
Prezes PZN na żywo śledził szczyrskie Mistrzostwa Polski w skokach i kombinacji. - To piękny dzień polskiego narciarstwa – powiedział po zawodach. W rozmowie z Michałem Chmielewskim Tajner mówi o szkoleniu kobiet, problemie systemowym i szansach na igrzyska w Korei.
Michał Chmielewski: Fantastyczny dzień spędziliśmy w Szczyrku. Skończyło się na pojedynku na loty Żyły i Stocha, a zaczęło od wydarzenia dla polskich nart epokowego. Skoki kobiet wreszcie nam się rozkręciły?
Apoloniusz Tajner: Jestem szczęśliwy, że wreszcie mogliśmy przeprowadzić wśród pań konkurs o mistrzostwo kraju. Ale najbardziej cieszy fakt, że wśród tych trzynastu dziewczyn jest co najmniej kilka takich, które już na igrzyskach w Pyeongchang powinny stanowić o sile naszej reprezentacji. Mamy trzy lata, by te diamenty oszlifować, a później połączymy je z chłopcami i w konkursie mieszanym, który w Korei się odbędzie, powalczymy o wysokie lokaty.
Kibice podziwiali naprawdę dobre skoki. Widać, że pierwsza grupa Łukasza Kruczka nastraja się przed sezonem zimowym. Skoki Żyły i Stocha napawają optymizmem, podobnie jak to, że do czołówki przebił się Bartek Kłusek. Oprócz trójki medalistów z dobrej strony zaprezentowało się dziś około dziesięciu skoczków, którzy na tę chwilę prezentują poziom międzynarodowy. Wypada tylko się uśmiechać na myśl, że z każdym rokiem poziom krajowych konkursów stale się podnosi. I że dziewczynki też zaczęły dochodzić do głosu.
Dziewczynki to dobre słowo – niektóre ze skaczących są młodsze niż zwycięstwo Małysza w Turnieju Czterech Skoczni. Ile czasu trzeba naszym paniom, by zbliżyć się do światowej czołówki?
Radzą sobie coraz lepiej, ich postęp zauważamy gołym okiem, ale przed polskimi skokami jeszcze daleka droga. Mamy problem systemowy – nie mamy w kraju wystarczająco wielu dobrych specjalistów od szkolenia kobiet na poziomie początkowym. Kluby niestety są biedne i jeśli zajmują się skokami, większość uwagi poświęcana jest chłopcom. To bolesna prawda, dlatego na liście startowej nie widniej czterdzieści, a tylko trzynaście nazwisk. To właśnie nasza pięta achillesowa. To nie brak młodzieży, chętnych i entuzjastycznie nastawionych dzieciaków, ale kadry instruktorsko-trenerskiej. Mamy dwa główne regiony szkoleniowe, w Beskidach i Tatrach działają szkoleniowcy, ale to kropla w morzu potrzeb. Choć prawdą jest, że to dzięki nim mamy nie dwie, a kilkanaście chętnych dziewczyn.
To skąd te dwie?
Asia Szwab i Magda Pałasz to, w porównaniu z resztą stawki, już prawie seniorki. Swoje pierwsze kroki stawiały w grupach z chłopakami, gdzie wiadome jest, że mają one inną specyfikę. Były silne i zdeterminowane, ale nie powinno się wrzucać wszystkich do jednego wora, bo takie samorodki trafiają się rzadko. Gorąco liczę na szkolenie oddolne, że przyniesie efekty i wkrótce poziom zawodów pójdzie w górę.
Skoki Magdy to poziom kosmiczny dla reszty dziewczyn.
Obserwuję ją od kilku lat i widzę, że pomału utrwala się pod względem technicznym. Myśli o tym, co robi, eliminuje błędy i nic dziwnego, że już w zeszłym sezonie łapała się do trzydziestki Pucharów Świata.
PZN dostrzegł wreszcie potencjał drzemiący w skokach kobiet. Jakie działania związek zamierza podjąć dla dalszego rozwoju tej konkurencji?
Nasze liderki tworzą dwuosobową kadrę młodzieżową, bo młodsze dziewczynki muszą jeszcze trochę popracować. Kiedy osiągną odpowiedni pułap, podciągniemy je pewnie do kadry. Mamy na nie oko, zaczęliśmy je dosprzętawiać, wspierać. Kinga Rajda młodziutka, ale ma piękną technikę i już teraz widać, że z tego pieca będzie chleb. Naszym zadaniem jest umożliwić jego wypieczenie.
Może kiedyś będzie ich tyle, co utalentowanych chłopaków. Przyjemnie oglądało się zawody, w których ponad ćwierć stawki prezentowała poziom międzynarodowy.
Nasi trenerzy wykonują znakomitą pracę. Tylko w tym roku na głębokie wody skoków wypłynęli Jakub Wolny, Andrzej Stękała czy Łukasz Podżorski. Jest cała grupa zawodników, która choćby za chwilę mogłaby dostać powołanie na Puchar FIS czy Kontynentalny i z pewnością walczyłaby o czołowe lokaty. Stanowią oni bogate zaplecze tych pierwszych grup, w których oprócz liderów mamy też takie nazwiska jak Murańka, Zniszczoł, powracający do swojej formy Krzysztof Biegun czy dzisiejszy medalista Bartek Kłusek. Nie sposób wymienić ich wszystkich, bo w zasadzie musiałbym przeczytać większość listy startowej. Kiedy w 1999 roku zaczynałem pracę z kadrą seniorów, miałem dosłownie trzech-czterech takich, którzy nadawali się do Pucharu Świata. Nawet nie pięciu! Doczekaliśmy się w Polsce wysypu znakomitych skoczków i niech pracują nad sobą jak najmocniej. Bo już do drzwi kadry pukają kolejni.
rozmawiał Michał Chmielewski