miasteczko

Zawody o mistrzostwo świata to w Falun tylko ułamek programu dnia. Po i przed wyjściem ze stadionu atrakcji jest jeszcze więcej. I trudno przejść obok nich obojętnie.

 

Wokół każdej dużej imprezy sportowej tworzy się szereg atrakcji, których zadaniem jest skuteczne wypełnienie czasu kibicom. Nieraz to jeden marny koncert, stoisko z fast foodem i sklep z gadżetami. Innym natomiast całe miasteczko, z którego przy dobrej pogodzie nie chce się wychodzić. Takie właśnie czeka na fanów narciarstwa, którzy przyjechali do Falun na żywo śledzić mistrzostwa świata.

 

Na gigantycznym terenie Lugnet Areny na co dzień toczy się życie lokalnych sportowców i uczniów pobliskiej szkoły. Do dyspozycji mieszkańców są korty tenisowe, boisko do piłki nożnej, stadion lekkoatletyczny, basen z otwartymi latem zjeżdżalniami, a ponadto ogromna hala, której wszystkich funkcji wymieniać nawet nie ma sensu. Do tego mały salon spa i oczywiście trasy narciarskie oraz kompleks skoczni narciarskich. Mam nadzieję, że niczego nie pominąłem. I kiedy wydawać by się mogło, że mistrzostwom świata potrzebne są tylko ostatnie dwa obiekty, w istocie jest zupełnie inaczej. Zbudowane na potrzeby najważniejszej narciarskiej imprezy dwulecia zimowe miasto zajęło niemal cały ten obszar.

 

Funkcjonalność poszczególnych przestrzeni można podzielić na trzy kategorie: tę dla zawodników, dla kibiców i dla całej obsługi technicznej, w tym wolontariuszy i dziennikarzy. Rozmiarem wszystkie trzy wydaję się być podobne. Sportowcy potrzebują w zasadzie jedynie szatni, w których przebywają na krótko przed i po starcie. Dziennikarze mają do dyspozycji mixed zony i rozłożone w hali wielofunkcyjnej potężne biuro prasowe. Wolontariuszom centrum urządzono w szkole. Najwięcej uwagi poświęcono zadbaniu o kibiców, których w dni zawodów w biegach narciarskich przyjeżdża na Lugnet Arenę grubo ponad czterdzieści tysięcy.

 

Dowieziony autobusem z centrum Falun kibic wysiada na przystanku oddalonym o kilkaset metrów od stadionu. Na głównej alei do niego prowadzącej od razu rzucają się w oczy dziesiątki stoisk. Można kupić pamiątki, szaliki i czapki każdego wzoru i koloru. Bogatsi fani zimy mogą stąd odjechać quadem – takie stoisko też tutaj widziałem. Co zakręt ktoś cię wita, proponuje cukierki i wręcza drobiazgi, z których może 10% nie wyląduje później w zakurzonym kartonie. Ale koniecznie muszą być EKO. Szwedzi mają na tym punkcie bzika. Bliżej stadionu stanowiska mają więksi gracze: cały supermarket otworzyła jedna z sieci sklepów sportowych, obok której, w innym namiocie, stoi myśliwiec tutejszego wojska. Można wsiąść za ster, poprzyciskać guziki i zrobić sobie zdjęcie w uniformie lotnika. Są kolejki, choć nie tak długie, jak do przejażdżki sportowym samochodem po wytyczonej na stadionie piłkarskim trasie rajdowej. Jako pasażer czujesz, że zarzuca tył auta, ale jesteś bezpieczny, bo przecież jedziesz z doświadczonym kierowcą promującym markę prezentowanego modelu. Tak nabuzowany jesteś gotów podjąć wyzwanie prędkości i liczby przepchanych bezkrokiem metrów. Specjalny trenażer ustawiony jest tak, by analizował pokonany wirtualnie dystans. Fajne to, bo związane z mistrzostwami. Tak samo jak wyścig sztafet dla amatorów w tzw. „dniu bezmedalowym”. Pod osłoną nocy setki narciarzy przyszło spróbować się z trasą, na której jutro o śnieżynki FIS powalczą ci najwięksi.

 

Co skrzyżowanie ustawiona jest scena, na której muzykę regionu prezentują przeróżni wykonawcy. Tutaj chór kościelny, za rogiem DJ serwujący najnowszy set swojego autorstwa. Byle był z Dalarny. Bo poza nią reszta Szwecji mistrzostwami się nie interesuje.

 

Z Falun, Michał Chmielewski