
Po nieudanym sezonie olimpijskim „Wiewiór” zmienił nastawienie do sportu. - Rozgraniczam skoki od życia prywatnego – przekonuje i stwierdza, że czeka już na start Pucharu Świata.
Najbardziej medialny ze skoczków, rozpoznawalny na równi z mistrzem Stochem, sympatyczny, otwarty i do niedawna nieco naiwny. Piotr Żyła. As wywiadów i człowiek, z którym każdy kontakt wzrokowy kończy się uśmiechem. Polacy odkryli go dzięki serii rozmów, w których bez skrępowania szczerze opowiadał o swoich występach w zawodach. - Lubię go za normalność, że nikogo nie udaje – podkreślał jeden z kibiców przed kamerami TVP. Nie on jeden. Żyła swoim sposobem bycia podbił serca fanów zanim jeszcze na dobre zagościł w światowej czołówce. Konkurs na legendarnej Holmenkollen, który w 2013 roku wygrał wespół z Gregorem Schlierenzauerem, skoczek z Wisły wygrał nagle, nie będąc pod choćby minimalną presją. Na podium w Planicy także wskoczył zrelaksowany. A później zaczęło się robić niezdrowo.
Powiedzieć „nie”
Wokół rodziny Żyłów rozgorzała medialna burza. Wywiady z żoną, materiały w telewizjach śniadaniowych, wizyty w programach talk-show i serie kampanii marketingowych spowodowały, że Piotr był... wszędzie. A skoro był wszędzie, to pewnie powinien być kimś super? O ile początek roku olimpijskiego był w wykonaniu Wiewióra dobry, to z kolejnymi konkursami pogłębiały się problemy z techniką, odległościami, a co za tym idzie z zaspokojeniem żądnych sukcesów kibiców. Ci wciąż chcieli zdjęcie, autograf, prosili o chwilę rozmowy, a media nie ustawały w spekulacjach odnośnie formy w kontekście igrzysk. Sztuka odmawiania, o której często wspominał Małysz, była dla sympatycznego górala obca. Zgłębił ją dopiero po Soczi. To słowo klucz, wokół którego kręcił się do niedawna cały narciarski świat, reprezentant KS Wisła wspomina nie najlepiej. Brak nominacji na K-95 i złe występy na dużym obiekcie wywołały lawinę nieprzychylnych komentarzy. Wiewiór stał się kozłem. Ofiarnym.
Na luzie
Latem Piotr zaczął skakać wyśmienicie. Przez cały sezon igelitowy raczej nie wypadał z „dziesiątki”, w tym aż czterokrotnie stawał na indywidualnym podium. Mocna była też końcówka sezonu i gdyby nie jedyny słaby skok tamtego weekendu, Żyła pewnie stanąłby na pudle konkursu w Klingenthal. Tamto potknięcie powetował sobie mistrzostwem Polski.
- Moje skoki są bardzo dobre i stabilne. Cieszy, że to drugie, bo z tym miałem problemy. Całe lato było okej, skoki treningowe dobre i równe, więc wypada dojechać z tym do sezonu na śniegu – powiedział z uśmiechem na twarzy zwycięzca zawodów w Szczyrku. A chociaż wydaje się, że Żyle na twarzy zawsze wymalowana jest radość, nie do końca było tak wewnątrz. Skoczek spięty to skoczek marny. Automatyzm to nie wieczne kombinowanie.
Żyła: Starałem się zmienić swoje podejście do sportu po ostatniej zimie. Może to źle zabrzmi, ale nauczyłem się brać te całe skoki luźniej, swobodniej, nie spinać się. Chciałem zmienić swoje myślenie o całym tym rozgardiaszu. Jak jest czas w domu, to jest czas w domu. Jak jest skocznia, to jest skocznia. Odrobiłem lekcję i widzimy wszyscy, że przynosi to efekty.
Kadra skoczków dzień po konkursie w Szczyrku wyjechała na zgrupowanie do Turcji. Jak podejrzewa Mistrz Polski, zawodnicy dostaną tam wycisk. To w końcu obóz kondycyjny. Piotr nie widzi większych różnic w przygotowaniach do kolejnych sezonów. - Dobre jest, po co zmieniać? - mówi z przekąsem. Na pytanie o poprawienie słynnej pozycji dojazdowej odpowiedział krótko. „Nie dało się”. Ale z perspektywy czasu widać, że to nie w niej leżał problem. Tylko w głowie.
Zebrane w Szczyrku, Michał Chmielewski
fot. Flickr