Po co szukać czterech trenerów, jak można załatwić jednego? Byle by jeździł autem. 11 maja przekonamy się, kto na szczyty i podia wyniesie polskie sporty zimowe. Ja nie kandyduję.
fot. Może załatwmy na raz eksperta od wszystkiego?
Zawsze chciałem pracować przy sporcie. Kiedyś jako sportowiec, chociaż to mi z głowy wybito szybko, później jako dziennikarz albo rzecznik. Ale chyba to rzucam i pójdę w trenerkę. Taka fucha jest do zgarnięcia w Polskim Związku Narciarskim, że żal nie wziąć. Rychło w czas ostatniego dnia kwietnia ogłoszono bowiem, że szukają kogoś, kto obejmie kadry. I doprecyzujmy – nie chodzi o rosłego faceta, który wielkimi łapskami przytuli się do starych „pojedynczych klatek błony filmowej” (Wikipedia), tylko rosłego faceta, który w pół dnia, a najlepiej pół godziny (bo czasu jest niewiele) ustali harmonogram przygotowań do kolejnego sezonu narciarskiego.
To ja już wiem, że tę robotę chcę. Są wyjazdy, jest śnieg, fajni ludzie, spotkania, dyskusje po angielsku. Mam świadomość, że się – lekko mówiąc – nie sprawdzę, ale w obawie przed kompromitacją i tak do marca 2016 nikt mnie nie zwolni. Fajnie będzie, przygoda. Jakie powinienem spełniać wymagania? Przeglądam, analizuję i najprościej będzie się zakręcić wokół „kadry kobiet w narciarstwie alpejskim”, gdzie wystarczy być kierowcą kat. B i mieć minimum 3-letni staż pracy w narciarstwie alpejskim. Jak to trafnie na Twitterze ocenił Michał Gąsiorowski, „wyciągowy da radę”. To co, ja nie dam?
Podobnie wysoko poprzeczkę postawiono kombinatorom i snowboardzistom. Tak na dobrą sprawę, dlaczego nie uprościć tych skomplikowanych procedur? Dziennikarz serwisu tylkoigrzyska.pl Kuba Kazula słusznie zauważył, że skoro szuka się też kogoś do biegówek, a kombinacja ma w sobie biegówki, to darujmy już sobie dodatkową posadę i jakoś to połączmy. A że w biegówkach też się trochę zjeżdża na dół, trener, który zajmie się tymi dwiema specjalnościami równie dobrze może doradzać alpejczykom. Na cholerę nam jakieś wymysły i różności – niech będzie wspólna kadra w nartach, takie 3w1, a oszczędzone pieniądze w nagrodę za dobry pomysł rozda się działaczom. Genialne w swojej prostocie, zwłaszcza że pan, który przyjdzie do biegaczy, powinien pracować w nartach lat nie trzy, a dziesięć i mieć dodatkowo klasę mistrzowską. Wypadałoby też pochwalić się tytułem magistra na wydziale sportu. Ale czy oznacza to, że (w przypadku, gdyby opcja 3w1 jednak nie przeszła) pozostałe kadry obejmować mogą przypadkowi panowie po podstawówce lub technikum hotelarskim?
Ja jednak się zastanowiłem i trenerem być nie chcę. Bo to jakieś żarty. Na zgłaszanie kandydatur uczestnicy mieli tydzień, z czego co najmniej dobę oddać należy pracownikom poczty. To na zastanowienie zostaje sześć. Pięć, bo jeden musi być buforowy na wypadek pomyłki na poczcie. Faksem lub mailem zgłoszeń wysyłać nie wolno, i już. Poza tym, czy to nie tragikomiczne, że o wyborze trenera myśli się w maju – miesiącu, w którym najlepsi zawodnicy wychodzą na pierwsze treningi, a szczegółowy plan pracy znają już prawie na pamięć? Wierzę, że mimo wszystko znajdą się tacy, którzy takie opracowania napiszą w pół dnia na kolanie i później odniosą sukces. Wiem jednak, że traktowanie w ten sposób zawodników to plucie im w twarz. A może powinienem na koniec docenić jedyny pozytywny fakt, że konkursy ogłoszone zostały na oficjalnej stronie związku? Doceniam. Istotnie, na Gumtree lub w rubryczce „dam pracę” w Tygodniku Podhalańskim mogłyby przejść bez echa.
Michał Chmielewski