Nie ma usprawiedliwienia na decyzję FIS o odrzuceniu polskiego wniosku o organizację PŚ w biegach narciarskich. To porażka przez duże P.
Odwołanie zawodów Pucharu Świata w Szklarskiej Porębie to duży cios. I dla polskich nart biegowych, i dla Dolnego Śląska, i dla kibiców, by skończyć wyliczankę na wygrywającej w Jakuszycach dwukrotnie Justynie Kowalczyk. Ciosem jest też „polskość” całej sytuacji, której – gdyby wszystko zaplanować w odpowiednim czasie – z pewnością dałoby się uniknąć. Ale jest i w oczy kłuje. Kompromitacja?
To chyba za duże słowo, bo poza granicami kraju niewielu o szczegółach sprawy się dowie. Faktem jest co prawda, że już dawno opublikowane zostały szkice kalendarzy na nadchodzące sezony i w dokumentach tych Szklarska Poręba widnieje, jednak przypuszczam, że niewielu znających temat będzie chciało sprawę rozdmuchiwać. Co innego, gdyby nagle z podobnych powodów wypadło z ramówki Holmenkollen. Ale my dopiero chcemy być Oberhofem. I obchodzimy niewielu.
Nie mogę zajść w głowę, co powoduje, że nad Wisłą załatwianie czegokolwiek trwa tak długo. Komandor „Biegu Piastów” Dariusz Serafin przyznał, że już latem 2012 roku na spotkaniu w Pradze Pierre Mignerey zwracał uwagę na niedociągnięcia zauważone podczas debiutu Polany Jakuszyckiej w doborowym towarzystwie. Od lat kilku mówi się o potrzebie przebudowy ośrodka, o odpowiednim wymodelowaniu tras zawodniczych na tyle, by spełniały kryteria stawiane przez FIS. O zapleczu dla zawodników i serwismenów i wreszcie przejściach nad trasami, których temat powraca co wiosnę. I co? Inwestycja tempa nabiera dopiero teraz. O dwa lata za późno. To zabawne, że jeszcze nie tak dawno wspominano o wielkim Nordic Festivalu, w ramach którego połączylibyśmy zawody z czeskim Harrachovem i – to już brzmi jak dowcip – mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w 2021 roku.
Do Szklarskiej Poręby w 2016 roku nie przyjedzie ani Federico Pellegrino, ani Stina Nilsson, ani też Heidi Weng czy Maiken C. Falla. Pojadą startować w inne miejsce, a my możemy mówić, że dobrze się stało, bo przynajmniej będzie czas na spokojną modernizację. Bzdura. Chcieliśmy tych zawodów, staraliśmy się o nie i teraz powinniśmy otwarcie mówić o porażce. Prawdą jest jednak to, co powiedział Komandor. Że to zimny prysznic – z tym całkowicie się zgadzam. Bo jeśli nie ruszymy wreszcie z miejsca, nie dostaniemy Pucharu Świata aż do czasów, gdy do jego bram pukać będą dzieci Kowalczyk, Jaśkowiec i Marcisz. Bo FIS może i chce nam pomagać i nas wspierać, ale najbardziej to powinniśmy wesprzeć siebie sami. I postępować tak, jak na zachodni kraj przystało. Najwyższa pora coś zmienić.
Michał Chmielewski