- Musiałby się pojawić nowy Józef Łuszczek – odpowiedział wprost szef TVP Sport Włodzimierz Szaranowicz. I chociaż problem transmitowania męskich biegów jest bardziej złożony, legenda dziennikarstwa ma wiele racji.
Oczekiwania kibiców i większości środowiska, by Telewizja Polska wykupiła prawa do transmitowania męskiego Pucharu Świata w biegach narciarskich, trwają w XXI w. od momentu, gdy nadawca publiczny w ogóle się biegami zainteresował. Po mistrzostwach świata w Libercu średnio nas to jeszcze obchodziło, bo wyczyny Justyny Kowalczyk przyćmiewały wszystkie problemy. Ale wraz z kolejnymi zimami apetyt rósł.
Poszukujący sponsora na sezon 2015/16 Maciej Staręga zwrócił ostatnio uwagę, że negocjacje z potencjalnymi podmiotami byłyby dużo łatwiejsze, gdyby o jego wynikach choć wspominało się przy okazji weekendowego studia narciarskiego w TVP. Olbrzymim atutem byłaby transmisja, w której w tak telewizyjnej konkurencji jak sprint oferowałby kilkanaście sekund ekspozycji swojej powierzchni marketingowej.
Słowa zapytanego niedawno o sprawę Włodzimierza Szaranowicza w zasadzie zamykają temat. - Najpierw sukces, który pociągnie za sobą zainteresowanie, później ewentualny ruch ze strony telewizji – powiedział jasno dziennikarz przytaczając przykład łyżwiarzy szybkich. Bródka, Czerwonka, Niedźwiedzki czy Szymański obecność na antenach publicznego nadawcy wyjeździli sobie w Soczi. Każdy obecny tam sportowiec mógł to zrobić. - Wspomnienia ze złotego medalu Zbyszka czy fantastycznej jazdy sztafet wciąż żyją we wspomnieniach. Ludzie chcą to oglądać, potwierdzają to statystyki. Wychodzimy temu naprzeciw – argumentował szef TVP Sport.
Sukcesy panczenistów to przykład idealny. Bo spójrzmy prawdzie w oczy - chociaż osiągnięcia Maćka napawają nas coraz większą dumą, w świecie błyskawicznego przepływu informacji i rosnących oczekiwań kibica są... niczym ważnym. Bo jak mówić i kazać milionom widzów fascynować się 7. lokatą w pojedynczych zawodach Pucharu Świata, podczas gdy Justyna Kowalczyk nie wdarła się na stałe do telewizyjnej ramówki nawet brązem ZIO w Turynie?
Zdaję sobie sprawę z ryzyka wysypu negatywnych komentarzy i słów, że „najpierw trzeba biegami zainteresować, a dopiero potem wymagać sukcesów i zbierać plony”. Tylko że w dobie komercjalizacji mediów i coraz bardziej ekskluzywnego rynku praw telewizyjnych nikt nie będzie sobie zawracał głowy pracą u podstaw. I nie oczekujmy tego. Telewizje kupują produkt, coś gotowego. Gdyby przekaz z biegów męskich był nad Wisłą opłacalny, już dawno byśmy je oglądali. „Ale misją TVP jest promowanie sportu, a nie wykazywanie zysków” - zarzucicie. Owszem, ale nie oznacza to, że Woronicza musi od razu pokazywać wszystkie dyscypliny i konkurencje. Biegi są – żeńskie. Bo interesują miliony, a nie setki widzów. Brutalna to i niewygodna prawda. Ale prawda.
Nie jest zadaniem Szaranowicza i komentatorów stacji zachęcanie nowych narciarzy do tego, żeby nie rzucali nart w kąt po pierwszej złapanej zadyszce. To misją m.in. Polskiego Związku Narciarskiego powinien być patronat nad młodzieżą i zachęcanie jej do robienia w życiu czegoś innego niż żarcie czipsów i ślęczenie w internecie. Ty, kibicu, chcąc zjeść jabłko nie idziesz do ogrodnika po sadzonkę – chcesz szybkiej i wymiernej korzyści. Choć nikomu z nas się to nie podoba, Telewizja Polska też.
Wam, panowie, pozostaje życzyć sukcesów.
Michał Chmielewski