Nie zamierzam bronić związku narciarskiego i jego działaczy, ale od lamentów biegaczy też czasami pękają uszy. Gadają wszyscy – nad wyjściem z tragedii pracuje garstka.
Rzadko zdarza się, że polemika dziennikarska zamyka się na łamach jednej redakcji. Że jeden dziennikarz zareaguje na tekst, którego autorem jest jego kolega z pracy. Ale czasami trzeba, wychodząc z założenia, że raz: panuje wolność opinii, i dwa: tylko z dyskusji rodzi się dobry wniosek.
Wczoraj w Skipolu Kuba Cieślar opublikował tekst, w którym reaguje na artykuł „Przeglądu Sportowego” traktujący o kryzysie w szkoleniu polskich skoczków narciarskich i kombinatorów. Autor – Filip Kołodziejski – pominął w nim biegi narciarskie, a kombinacją zajął się na tyle, na ile wsłuchał się w słowa rozmawiającego z nim w Wiśle wiceprezesa PZN Andrzeja Wąsowicza. Spotkali się pod skocznią narciarską przy okazji letnich mistrzostw Polski. Wąsowicz ponarzekał na liczbę kombinatorów, Kołodziejski zbudował wokół tego materiał, poszło w sieć. Wiem, bo przy jego powstawaniu poniekąd byłem.
Kuba pisze, że zabrakło mu pytania o przyczyny żenującej liczby kombinatorów w MP – pełna zgoda, powinno takie paść. Pisze o tym, dlaczego po sukcesie Adama Cieślara i Pawła Słowioka w EYOF nie pochylono się nad zapewnieniem im większego wsparcia – zgoda, powinni takie dostać, chociaż nie wiem dokładnie, jakie dostali. Ale tego nigdy dość. Dalej znów Kuba, że problemami skoków i kombinacji zajmują się wielkie media, a wokół biegów narósł spisek i nikt o nich pisać nie chce. Bo coś musi być na rzeczy, skoro letnie MP w skokach oglądało „kilkudziesięciu dziennikarzy z prasy, radia i mediów mainstremowych”, a w tej samej rangi imprezie nartorolkowej w Sobieszowie – nikt.
Cóż. Ja będąc w Wiśle, z mediów mainstreamowych widziałem jedynie wysłannika Przeglądu Sportowego Onetu, PAP i Polskiego Radia. Innych przyciągnęła konferencja prasowa z Adamem Małyszem, ale jak tylko zrobili swoje, zapakowali się w samochody i pojechali w cholerę. Onet reprezentował miłośnik dyscypliny, a Polskie Radio (a dokładniej IAR) – jej prawie psychofan. Reszta to przedstawiciele skokowych portali. To wszystko.
Zamiast wiecznie zazdrościć skokom, biegacze powinni raczej wziąć sprawy w swoje ręce i tu ze słowami Kuby się zgadzam. Tak – środowisko jest podzielone. Większość z was działa wyłącznie na własną rękę, a zimą łamy Skipola niejednokrotnie pokazały, że pokłócić na bluzgi potraficie się nawet o to, kto komu zamknął zakręt na zjeździe w lokalnych zawodach. Są pojedyncze inicjatywy, takie jak system szkolenia prezentowany kiedyś w TVP przez Stanisława Mrowcę, Feliksa Piwowara i Damiana Ciborowskiego lub – szkoda, że tylko pokazowa – „Stop bezprawiu w biegach narciarskich”. Czasem oddolnie rozmawiacie, lobbujecie i pracujecie na rozwój w terenie. I za to wam chwała, ale może czas najwyższy uwydatnić też wszechobecną, ale nieskuteczną złość internetową na zauważalną przy ul. Mieszczańskiej w Krakowie złość prawdziwą?
Mistrzostwa w Sobieszowie względem Wisły – oprócz wymienionych przez Kubę – nie miały jeszcze jednej rzeczy – gwiazd. A najważniejsze cykle światowe? Proszę bardzo: LGP – Schlierenzauer, Stoch, Ammann. PŚ ROL – .......... W zakropkowanym można wpisać kogokolwiek regularnie startującego latem z jakimkolwiek poważnym sukcesem zimowym. Tyle miejsca na przykłady to i tak za dużo. Dalej Kuba narzekał, że na Dolnym Śląsku nie było działaczy, dmuchańców, cateringu (w Wiśle skończyło się na kawie i ciastku) czy pucharów z logo związku. Oczywiście że powinny być, więc zamiast złościć się na PZN, jak to nie jest fatalnie, uderzcie wreszcie pięścią w stół! Może gdy uderzycie w jednym rytmie razem ze snowboardem i alpejczykami, ktokolwiek z działaczy przestanie być na ten protest głuchy.
- Skoki są w centrum dlatego, że interesują media i sponsorów, i to od nich zaczęła się w Polsce ostatnia moda na narciarstwo – mówił swego czasu Apoloniusz Tajner, z czym w stu procentach się zgadzam. Z sukcesu Małysza wyciśnięto ile się da i wtedy robiły to przede wszystkim kluby. Dzieciaki przychodziły na potęgę, zamieniając się między skokami sprzętem, bo nie starczało go dla wszystkich chętnych. Bywało że trenerzy na skoczni w Wiśle-Centrum siedzieli od świtu do zmierzchu.
To, jak wykorzystaliśmy w kraju sukces Justyny Kowalczyk, zostawiam bez komentarza. Temat ten z pewnością zasługuje na osobną analizę.
Michał Chmielewski