warszawa

Ten kto biegówki kojarzy z górami, ma tej dyscypliny obraz niepełny. Ten kto próbuje organizować je na nizinach, nie kładzie się spać ze spokojem. Ale z satysfakcją na pewno. Część pierwsza opowieści o tym jak nartami zaraża się Warszawę.

 

Pierwsze tej zimy poważne opady śniegu w Warszawie były – owszem – spore, ale to wciąż nic w porównaniu z Jakuszycami, z których zdjęcia zalewają internet i rozklejają zdjęcia nartoholików. Tutaj pięć, może dziesięć centymetrów. Pierzynka dla klimatu i do denerwowania ciepłolubnych mieszczuchów. Ale czy do biegówek?

 

Kontakt z Witkiem złapałem przy okazji organizowanego przez niego Narciarskiego Rajdu Szlakiem Powstańców Styczniowych. Ja spytałem o parę szczegółów dotyczących wydarzenia – on zaczął opowieść o całym mazowieckim narciarstwie. Jak to jest, gdy nie ma śniegu, jak wygląda sztuka dogadywania się z lokalną władzą, ile osób biega, ile pyta, próbuje stawiać pierwsze kroki. Przerwałem mu i nazajutrz przed obiadem byłem już w Klaudynie. Metrem na Młociny, potem kwadrans w 712 i szybkie życie zostawiasz za sobą. Drzwi do wypożyczalni są magiczną bramą łączącą Mazowsze z Izerami. Wchodzisz pod Warszawą, wychodzisz od razu za Szklarską Porębą. Tak jakby.

 

 

Większość plastronów na ścianie pochodzi z Biegu Piastów, ale między nimi są też perełki. Na przykład ten z Tartu, na piersi flaga Polski. - To od kolegi dostałem, Łukasza. Przywiózł mi po starcie – chwali prezent popularny „Alpina”. Jak twierdzi, z nazwiska zna go niewielu. Ma komfort anonimowości, który bywa przydatny w takich dniach jak ostatnia niedziela.

 

- W Klaudynie działamy z wypożyczalnią od trzech lat, wcześniej trzy zimy mieliśmy bazę w Parku Moczydło. I wiesz co? Na te trzy lata po przeprowadzce dzisiaj działaliśmy dopiero drugi dzień na zasadzie rozstawienia nart na ścianach, ustawienia butów na półkach. Jest sto kompletów, poszły wszystkie, a ludzie od rana dzwonią rezerwować na kolejne dni. Takie jest zainteresowanie – mówi Alpina, ale dodaje jeden ważny szczegół. Że lawinę napędza śnieg. Witek nie pała radością mówiąc, że Warszawa jak dotychczas najlepszą zimę miała trwającą cztery weekendy. - Taki sezon był dwa lub trzy lata temu. Średnio dobre opady i niskie temperatury są tutaj mniej więcej raz na sześć lat. Nie ma lekko, ale co zrobić? Trzeba korzystać. Jak jest biało, to nawet w tygodniu wypada się otworzyć. Może w czwartek zaproszę towarzystwo na nocne biegówki? Weźmie się czołówki, spotka ze środowiskiem. Bo sama wypożyczalnia to nic, trzeba wokół nart robić klimat – uważa właściciel. Chociaż w jego przypadku, podobnie jak ludzi stowarzyszenia SN Klasyk i towarzystwa TN Biegówki (do którego zresztą należy), bardziej pasuje słowo aktywista. W znacznej mierze dzięki nim można dzisiaj przypuszczać, że w aglomeracji stołecznej mających kontakt z narciarstwem klasycznym jest nawet 30 tysięcy, a Warszawa jako miasto stanowi czołową siłę w rankingach Biegu Piastów. Dwóch takich przed południem widziałem w metrze. Wracali z – jak określa to miejsce Alpina – tutejszej mekki, czyli Lasu Kabackiego. Zmęczeni, zadowoleni, zobaczyli kurtkę Skipola. Uśmiechnęli się i pozdrowili.

 

Jeśli czwartkowe spotkanie w Klaudynie ma się odbyć po zmroku, to na biegówki bliżej będzie do lasku w stronę lotniska Bemowo. Kalinowa Łąka i Łosiowe Błota są od wypożyczalni jakieś pół kilometra. Mija się szlaban, potem droga wolna – nieco głębiej ścieżki są w zasadzie nieużywane, a ich szerokość bez problemu pozwala na trenowanie łyżwy. Tak przy wieczornym ognisku mówią absolwenci SMS w Szklarskiej Porębie, którzy kilkadziesiąt minut wcześniej stamtąd wrócili. Ja tak głęboko nie dotarłem. Zdążyłem tylko pomóc w pierwszym zapięciu nart grupce debiutantów, których – przy solidnej zimie – może w całym mieście przybyć niedługo nawet tysiąc.

 

 


Są dzieciaki, jest wesoło, pieczemy kiełbaski. Pomysł na wieczorne biesiady urodził się w Norwegii, gdzie ponarciarskie biesiady są przy wypożyczalniach normą. Na polskim gruncie – jak właśnie doświadczam – też sprawdzają się wyśmienicie, o czym świadczy mimowolne dołączanie do kręgu kolejnych, obcych sobie ludzi. Witka dopytuję jeszcze o trasy. Odpowiada: Bezpieczniej jest napisać, że to ścieżki turystyczne zaadoptowane dla biegaczy. Nikt się nie rozczaruje, chociaż skuter i track-settery na klasyk są gotowe do wyjazdu w oba miejsca. Mówię oba, bo oprócz lasku przy wypożyczalni jest jeszcze druga okolica, która stanowi otulinę Puszczy Kampinoskiej. Tam oprócz leśnych przecinek jest jeszcze półtorakilometrowa pozostałość po czymś być może w rodzaju torów kolejowych. Jak tylko spadnie śnieg, można pięknie pobiegać łyżwą. Na te tereny są spod gminy Bemowo cztery kilometry. To tyle co nic.

 

- Jak wstajesz nowego dnia i znowu widzisz szarozielone trawniki i deszcz, trochę się odechciewa. Jak przed Nowym Rokiem spadłśnieg, a po dniu się cały rozpłynął, tym bardziej się odechciewa. Ale po niedzieli jestem zbudowany i szczęśliwy, że robię to co robię. Znowu chce się angażować, a nie – przyznaje szczerze Witek – zwijać ten ryzykowny interes.

 

MICHAŁ CHMIELEWSKI