Wreszcie! Zbliża się koniec wielomiesięcznej męki. Nowy sezon biegowy tuż za pasem. Już powoli uciekają z pamięci alpejskie trasy w Falun, niebywała ucieczka Jana Olssona w Dolinie Płomieni, czy opowiadający ze stoickim spokojem o problemach z sercem swej podopiecznej norweski szkoleniowiec.
Ale czy nowy - olimpijski - sezon, to będzie coś zupełnie nowego? Czy da się pewne rzeczy wymazać z kibicowskiej pamięci? Czy... Pytania można mnożyć, może warto to nieco usystematyzować. Zatem zadajmy sobie trudu i zbierzmy parę z całej garści biegowych wątpliwości.
Czy po raz kolejny ujrzymy niezwykłą metamorfozę Heidi Weng, potrafiącej po kilkudziesięciu minutach z drugiej w słabo obsadzonym półfinale, stać się godną rywalką faworytki i przebiec krętą trasę sprintu w Drammen o pięć sekund szybciej?
Czy pewna norweska biegaczka będzie miała kolejne bliskie spotkania trzeciego stopnia z tygrysimi maskotkami w przerwie między kwalifikacjami sprintu, a ćwierćfinałem, np. w Krasnej Polanie?
Czy Piotr Northug znajdzie sobie godnego rywala do olimpijskiego finiszu sztafety, twierdząc, że jest katastrofą, to co robią jego potencjalni konkurenci?
Czy ,,starszych i mądrzejszych" z centrali narciarskiej stać na rezygnację z wystawienia sztafety podczas zmagań w najbliższym sezonie, szczególnie tych olimpijskich, na rzecz sztafety sprinterskiej rozgrywanej techniką klasyczną, bardziej pasującej jedynym zawodniczkom, mającym moralne prawo reprezentowania naszego nieszczęśliwego kraju? A może jednak wystawić drużynę w biegu rozstawnym 4x5km, ale z dwoma biatlonistkami na ostatnich zmianach?
Czy treningi Maryny ,,Charlotte" Kalli z norweską kadrą, nie pogorszą po raz wtóry jej rezultatów?
Czy wirus i brak około stu godzin treningów u Piotra Northuga nie są chwytem znanym z początku sezonu 2010/2011, które zakończyły się jednym z dwóch pozytywnych wbiegnięć na Alpe Cermis (pierwszy w roku 2009) i zaszczytami w Holmenkollen?
Czy ktoś pójdzie śladem Michała Myllylä z roku 1999 i zmusi którąś ze skandynawskich gwiazd narciarstwa do rezygnacji z czynnego uprawiania sportu w młodym, jak dla biegacza wieku?
Czy wreszcie ujrzymy Polanę Jakuszycką w takiej jakości obrazu i relacji, na jaką zasługuje?
Czy możemy liczyć na efekt zaskoczenia (ów efekt miał miejsce w Oberhofie w roku 2011) w Soczi już pierwszego dnia olimpijskich zmagań?
Czy skandynawscy serwismeni, pochodzący z krajów, gdzie ekologia wyrasta na ,,szczególne dobro narodu", nie pozostawią przy trasach jakiś śmieci w stylu torebek, czy papieru ściernego?
Czy Astrid Jacobsen nie będzie opuszczać mety ze spuszczoną głową, mając tuż obok koleżanki z kadry śmiejące się do rozpuku?
Czy Rosjanie ,,wykorzystają swój teren", aby pokazać innym nacjom że nie są w ciemię bici i zrobią to, z czego znany jest między innymi Eugeniusz Diemientiew (swoją drogą - wydaje się, że sympatyczny człowiek)?
Czy pierwszy trener Teresy Johaug będzie nadal twierdził, że ,,nie widziano w niej czegokolwiek nadzwyczajnego", a ona narzuci niebotyczne dla wielu mężczyzn tempo w najtrudniejszych i najdłuższych biegach, podczas, gdy kilka lat wcześniej ,,sapała jak lokomotywa"?
Czy... chyba jednak czas ugryźć się w język. Niestety, nam, mniej lub bardziej aktywnym obserwatorom kolejnego sezonu z najwspanialszą dyscypliną sportu pozostaje czekać, próbować odpowiedzieć sobie na owe pytania i liczyć na przychylność Niebios. Jak mawiał pewien radiowy sprawozdawca: ,,Jeżeli nie teraz, to kiedy? Jeżeli nie tu, to gdzie?" Niech ten komentarz rodem z meczu Niemcy - Polska na mundialu w roku 2006, ziści się podczas apogeum najbliższej zimy - w czasie Igrzysk Olimpijskich w Soczi i dotyczy także naszej bohaterki - Justyny Kowalczyk, czego Drogi Czytelniku, Tobie i sobie życzę.
bcz