kuusamo

Tyle czekania, tyle pytań, niewiadomych, plotek, faktów i wreszcie jest. - Na ten Puchar Świata czekałem najbardziej od trzech sezonów - pisze przed zawodami w Kuusamo dziennikarz Skipola Michał Chmielewski.

 

Idzie siedemnasta zima od tej, gdy wszystkich i wszędzie zaczął prać Adam Małysz. Jedenasta, odkąd do prania wszystkich i wszędzie zaczęła przymierzać się Justyna Kowalczyk i dwudziesta dziewiąta, odkąd Stanisław Ustupski jako jedyny jak dotąd Polak stanął na podium zawodów Pucharu Świata w kombinacji norweskiej.

 

Pierwszy raz od dwóch lat – czyli odkąd polskie narty klasyczne miały zamiar kontynuować pasmo sukcesów z Val di Fiemme i Soczi, a średnio się to powiodło – czekam na transmisję z Kuusamo, we wszystkich wolnych chwilach odtwarzając z YouTube'a poprzednie. Pierwszy raz od dwóch lat chciałbym już tę karuzelę zacząć. Komentować wydarzenia, pytać o ich przyczyny, szydzić z wpadek i chwalić sukcesy. Po, jak sam go zresztą nazywałem, „najlepszym sezonie na przegrywanie” lub „sezonie bez znaczenia” przyszedł wreszcie czas emocji bez ściemy. Nie tych, które na siłę podsycał internet, ale takich, które kreuje stawka. Stawka medali mistrzostw świata, dwuletnich stypendiów Ministerstwa Sportu i Turystyki, a później nastrojów, z jakimi poszczególne kadry przystąpią do przygotowań olimpijskich.

 

Gdzie jest w tym wszystkim Polska? Do niedawna trochę tam, gdzie pasażer tramwaju wysiada po nagłej awarii trakcji. Nie wiadomo, dokąd iść. Lokomotywa ciągnąca skoczków stanęła jesienią 2015 roku. Podobnie biegaczy narciarskich, gdzie z czterech elementów żeńskiej 5. sztafety w Falun ostał się jeden, w dodatku w formie dalekiej od ideału. Jedynym maszynistą w sprawnym pojeździe okazał się młodszy majster Mateusz Wantulok, mimo że gdy przychodził do pracy w Polskim Związku Narciarskim, w zajezdni kazali mu na początek wsiąść do bryczki. Własnymi rękami przy współpracy z Janem Szturcem zaczął mozolnie zamieniać ją w szynobus i trzeba mu oddać, że w roli się sprawdza, czego dowodem są wyniki Adama Cieślara i Szczepana Kupczaka.

 

Ale polskie narty klasyczne znalazły się w największym kryzysie od ośmiu lat, a biorąc pod uwagę wyniki Plebiscytu „Przeglądu Sportowego” – ostatnia zima (wiem, że to nadużycie) była powtórką z 2000 roku. Wtedy to po raz ostatni na liście nominowanych do nagrody nie znalazł się żaden ich przedstawiciel. Dla sektora sportu, który w XXI wieku triumfował w tych wyborach niewyobrażalne dziesięć razy przy żadnym m.in. lekkoatletyki (5 – Kowalczyk, 4 – Małysz, 1 – Stoch), to jak policzek w twarz. Zasłużony.

 

PROGRAM ZAWODÓW W KUUSAMO DOSTĘPNY TUTAJ

 

Przed startem sezonu o wyniki dwuboistów jestem spokojny. Skoczków właściwie też, bo jeśli nawet nie zadziała efekt nowej miotły, to swoje zrobi ultrarzetelny moim zdaniem warsztat Stefana Horngachera. Nie mam natomiast pojęcia, co będzie z biegaczami. Justyna Kowalczyk w dwóch dużych rozmowach dla „Przeglądu” i „Sport.pl” wydała się najdojrzalszą Justyną Kowalczyk od początku kariery. Mistrzyni – to słowa kolegów nieśledzących zbyt namiętnie sytuacji na śniegu – spokorniała wobec samej siebie, a dodatkowo znacznie ociepliła wizerunek. Jej plany na ten i przyszły rok – wracam do swoich słów – prezentują się jako uporządkowane i ukierunkowane na konkretne dwa biegi. Ona sama jest zadowolona z ostatnich miesięcy zasuwania. Miło by było, gdyby wróciła na szczyt, albo chociaż w jego pobliże. Po stronie rzeczy, o jakie martwić się nie trzeba, zapisuję też Macieja Staręgę i ewentualnie Pawła Klisza. Nie dlatego, że widzę w nim kandydata do czarnokoństwa podczas mistrzostw świata w Lahti. Dlatego, że zrobił latem wszystko, by w ogóle móc o tym marzyć.

 

Co będzie z team sprintem mężczyzn? Co będzie ze sztafetą kobiet? Na tę chwilę Janusz Krężelok ma komfort wyboru. Wiesław Cempa – nie. Ten drugi ma wręcz niedobór doświadczonych biegaczek w formie pozwalającej, by panie jako kolektyw mogły zająć w Finlandii miejsce w ósemce. A to dla startujących w obu konkurencjach cel fundamentalny i nie chcę nawet myśleć, co będzie, gdy nie zostanie spełniony.

 

Sezon 2016/17 szczególnie w biegach upłynie pod znakiem czekania na luty i koniec sezonu, bo wobec rezygnacji wielkich nazwisk zapowiada się najsłabiej obsadzony Tour de Ski. Co gorsza, równolegle z rozmowami o rozstrzygnięciach konkretnych weekendów toczyć się będzie dyskusja o moralności, czystości, dopingu i brudach. Odwrotnie niż w przypadku kombinacji i skoków. Pierwsza walczy o to, by jakkolwiek skupić na sobie uwagę mediów (MKOl groziła już usunięciem dwuboju z programu zimowych igrzysk), w drugiej – po pięćdziesięciu tysiącach obostrzeń sprzętowych – co zimę przestrzeni do manipulacji jest coraz mniej. To nic. Tutaj ktoś znów naciągnie kombinezon, tam przyklei ślizgi, które jadą szybciej niż ślizgi rywali. Wymyśli wiatrołapne rękawiczki lub bieliznę wypełnioną helem. Zacznie skakać ze skrzydłami. Czegokolwiek by nie zrobili, jakkolwiek by mieli nie oszukać, panie i panowie – zaczyna się Puchar Świata w narciarstwie klasycznym.

 

Czekałem.

 

Michał Chmielewski