pzn

Muszę przyznać, że konferencyjne nazwy wydają się coraz bardziej wymyślne. Kiedyś była po prostu „konferencja z polskimi skoczkami” (a może ściślej: skoczkiem, bo oprócz Małysza wiało pustkami), tym razem miałam przyjemność uczestniczyć w czymś, co nazwano szumnie „Media Day”. Po angielsku, czyli światowo, elitarnie. Czy aby na pewno?

 

Na ów „Media Day” (nawet nie wiadomo do końca, jak to poprawnie odmienić i czy w ogóle odmieniać…) zaprosił Polski Związek Narciarski, jednak odnoszę dziwne wrażenie, że ta nazwa również jest nie do końca poprawna. Niech mnie nikt źle nie zrozumie, ale moim skromnym zdaniem należałoby go chwilowo przemianować na „Polski Związek Skokowy”. Wchodzi człowiek od czasu do czasu na stronę internetową Związku i widzi tam różne zakładki - skoki, biegi, kombinacja norweska, narciarstwo alpejskie, snowboard, Freestyle (!). To teraz niech mi ktoś powie, gdzie byli przedstawiciele tych wszystkich dyscyplin? Tak, noszę okulary, tak, mam wadę wzroku, ale nie aż taką, żebym nie zauważyła (nie)obecności osób spoza grona „skocznego światka”. O, przepraszam, wróć, była Sylwia Jaśkowiec i Wiesław Cempa też. Tłumnie, nie ma co. A gdzie Justyna Kowalczyk? Gdzie Maciej Staręga? Gdzie ta przyszłość polskich biegów, która podobno (przy dobrych wiatrach za jakieś dziesięć lat) będzie dzielić i rządzić na biegowych arenach jak skoczkowie na tych skocznych? Nie było, pusto. W sumie to się im nie dziwię, że nie przyjechali. Po co, skoro i tak oblegany byłby Kamil Stoch, Łukasz Kruczek i tak dalej?

 

Nowa formuła… Nie wiem, czy powinnam się wypowiadać, może niekoniecznie, bo na konferencji przeprowadzonej zgodnie z tradycją byłam tylko raz. Dla niewtajemniczonych – tradycja wyglądała tak: otwarcie, wystąpienie Prezesa PZN, parę słów od Łukasza Kruczka, jakieś nagrody, film, oficjalna prezentacja kadr. Kto chce, ten słucha, kto nie chce, ten nie słucha i w tym czasie łapie zabieganych zawodników i trenerów, by z nimi porozmawiać. Przyznam się bez bicia – w kwietniu na „tradycyjnej konferencji” niespecjalnie słuchałam oficjalnych wystąpień, a mimo wszystko teraz jakoś mi ich brakowało. Niezrozumiałe, pozbawione choćby cienia logiki, ale cóż zrobić. Na „Media Day” zrobiło się lekkie „Róbta, co chceta”, czyli każdy rozmawia z każdym, kiedy chce, jak chce i o czym chce. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce można było naprawdę zapuścić korzenie w podłodze, czekając, by choć przez chwilę mieć Łukasza Kruczka czy Kamila Stocha na wyłączność. Niby mission impossible, ale jednak się udało.

Kiedy pojawiłam się w krakowskim hotelu Park Inn, rozmowy trwały w najlepsze, dopiero po jakichś 20 minutach wypowiedział się Prezes Tajner (z pewnością przeszkadzając co poniektórym w ich wywiadach-video) i tłumacząc, że zawodnicy są do dyspozycji dziennikarzy. Cóż, już się zdążyliśmy zorientować, a i tak przez dobre trzy kwadranse robiłam zdjęcia, bo wszyscy rzucili się na skoczków jak na przysłowiowy ostatni kawał mięsa. Cierpliwość się jednak opłacała. Swoją drogą jeśli wynik sportowy mielibyśmy mierzyć poziomem optymizmu, to… ten sezon będzie nasz. Oby.

 

Jedzenie jak jedzenie – było, ale w sumie nie jadłam. Sala jak sala – trochę miałam wrażenie, że to nie hotel, ale jakaś sala gimnastyczna, w której za chwilę rozpocznie się trening skoczków (nie, nie rozpoczął się). Zegarków marki Breitling też nie rozdawali, a co one mają do latania w wykonaniu Kamila Stocha, trudno powiedzieć. Szatni nie było – PZN powinien to wziąć pod uwagę i następnym razem jednak coś w tym stylu zorganizować, bo rzeczy młodzieżowej braci dziennikarskiej (w tym i moje, trochę wstyd przyznać, ale tak było) wylądowały na podłodze, bo nie było co z nimi zrobić. Mało elitarnie.

Skoczków dużo, dziennikarzy jeszcze więcej. Łatwiej byłoby chyba wymienić tych, którzy nie zaszczycili Krakowa swoją obecnością, niż tych, którzy zaszczycili. Trochę męczące, nie powiem, a jeśli ja to mówię, to co dopiero powiedzieliby na ten temat skoczkowie, którzy musieli kilkanaście razy odpowiadać na często powtarzające się pytania? W tym i takie, czy smog przeszkadza im w treningach (nie, nie żartuję; tylko od kiedy oni trenują w stolicy Małopolski, żeby smog miał na nich jakiś wpływ? Tego nie wiem). I o ile wiem, jak wygląda żona Kamila Stocha, to jak wygląda szef fanklubu Kamila Stocha – nie wiem. Poprawię się. Może na następnej konferencji?

 

Katarzyna Nowak