiem mamy zupełnie inną, coraz lepszą sytuację, coraz lepsze wyniki. Różnice między pierwszą a trzydziestą maleją, mamy większe umiejętności, a poza tym duża część czołówki regularnie trenuje na takich obiektach. Liczę, że i imprezach mistrzowskich będziemy miały dwa konkursy. To dwa razy więcej emocji.

 

A co z mamutem? Mówiło się, że uruchomią wam w USA Copper Peak.

 

Też tak słyszałam, miałaby być nawet pokryta igelitem, ale szczegółów nie znam. Bałabym się pewnie takiego skoku, ale całe skoki nie należą do bezpiecznych, więc szybko emocje wygrałyby z obawami. Odkąd skaczę, marzę o skoku na mamucie i to jedno z moich marzeń. Może niedługo się spełni? Daniela Iraschko już okazję miała i trochę jej tego zazdroszczę.

 

Sarah Hendrickson, choć urodzona w 1994 roku, już jest jedną z legend kobiecych skoków narciarskich. Wygrała pierwszą, historyczną edycję Pucharu Świata, była jedną z najsilniej walczących zawodniczek o równouprawnienie pań w igrzyskach olimpijskich. W Soczi pozwolono oddać mistrzyni świata z Val di Fiemme pierwszy, historyczny skok.

 

W Falun rozmawiał Michał Chmielewski