
Trzema intrygującymi słowami Intensity, Drama i Beauty organizator biegu ACR zachęca do udziału w jednym z najtrudniejszych wyzwań narciarsko-survivalowych rozgrywanych na Grenlandii w miejscowości Sisimiut i okolicach. Trzydniowy bieg odbywa się w dwóch kategoriach 160km oraz 100km.
Pierwszego dnia trasa biegu rozpoczyna się w Sisimiut i biegnie przez malowniczo położone tereny z bardzo wymagającymi podbiegami i zjazdami do przygotowanego obozowiska namiotowego. W drugi dzień pokonuje się podbiegi wokół obozowiska, zbiega (bez nart) do fiordu i po pokonaniu 10km pętli wraca (bez nart) kilka kilometrów pod stromą górę i wraca do obozowiska. W trzeci dzień pokonuje się trasę identyczną jak w pierwszy dzień tylko w odwrotnym kierunku - do mety w Sisimiut.
Sisimiut to druga pod względem liczby mieszkańców miejscowość Grenlandii, położona na zachodnim wybrzeżu licząca około 5,5 tysiąca mieszkańców. Dla lokalnej społeczności ARC to jedno z ważniejszych wydarzeń w roku, kiedy miejscowość odwiedza spora liczba uczestników biegu oraz osób towarzyszących.
Samo dotarcie na miejsce jest dużym wyzwaniem logistycznym dla Organizatorów oraz uczestników, gdyż dotarcie do Sisimiut o tej porze roku możliwe jest jedynie drogą lotniczą. Na miejscowe, maleńkie lotnisko dolatują niewielkie samoloty linii lotniczych Air Greenland zabierające na pokład trzydziestu kilku pasażerów. Ten fakt powoduje, że przyjazd i wyjazd zawodników na miejsce rozłożony jest na klika dni.
Pierwsze informacje o biegu na Grenlandii i trudnych warunkach w jakich jest rozgrywany ARC dowiedziałem się od nieżyjącego kolegi Radka Szwade w 2015 roku. Wtedy też oboje postanowiliśmy że musimy wybrać się wspólnie na ten bieg. Niestety od 2018 roku Radka nie ma już z nami, a ja po jego śmierci obiecałem sobie, że tak będę kontynuował nasze wspólne postanowienie, co udało mi się spełnić dopiero w tym roku. Na bieg byłem zapisany w 2019 roku. Niestety z powodu pandemii koronawirusa trzy edycje biegu zostały odwołane i musiałem cierpliwie czekać na spełnianie swoich nowych wyzwań podobnie jak na wszelkie informacje od Organizatorów, którzy niechętnie dzielą się jakimikolwiek informacjami na temat biegu. Wiele moich pytań zostało bez odpowiedzi do dnia dzisiejszego, co nie zmienia faktu, że chętnie uczestniczyłem w biegu, które mogę zaliczyć do najtrudniejszych wyzwań w swoim życiu.
Na tydzień przed zawodami nie miałem 100% potwierdzenia od Organizatorów w jaki dzień i o której godzinie mam przylot i powrót do Sisimiut. Bazując na wstępnym programie dla uczestników zakupiłem bilety lotnicze do Kopenhagi z odpowiednim wyprzedzeniem. Niestety na kilka dni przed wylotem Organizator ogłosił, że ze względów logistycznych ustala inne terminy przylotu i wylotu do Sisimiut. Spowodowało to konieczność zmiany biletów i kosztów z tym związanych, ale trudno tłumaczyłem sobie, że dzięki temu mam dwa dodatkowe dni pobytu na Grenlandii. Niewiele brakowało, a być może nie dojechałbym na zawody? Na lotnisku w Gdańsku sprawdziłem czy potrzebne są paszporty na wjazd do Grenlandii i okazało się że teoretycznie tak. Niestety nie miałem z sobą paszportu tylko dowód osobisty i uznałem że lepiej zrezygnować z lotu i wrócić do domu po paszport. Na szczęście po powrocie do terminala odlotów uprzejma pani z linii lotniczych sprawdziła, że są jakieś wyjątki, kiedy paszport jest niepotrzebny i poradziła mi abym z tego skorzystał. Odprawiłem się raz jeszcze z nadzieją, że dolecę na miejsce. Samolot z Gdańska do Kopenhagi miał spore opóźnienie (możliwe że przeze mnie gdyż pilot ogłaszał o zamieszaniu z pasażerem i jego bagażem – a ja swój wycofałem a później odprawiłem po raz drugi). W Kopenhadze wylądowałem o takiej godzinie, kiedy kończyła się odprawa na lot do Grenlandii. Odbiór bagażu z Gdańska był opóźniony i wiedziałem, że praktycznie nie mam szans na dalszą podróż. Po odbiorze bagażu pobiegłem do stanowiska linii Air Greenland, gdzie odprawa na mój lot była już zakończona, ale uprosiłem personel, aby mimo to mnie odprawił. Ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się że mam 20kg nadbagażu (niejasna informacja od Organizatorów ARC). Po odprawie uświadomiłem sobie że boarding na mój samolot już trwa, a ja muszę jeszcze przejść kontrolę bezpieczeństwa i kolejki z tym związane. Nie patrząc na reakcję innych podróżujących przeszedłem pod taśmami praktycznie bez kolejki do stanowiska kontroli, dzięki temu na czas dobiegłem do bramki z której odlatywał samolot do Kangerlussuaq, jedynego portu lotniczego na Grenlandii przyjmującego samoloty z Kopenhagi. Po czterech godzinach lotu dotarłem na miejsce przesiadki, gdzie na kolejny lot musiałem czekać następne dwanaście godzin.
