astma

- Nikt z dotąd krytykowanych za nieczyste gierki w sporcie nie był aż tak zuchwały w swojej obronie – pisze o sprawie podawania leków na astmę młodym biegaczom z Norwegii nasz dziennikarz Michał Chmielewski.

 

Najpierw oburzało nas, że Marit Bjørgen nagle zachorowała na astmę. Potem dowiedzieliśmy się, że na astmę chorują inni. Było dziwnie. Później astmatykami zostało pół sportowej Norwegii, aż wreszcie największa obecnie gwiazda tamtejszych nart – Martin Johnsrud Sundby – został za astmę pozbawiony Kryształowej Kuli. Jak pisaliśmy w tym tekście, sprawa poszła jeszcze dalej. Teraz astmę leczy się u zdrowych, ci się tym praktykom dziwią, a dyrektor sportowy ichniej federacji mówi z rozbrajającą wręcz gracją: to dla zdrowia!

 

Trzeba Norwegom oddać, że w historii romansu dopingu ze sportem chyba żadna nacja i reprezentacja, żaden zawodnik, trener, działacz, polityk, lekarz czy producent odżywek nie zastosował podobnej linii obrony. Pewnie że oskarżani, a nawet potwierdzani na nieczystym wspomaganiu sportowcy chętnie atakują (zazwyczaj kogoś lub coś, ale bliżej niesprecyzowanego), jednak nigdy jak dotąd nie zdarzyło się, by był to atak tak mocno przemyślany, tak bardzo nietypowy, otwarty i... komiczny.

 

Norwegowie bowiem w obliczu sytuacji, w której skargę na nich złożyli już nawet ich właśni zawodnicy, nie tylko z pewnością w głosie wyrecytowali listę kolejnych argumentów i zaatakowali krytyków, sugerując niezrozumienie i ich brak szczegółowej wiedzy. Oni zaproponowali, że wiedzę o ich metodach paralegalnego dopingu chętnie przekażą innym!

 

 

Żeby łatwiej doprecyzować jak absurdalny był wywiad Løfshusa z TV2, w szablonie historii norweskiej astmy można luźno osadzić np. kontekst ostatniej przygody braci Zielińskich. O tak:

 

Świat podnoszenia ciężarów od kilku lat traci do Polaków cenne kilogramy. Nikt – nawet kraje byłego ZSRR – nie są w stanie dorównać klasie, jaką na pomoście prezentują nasi sztangiści. Bojąc się o rozwój dyscypliny, biało-czerwoni robią kursokonferencje zagranicznym trenerom, sami jeżdżą do nich z prezentacjami, a utalentowaną młodzież zapraszają na obozy do swojego kraju. Świat przegrywa, świat zazdrości, ale nie może też zrozumieć, dlaczego międzynarodowa federacja zgadza się, by ciężarowcy mogli zażywać sterydy. Polacy tłumaczą, że natura obdarzyła ich niestety mniejszymi predyspozycjami do rozwijania masy mięśniowej, więc po prostu w ten sposób wyrównują sobie szanse.

 

Jedyny utytułowany sztangista z nieliczącego się ogółem w stawce kraju głośno protestuje. To na nic. Sterydy można brać, zyskując specjalną zgodę, a liczba „leczonych” rośnie z roku na rok. W Polsce w zasadzie wszyscy nagle okazali się słabsi mięśniowo i muszą mieć takie kuracje, by w ogóle móc dźwigać. Tymczasem Polsat od jednego z juniorów dowiedział się, że i jemu podano sterydy, chociaż nigdy nie narzekał na swoje nogi, plecy i barki, zyskując nawet jedne z lepszych wyników badań w historii. Do studia zaproszono więc prezesa PZPC, który miał zostać zasypany trudnymi pytaniami, ale całe zamieszanie z doniesieniami skarżypyty wyjaśnił troską o ochronę zdrowia Polaków. - Zawodnicy zaczną po karierze sportowej drugie życie. W wieku średnim będą musieli pomóc żonie wnieść zakupy na czwarte piętro, nosić córki „na barana”. To nie leczenie, a profilaktyka, ludzie to mylą. Społeczeństwo musi być silne. Inna sprawa jest taka, że jako związek sportowy musimy mieć pewność, że sztangiści w zawodach są w stanie zaprezentować maksimum możliwości – mówił prezes z pewnością w głosie. A na koniec zaproponował z ochotą: nasze metody działają. Teraz zaprosimy lekarzy zagranicznych i im też pokażemy jak dzięki sterydom dobrze dbamy o rozwój dyscypliny.

 

Brzmi rozsądnie, prawda? Wszak każda babcia powtarza, że zdrowie powinno być na pierwszym miejscu. - Helse kommer først – wznieśli toast dyrektorzy w Norges Skiforbund i stuknęli się ampułkami z wziewami.

 

Michał Chmielewski