guziński

Swoją ostateczną decyzję o udziale w biegu podjąłem na tydzień przed wyjazdem do Oberammergau w Niemczech po otrzymaniu zgody lekarza na udział w biegu w niecałe 4 miesiące po poddaniu się operacji kręgosłupa.

 

Zależało mi na tym starcie z kilku powodów. Po pierwsze z wielką sympatią wracam za każdym razem do tego malowniczego Bawarskiego miasteczka znanego z wystawiania od wieków, co dziesięć lat Pasji związanej z obietnicą złożoną przez mieszkańcców miasta w obawie przed epidemią dżumy w roku 1633, gdzie na każdym kroku można spotkać elementy pasyjne, i nikt z miejscowych nie przywita nikogo inaczej jak słowami Gruss Gott. Po drugie trasa maratonu narciarskiego bardzo mi odpowiada pod względem profilu, gdyż jest bardzo szybka. Po trzecie dwa razy w ostatnich latach odwoływano bieg na który byłem zapisany – więc za trzecim razem bieg nie mógł się nie odbyć. Po czwarte chciałem sprawdzić czy mój organizm poradzi sobie z wyzwaniem w krótkim czasie po przebytej operacji kręgosłupa?

Mając w pamięci trasę biegu z wcześniejszych startów wiedziałem, że nie powinno być to żadne ekstremalne wyzwanie. Jednakże wiedziałem również, że warunki śniegowe potrafią być tutaj nieprzewidywalne, mając w pamięci historię z przed kilku lat kiedy wydawało się że bieg jest niezagrożony i w noc przed maratonem wystąpił tak duży opad deszczu że trasy nie nadawały się do jazdy na nartach i bieg odwołano.

Śledząc prognozy tuż przed wylotem do Niemiec miałem świadomość, że i tym razem może zdarzyć się podobna sytuacja, gdyż od kilku dni utrzymywała się dodatnia temperatura, co spowodowało, że organizatorzy zdecydowali skrócić biegi na 50km do 38km oraz rozegrać je na dwóch pętlach.

 

W podróż do Niemiec udałem się na dzień przed startem lecąc z Gdańska do Monachium. Po dotarciu samochodem z Monachium na miejsce startu od razu postanowiłem sprawdzić jak wyglądają trasy. To co zastałem na miejscu nie wyglądało zbyt optymistycznie. Miejsce startu zamieniło się w jedną wielką kałużę, z którą próbowały sobie poradzić służby Organizatora wypompowując wodę oraz kopiąc rowy odprowadzające wodę. Na szczęście nie sprawdziły się prognozy i nie wystąpił zapowiadany opad deszczu, a w zamian za to w nocy przed biegiem lekko zmroziło i woda zamieniła się w lód. Wszystko to sprawiło, że zawody odbyły się bez problemu, a trasa biegu była bardzo szybka, ale też ze względu na oblodzenie miejscami dosyć trudna technicznie.

Ja tym razem zdecydowałem się na udział w biegu krótkim, stylem dowolnym, który ostatecznie miał dystans 21km oraz 200 metrów przewyższeń. Wiedziałem, że z uwagi na przebytą operację kręgosłupa muszę bieg ostrożnie i zachowawczo i tak też zacząłem ustawiając się na starcie na końcu stawki zawodników. Po przebiegnięciu pierwszego kilometra mój organizm przypomniał mi, że rano zapomniałem zabrać leków na astmę, ale cóż – nie po to wystartowałem, aby było łatwo… i postanowiłem wziąć się do pracy. Mobilizacja sprawiła, że z końcowych miejsc na starcie biegu sukcesywnie przesuwałem się do przodu. Z dużą przyjemnością wyprzedzałem kolejne osoby i jak się okazało na mecie w ten sposób dogoniłem oraz wyprzedziłem ponad 250 osób i z czasem 1:08 zająłem 226 miejsce w stawce prawie 500 startujących zawodników.

Byłem w stawce jedynym Polakiem biorącym udział w biegu stylem łyżwowym. W biegu na 50km stylem dowolnym pierwsze miejsce zajęli  ex aequo Tobias Rath i  Jiri Rocarek, którym zaliczono identyczny czas, a komisja sędziowska w długiej naradzie nie potrafiła rozstrzygnąć który z zawodników był szybszy. Bieg na 21km stylem łyżwowym wygrał Cebulla Marius.

Niedługo po biegu udałem się w drogę powrotną i jeszcze tego samego dnia wróciłem do Gdańska. Ze swojej perspektywy jestem zadowolony z biegu, który był sprawdzianem dla mojego organizmu przed kolejnym większym wyzwaniem – czyli biegiem na 50km stylem klasycznym rozgrywanym w Czechach.

 

Andrzej Guziński