slubowanie

Jak powszechnie wiadomo w narciarskim (i nie tylko) światku, ostatnie dni to odliczanie do startu Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Dla zawodników wybierających się do Rosji walczyć o laury, dni te upływają pod znakiem przygotowań nie tylko fizycznych i mentalnych, ale także w dużym stopniu organizacyjnych.

 

Znam to z autopsji, sama nie raz wybierałam się na zawody dość dużej rangi i wiem ile czasu zajmują sprawy związane z pakowaniem, odprawą, odlotem, pobraniem akredytacji itp. Itd. Znam też dobrze mojego brata i wiem, że dla niego to tym bardziej skomplikowany czas, bo zwykle gdy ma za dużo na głowie, zdarza mu się o czymś zwyczajnie zapomnieć. Nie dziwi mnie więc w ogóle fakt, że wczorajszy i dzisiejszy dzień zawodnicy biegów narciarskich, biathlonu i kombinacji norweskiej, i ich ekipy, którzy będą reprezentować Polskę w Soczi,  spędzają „w biegu”.

 

Sportowcy właśnie tych dyscyplin odebrali wczoraj w Centrum Olimpijskim w Warszawie, nominacje olimpijskie. Była to druga grupa naszych Olimpijczyków. Jako siostra świeżo mianowanego reprezentanta na Soczi, nie wyobrażałam sobie nie być na tej uroczystości. Wsiadłam więc w pociąg z Katowic do Warszawy i przed godziną 16 stawiłam się na miejscu. Już przy wejściu do Centrum czuć było wyjątkową atmosferę. Nie była jednak wypełniona szczególną powagą, ale raczej ogólnie dającą się zanotować, radością. Olimpijczycy, choć w tej chwili już prawie „gwiazdy”, wcale nie „gwiazdorzyli”. Ludzie, których znam od wielu lat i często spotykałam się z nimi na trasach biegowych rywalizując jako małe szkraby, nie zmienili się, nie dali po sobie odczuć, że czują się lepsi od innych, albo w jakiś sposób wyjątkowi, chociaż tacy przecież są. Było po nich za to doskonale widać, że właśnie spełniają się ich marzenia i daje im to ogromną radość, którą zarażają wszystkich dookoła.

 

I w tym miejscu chciałam wspomnieć o dwóch, chyba najbardziej szczęśliwych wczorajszego dnia zawodnikach. Jasiek Antolec i Paweł Klisz, bo o nich mowa, do końca nie byli pewni swojego wyjazdu na Igrzyska. Zwłaszcza „Johny” przeżywał huśtawkę nastrojów dostając kolejne decyzje odnośnie swojej nominacji lub jej braku. Paweł o wyjeździe dowiedział się zaledwie parę dni temu. I mimo, iż w tym roku nie należą jeszcze do faworytów w śród naszej reprezentacji, to widząc ich radość i nieschodzące z twarzy uśmiechy, cieszę się, że jednak udało im się na Olimpiadę zakwalifikować. Rozmawiałam z chłopakami chwilę po rozdaniu nominacji i obaj zgodnie powiedzieli, że podczas hymnu mieli dreszcze a w oku zakręciła im się łza. Każdym słowem, podczas naszej krótkiej rozmowy, potwierdzali swoją determinację, więc wszystkich, którzy byli przeciwni wysyłaniu ich na Olimpiadę, mogę tylko zapewnić, że dadzą z siebie wszystko, a pewnie i jeszcze więcej. A zdobyte doświadczenie na pewno zaprocentuje w kolejnych latach ich sportowej kariery. Cały team chłopaków z kadry olimpijskiej jest najlepszym przykładem na to, że jeśli się chce to się da. Nigdy wcześniej nie widziałam tak mocno wspierających się współkadrowiczów, którzy przecież na trasach biegowych są rywalami. Nie przeszkadza im to w byciu kumplami w każdych innych okolicznościach. Często spotykałam się z tym, że w kadrze panuje niezdrowa atmosfera i chora rywalizacja. Tu jest zupełnie inaczej. Co więcej, sukcesy jednego  (w tym roku bardzo dobre występy Maćka), są dla reszty motorem napędowym. Najlepszym przykładem było zachowanie Sebastiana Gazurka, który podczas biegu Maćka w Asiago, stał przy trasie z telefonem i z własnej inicjatywy zadzwonił do mojego taty zdawać relacje z biegu Stratega. A ile emocji wkładał w tą relację, to wiedzą już tylko oni dwaj.  Zresztą każdy z chłopaków wie ile wysiłku wymaga dojście choćby do 20 Pucharu Świata i każdy mówił mi nieraz to samo: że cieszą się każdym dobrym biegiem „Stratega”, bo jeśli jemu się udaje to im tez może się udać.

 

Dlatego życzę całej ekipie olimpijskiej dużo sił fizycznych i psychicznych, wykorzystania swoich możliwości na maxa, przypływu mocy w momentach kryzysu i szczęścia w momentach kiedy będzie najbardziej potrzebne. A Wam chłopaki -  „żeby się udało” i żebyście nigdy nie zapomnieli, że można spełnić swoje marzenia. Bo przecież jedno z nich właśnie się spełnia, prawda?

 

Ania Staręga