Temat, który ostatnio poruszyłam wzbudził wiele emocji. Jak widać sporo osób ma swoje zdanie w kwestii funkcjonowania klubów narciarskich w Polsce. Tak jak wspomniałam, nie jest to u nas takie proste zajęcie, ale dla ogarniętych pasją jednostek przeszkody są do przejścia. Tylko dlaczego jest ich tak dużo i chyba coraz więcej?
Wielu ludziom ciągle ciężko jest zrozumieć, że tak dużo kwestii rozbija się o fundusze. Fakt, że słychać narzekanie na tę stronę działalności. I zapewne, ile by tych funduszy nie było i tak na coś będzie brakowało, ale aby kluby funkcjonowały na zadowalającym poziomie, musi być ich chociaż trochę więcej. I znowu dużą rolę odgrywają tu ludzie zarządzający UKS-ami czy LKS-ami. Gdyby nie ich ingerencje w Urzędach Gminy lub Miasta, jak to mam miejsce w najlepiej mi znanym klubie UKS Rawa Siedlce (bo wciąż reprezentuję jego barwy), to poziom szkolenia byłby jeszcze o parę poziomów niższy. A i tak z roku na rok coraz większa walka toczy się o utrzymanie dotychczasowych stawek finansowania, przy jednoczesnym ciągłym wzroście cen usług noclegowych, czy sprzętu… Niektórych może znowu ten temat nudzić, ale niestety, cudów nie ma i bez odpowiedniego finansowania, nie mam szans na wyszkolenie jakiegokolwiek zawodnika, nie mówiąc już o zawodnikach, którzy w przyszłości mieliby prezentować światowy poziom.
Kolejną kwestią problematyczną, o której już poprzednio wspomniałam jest ilość problemów i spraw, z jaką trenerzy klubowi musza się uporać prowadząc klub. Jednym z nich jest często miejsce lub właśnie brak miejsca do treningu. Wiadomo jak jest w Polsce z dostępnością tras narciarskich… I znowu posłużę się przykładem klubu doskonale mi znanego – UKS Rawa Siedlce, który jest o tyle szczególny, że działa na nizinach. Tu, odkąd pamiętam trasy przygotowuje się „ręcznie”. Trener i jego zapaleni pomocnicy, często znajomi lub rodzice trenujących dzieci w wolnym czasie jadą do lasu, aby przygotować leśnie ścieżki do użytkowania przez biegaczy. Odwiecznym, dotąd niespełnionym marzeniem trenera (mojego taty) i całej ekipy zapaleńców jest ratrak, który znacznie ułatwiłby działania w tym względzie… Ale jak dotąd pozostaje „deptanie” trasy nartami lub kolejne "wynalazki” ubijające śnieg. A wierzcie mi, ludzie z pasją potrafią być pomysłowi.
Ale o ile brak dostępności tras narciarskich na nizinach można jeszcze z bólem serca zrozumieć, o tyle ten problem w górach wydaje się być absurdem. A jednak… istnieje. Niestety, przygotowanie tras w wielu zimowych ośrodkach Polski przerasta nasze możliwości. Dlaczego tak jest? Bo chyba to nie tylko szczególnie widoczny w tym roku brak zimowych warunków, skoro problem co roku się powtarza mimo odpowiedniej pogody. A może brak chęci? Znam wielu ludzi, którzy chęci w tym względzie mają. Jednak samymi chęciami nie dadzą rady nic wskórać, a z czasem brakuje im zwyczajnie siły… Niestety nasz system szkolenia nie ułatwia im sprawy i często zamiast z górki mają pod górkę. A ile można walczyć z wiatrakami? W końcu sama Justyna Kowalczyk stwierdziła, że nie jest maszyną. Ludzie pracujący w klubach też nimi nie są i niekiedy muszą zwyczajnie odpuścić… Brak programów wspierających rozwój biegów narciarskich, poza Biegiem na Igrzyska (całe szczęście, że chociaż to funkcjonuje w miarę sprawnie) w Polsce, sprawy im nie ułatwia. A może znowu brak funduszy stanowi największy problem?
Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie i myślę, że każdy miałby w tej kwestii swoje zdanie. Ale może warto ten problem skonkretyzować i w końcu spróbować mu zaradzić? Bo jeśli się tego nie podejmiemy, nie liczmy na kolejnego zawodnika, którego tak jak Justynę, będzie można nazwać Królem lub Królową zimy…
Anna Staręga