Minęły czasy, gdy biegi narciarskie zawsze wyglądały tak samo. W ostatnich latach innowatorzy prześcigają się w pomysłach na uatrakcyjnienie zimowych zmagań.
Kiedy w 1924 roku po raz pierwszy odbywały się Zimowe Igrzyska Olimpijskie, w biegach narciarskich wystąpiło 59 narciarzy. Po pierwsze, żaden z zawodników nie miał jeszcze pojęcia, że bierze udział w olimpiadzie, bo taką rangę imprezie z Chamonix nadano dopiero rok po jej zakończeniu. Po drugie, w programie „Tygodnia Sportów Zimowych” znalazły się łącznie dwa biegi – na 18 i 50 kilometrów. Podobnie było na pierwszych mistrzostwach świata, w których oprócz tłumku Czechosłowaków wystąpił ledwie jeden Włoch. Wraz z upływem czasu sytuacja ewoluowała. Program igrzysk od edycji w Garmisch-Partenkirchen (1936) wzbogacił bieg sztafetowy, w 1952 roku w Oslo jedną rywalizację na 10 km „dostały” kobiety, by dwanaście lat później kibice mogli już łącznie podziwiać siedem różnych zmagań. Dziś w programie najważniejszego sportowego wydarzenia czterolecia jest aż dwanaście konkurencji, a mnogości możliwości przeprowadzenia zawodów Pucharu Świata policzyć nie sposób. Co dalej?
Wymyślcie coś ciekawego – każe telewizja
Gdy dekadę temu do życia powoływano Tour de Ski, w środowisku panował dwugłos. Jedni obwieszczali pomysł przyszłością dyscypliny, inni bez ogródek wyśmiewali, nazywając go na przykład – jak określił to tytuł Wiesbaden Kurier – śniegowym cyrkiem. Dziś nikt sezonu bez tego cyrku sobie nie wyobraża. Dla telewizji i sponsorów to obok imprez mistrzowskich najbardziej łakomy kąsek w biegach.
Takie same były powody powstania nie tylko Tour od Canada czy mini tourów, do których się już dawno przyzwyczailiśmy (np. Ruka Triple), ale i całych konkurencji. Dopiero w 1992 roku zadebiutował przecież w igrzyskach bieg łączony, a kilka lat potem sprint, z którym pierwsze eksperymenty sięgają wstecz dużo dalej. Zaletą ostatniego – z perspektywy stacji – jest przede wszystkim duża liczba przerw, w które można wstawić nieźle sprzedaną reklamę. Federacje dla mediów zrobią wszystko, byle tylko przyciągnąć (a raczej utrzymać) ich zainteresowanie. Skrócenie setów w tenisie stołowym? Zmiana zasad gry w siatkówkę? Kwalifikacje czy system KO w skokach narciarskich? Proszę bardzo. Co więcej, obecnie trzeba stale pracować nad ustalaniem nowych koncepcji, jeśli – będąc dyscypliną olimpijską – chce się utrzymać taki status. Wykluczenie z towarzystwa pięciu kół groziło nawet... zapasom, czyli absolutnemu źródłu nowożytnego sportu. Biegówki mają o tyle dobrze, że są – o ile to dobre słowo – plastyczne. I nawet, gdy powstaje coś nowego, nie można mówić o dewastowaniu tradycji, a raczej poszukiwaniu nowych pól eksploatacji.
Pomysły się nie kończą
Chociaż pamiętający jeszcze zupełnie inne realia Józef Łuszczek podkreśla, że np. bieg na pięćdziesiątkę ze startu masowego nie ma sensu, nie da się ukryć, że jest to dalej bieg na 50 km. I nikt go z kalendarza igrzysk wyrzucać nie zamierza, bo wyspecjalizowała się odrębna grupa ludzi, która trenuje prawie wyłącznie „pod” maratony. W lekkoatletyce też nie ma już takich, którzy liczyliby się i w skoku o tyczce i, dla przykładu, chodzie. Kto wie, być może biegówki za jakiś czas pójdą podobną drogą i skończą się czasy hegemonów pokroju Pettera Northuga?