Po dotarciu na lotnisko w Sisimiut na szczęście czekał na mnie i kilku innych uczestników ARC bus Organizatora, który odwiózł nas na kwatery. Do końca nikt z uczestników ARC nie miał potwierdzenia czy ktokolwiek odbierze nas z lotniska, ale podobno taka jest mentalność miejscowej ludności, która niezbyt chętnie się komunikuje – chociaż mimo to większość spraw „do załatwienia” i tak „załatwia”. Cóż trzeba było się do tego przyzwyczaić…
Takim samolotem leciałem na bieg.
Na szczęście zakwaterowanie, które wybrałem w swoim pakiecie startowym było przyzwoite, a hotel dawał poczucie komfortu. Zaskoczeniem dla mnie na plus były serwowane posiłki, które były bardzo urozmaicone. Takiej ilości przepysznych owoców morza, mięsa z renifera, woła piżmowego i foki nie miałem okazji skosztować nigdy w życiu. Można powiedzieć że było to dobre budowanie „zapasów” przed wymagającymi zawodami
Po dniu odpoczynku i krótkim zapoznaniu się z warunkami narciarskimi miałem wraz z grupą Polaków przebywających w miasteczku, wieczorny spacer po mieście z mieszkającym od ponad 10 lat w Sisimiut Adamem Jarniewskim, autorem książki „Nie mieszkam w igloo”, który oprowadzał nas po ciekawych miejscach i opowiadał historie z nimi związane. Większość z nich już znałem po przeczytaniu lektury, ale opowiadanie na żywo wprowadza zawsze nowe „smaczki”.
Jednym z nich była informacja, że w mieście funkcjonuje szkoła zawodowa z okazałym budynkiem i gronem nauczycieli, która kształci ośmioro uczniów w kierunku górnictwa. Kolejnym smaczkiem była informacja o braku w mieście oczyszczalni ścieków i mniejszym niż 80% skanalizowaniu obiektów mieszkalnych i przemysłowych, z których ścieki odprowadzane są prosto do morza… Kolejne ponad 20% obiektów mieszkalnych nie posiada jakiejkolwiek kanalizacji i worki ze ściekami odbierane są przez służby miejsce z pod posesji – trudno to sobie wyobrazić w dzisiejszych czasach, ale widać takie są realia życia na Grenlandii.
W kolejnym dniu udało mi się zaliczyć obowiązkowy punkt pobytu na Grenlandii, czyli jazdę psimi zaprzęgami. Tak się składa że w tym samym czasie rozgrywane były doroczne zawody krajowe psich zaprzęgów, więc poruszających się po wyznaczonych trasach amatorów tego sportu było zupełnie sporo, a dla miasta było to bardzo ważne wydarzenie, które zakończył wieczorny przejazd przez miasto kolumny samochodów z osobami wiwatującymi na cześć zwycięzców.
Na dzień przed startem biegu odbyła się uroczysta procesja uczestników ARC do miejscowego kościoła, gdzie pod przewodnictwem kapłana celebrowano rozpoczęcie ważnego dla miejscowości wydarzenia. Po uroczystościach kościelnych odbyła się obowiązkowa odprawa, na której podano prawie wszystkie informacje na temat biegu za wyjątkiem profilu trasy, którą należy w kolejnych trzech dniach pokonać (może i dobrze, bo być może część uczestników nie przystąpiła by do rywalizacji?). W między czasie było obowiązkowe sprawdzanie posiadanego śpiwora oraz maty do namiotu, aby spełniały wymagające kryteria temperaturowe (-30 stopni Celsjusza)
tekst i foto: Andrzej Guziński
ze względu na obszerność relacji Andrzeja dzielimy ją na dwie części. Część druga do końca tygodnia.