skocznia

O końcu prac na skoczniach w Wiśle-Centrum marzą wszyscy młodzi skoczkowie. Niestety jeszcze to potrwa – prezentujemy aktualne zdjęcia z budowy.

 

W Wiśle działa ciężki sprzęt. Po modernizacji zdewastowanej skoczni w Malince nadszedł czas na małe obiekty w centrum miasta. - Płakać mi się chce, gdy przejeżdżam obok – mówił po igrzyskach w Vancouver Adam Małysz, który sam „przy torach” stawiał pierwsze kroki. W ciągu ostatnich lat przez trzy skocznie przewinęły się setki młodych zawodników. Klub przeżywał rozkwit po 2000 roku, gdy zachęceni sukcesem „Orła” rodzice masowo przyprowadzali dzieci do szkółki. - Brakowało nart, ale nie odmawialiśmy – opowiadał po latach Jan Szturc, który wzniesione w 1964 roku konstrukcje zna na wylot. Mimo dwóch modernizacji arena dawno już przestała spełniać podstawowe wymogi. Zdezelowany igelit, niestabilna wieża najazdowa i mizerne zaplecze socjalne. Nic dziwnego, że zamiast zachęcać, skocznie budziły odrazę. Rodzice zniechęceni ich widokiem nie chcieli narażać pociech na niebezpieczeństwo, co obniżyło frekwencję na zajęciach.


W marcu tego roku, już po dwóch triumfach Stocha w Soczi, samorząd województwa śląskiego podjął wreszcie decyzję o przyznaniu Wiśle dotacji na przebudowę, której koszt wynosi ok. 3 mln złotych. Projekt od początku zakładał zburzenie starych obiektów i zastąpienie ich nowymi. Skocznie o rozmiarach 10, 20 i 40 metrów pokryte będą igelitem, podprowadzony zostanie system zraszania a skoki po zmroku zapewni sztuczne oświetlenie. Ma być bezpiecznie, nowocześnie i atrakcyjnie.

 

Na przełomie kwietnia i maja 2012 roku złożone zostały dokumenty do starostwa powiatowego i wystąpiono o pozwolenie na budowę. Wówczas w Wiśle spekulowano, że otwarcie obiektów do użytku nastąpi jeszcze przed sezonem 2013/14. Nic takiego się nie stało. Owszem, na tablicy informacyjnej przy bramie wjazdowej widnieje data 4 listopada 2013, ale została ona wpisana w kolumnę... rozpoczęcia prac. Kiedy do centrum wrócą najmłodsi? Jak informuje ta sama tablica – nie wiadomo.

 

Przypuszczano, że na przeprowadzenie wszystkich robót trzeba niespełna pół roku. Biorąc pod uwagę, że wszystkie z miast-gospodarzy Turnieju Czterech Skoczni uporały się z dużo większym przedsięwzięciem w jeden rok, to mało. Niestety tempo prac w Wiśle do szybkich nie należy. Do dziś wykonano ok. 35% prac. Aż lub... tylko.

 

Błoto, mnóstwo pociętych desek i walający się wszędzie stary igelit. Tak u progu kolejnego sezonu zimowego prezentuje się teren przyszłych skoczni.

 

Jak dotąd robotnicy wyburzyli stare obiekty, przeprowadzili prace ziemne na zeskoku, wylali progi i fundamenty pod wieżę najazdową, a także wznieśli dwa z trzech zeskoków. Trwa ich wykańczanie drewnianymi bandami oraz deskowanie, dzięki któremu możliwe będzie wyłożenie mat igelitowych.

 

Próg największej skoczni będzie miał niecały metr wysokości. Na pierwszy rzut oka wydaje się niski, ale pewnie dojdzie do tego kilka dodatkowych warstw.

 

Spod progu widać całkiem sporo. Widok na centrum jest ze skoczni doskonały.

 

Nie ma na wybiegu zbyt wiele miejsca do hamowania. Trzeba się będzie trochę namęczyć, by zatrzymać się przed torami kolejowymi. Na terenie jest już względnie równo, choć nie można mówić o ostatecznym przygotowaniu. Wciąż zalega tam mnóstwo śmieci, w tym resztki starego igelitu. Zanim posiana zostanie tam trawa należy je wyzbierać i nawieźć równą ziemię. Ta, która jest tam dziś, to mieszanka gliny, błota i piasku. Trawa na niej nie wyrośnie.

 

Skoczkowie i mieszkańcy czekają niecierpliwie. Jedni oglądają nie najciekawszy krajobraz, ci drudzy na treningi muszą fatygować się do oddalonej o ponad 30 kilometrów Bystrej. Oby już niedługo.

 


Z Wisły, Michał Chmielewski

OBSERWUJ AUTORA NA TWITTERZE: @chmiielewski