Niezależnie od rozwoju tego wątku, trzeba zauważyć, iż możliwości znalezienia własnej niszy już teraz jest coraz więcej. W kilka zim po wdrożeniu w życie idei Alpe Cermis zawodów typu uphill wyrosło jak grzybów po deszczu. Szklarska Poręba przez dwa lata miała przecież nie tylko podbieg, ale i morderczy zjazd i szkoda, że z organizacji Uphill Trophy zrezygnowano. Albo inny przykład nowej formy: ze sprintu i sztafety urodził się sprint drużynowy. Kolejny: wynalezienie przez Billa Kocha kroku łyżwowego i inspiracja wielobojem (?) napędziły modę na łączenie stylów w ramach jednego biegu. A kto wie, może niedługo ktoś pokusi się o rozdanie jednego medalu za udział we wszystkich typach konkurencji? A nie, zaraz... to już jest i nazywa się Puchar Świata.
Producent znanych napojów energetycznych też łączy pomysły. Zaadoptował dla potrzeb nart klasycznych snowboardcross, powołując bardzo popularną (o czymś to świadczy) serię Nordix. Wkrótce potem FIS na tyle podchwyciła temat, że „cross-country cross” zadebiutował w programie młodzieżowych igrzysk w Lillehammer. Sponsor Adama Małysza nigdy z tą formułą nad Wisłą nie był, ale w Białce Tatrzańskiej zrobił coś jeszcze innego. Połączył capolowsko-ulvangowski uphill i lekkoatletyczny bieg z przeszkodami. Bardziej dla zabawy niż na poważnie, chociaż Polski Związek Narciarski już w 1920 roku za narciarski bieg z przeszkodami wręczał tytuły mistrza kraju!
Zmiany wymusza albo telewizja, albo... brak śniegu
„Ekipy złożone z jednego zawodnika i jednej zawodniczki pokonują krótki dystans biegowy, strzelają, w przypadku niecelnego strzału biegają 50-metrową karną rundę, po czym następuje przekazanie pałeczki. W zawodach zaadaptowanych na potrzeby Pucharu Świata rund biegowych będzie (...) po dwie na jednego sportowca. Mężczyźni i kobiety będą pokonywać dokładnie ten sam dystans – 1,5 kilometra – oddawać pięć strzałów do tarczy i w razie niepowodzenia pokonywać karną rundę, trzykrotnie mniejszą niż w wypadku innych konkurencji. (…) W przeciwieństwie do klasycznych sztafet, nie ma dodatkowych nabojów.” Tak serwis biathlon.pl opisał supermikst przed jego premierą na wzgórzu Holmenkollen w marcu 2014 roku. Konkurencję wymyśloną na potrzeby tradycyjnego już wydarzenia biathlonowego w Gelsenkirchen, które odbywa się na mającym ograniczoną przestrzeń stadionie Schalke 04. Jak ocenił autor cytowanego tekstu, kluczowymi zaletami single mixed relay są szybki przebieg i dynamika. Czyli dokładnie to, czego szuka telewizja.
Ale powodem, dla którego trzeba wykazać się kreatywnością, jest nie tylko komercja i chęć zainteresowania potencjalnych klientów (czyt. uczestników płacących za startowe u amatorów i kibiców dla sportu zawodowego), ale też... coraz słabsze warunki śniegowe. Na północy Polski, byle tylko móc ubrać narty i poszurać na nich po puchu, przeprowadzono tej zimy mix sprintu metodą pucharową ze wspinaczką pod górę. Były znakomity kajakarz, a obecnie aktywista narciarski z Augustowa Adam Wysocki zdradził, że w sezonie 2016/17 być może taka koncepcja przerodzi się w cały cykl. A za parę lat, jeśli nie miesięcy, usłyszymy o jeszcze czymś innym. Bo świat, w tym także ten sportowy, nieubłaganie przyspiesza. I coraz gorzej znosi stagnację.
ZAPRASZAMY DO DYSKUSJI: JAKIE JESZCZE FORMUŁY RYWALIZACJI W BIEGACH NARCIARSKICH MOGĄ POWSTAĆ W NAJBLIŻSZYCH LATACH? I CZY TO DOBRY POMYSŁ?
Michał Chmielewski