zakrzewski

od redakcji: tak dla ochłody publikujemy "zaległy" tekst o Biegu Piastów. Myślę, że każdemu z nas przyda sie trochę ochłody :)

Start w Biegu Piastów śmiało określałem imprezą sezonu. Możliwość spotkania wielu znajomych i oczywiście piękne, jakuszyckie trasy to kulminacja – bardzo udanej w tym roku zimy.  Zawsze tak było, mimo tego, że na drodze do dobrego wyniku stawały różne przeciwności, jak angina, czy kilkudniowe zatrucie pokarmowe. W tym roku do startu udało się przygotować bez większych perypetii, mimo tego, że atrakcji nie brakowało.

 

 

Tradycyjnie już do stolicy polskich nart biegowych wybrałem się z ekipą Staszka Grabowskiego, który niestrudzenie od lat propaguje bieganie na nartach, jak i bez nich. Tym razem jednak do ekipy dokoptowałem Skipolowego kolegę Andrey’a który gwarantował wysoki poziom rywalizacji i jeszcze lepszą atmosferę. Andrey już w piątek wystartował w biegu techniką dowolną na 30km – gdzie pobiegł rewelacyjnie, a ja miałem czas by zrobić rekonesans trasy i nacieszyć się widokami Izerskich tras. Mówcie, co chcecie, ale nigdzie na świecie nie znajdziecie takich pięknych, malowniczych miejsc

Od kilku lat jednym z wyzwań dla organizatorów i uczesnitków Biegu Piastów była atakująca wiosna, która próbowała się rozprawić z trasami. W tym roku dla odmiany przez cały czas rywalizacji towarzyszyły nam siarczyste mrozy i porywisty wiatr. Zimne odczucia towarzyszyły nam również w ośrodku wypoczynkowym za sprawą rozszczelnionych okien. Po pierwszym dniu stwierdziłem jednak, że hartowowanie organizmu w temepraturze 15 stopni to nie jest to czego pragnę... Dosadna rozmowa z panią z recepcji i kierowniczką ośrodka zakończyła się sukcesem. Zamiast małego wychłodzonego pokoiku przenieśliśmy się z Andreym do ciepłego apartamentu na drugiej ścianie budynku. Można więc było ze spokojem udać się na spotkanie z przyjaciółmi Pauliną i Maćkiem, aby mentalnie, dobrze przygotować się do startu na 50km. Mała kolacja, gorąca herbata i wiśniówka w ilości limitowanej – dla zdrowotności i na dobry bieg, plus doborowe towarzystwo – to najlepesza recepta na ostatni wieczór przed startem. Jak się okazało, rytuał ten został powtórzony dzień później...

 

zakrzewski

od lewej: autor, Andrzej Guziński, Irek Rabski, Andrey Pradun

 

Sobotni poranek, błękitne niebo, za oknem ponad -20 stopni. Podczas śniadania i porannej kawy nieco doklejony do twarzy uśmiech... Może być tylko lepiej. Gdy docieramy na Polanę Jakuszycką jest jeszcze spokojnie, wiatr duje, aż strach wyjść na zewnątrz, jednak Show must go on. Rozgrzewka, szykowanie sprzętu i ustawienie się na linii startu. Na szczęście mamy wsparcie w Krysi Grabowskiej, która przed biegiem zabiera nasze ciepłe kurtki i robi pamiątkowe zdjęcia. Przyznacie, że w strojach zespołu Skipol.pl wyglądamy godnie i charakterystycznie?

Trasa biegu nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem, bo była praktycznie identyczna jak rok temu. Warunki również nie zaskoczyły. Śnieg może nie najszybszy ze względu na siarczysty mróz, ale dobrze jadące – za sprawą Józka Wojtyły, któremu z tego miejsca dziękuję, narty i... pchamy, pchamy, praktycznie nieustannie do okolic Schroniska Orle, z wyjątkiem dwóch podbiegów, które i tak trzeba było pokonać krokiem z odbicia. Na trasie spotkania ze znajomymi i dopiero poznanymi  kolegami z zespołu, których łatwo było zauważyć dzieki wspomnianym juz charakterystycznym strojom. Jednym z trudniejszych etapów był fragment trasy wiodący na Samolot, jednak szybki zjazd wynagrodził trudy. Reszta trasy pomimo dystansu nie stanowiła już dużego problemu, z wyjątkiem podbiegu ok 44km, gdzie z daleka dopingowała koleżanka Ewa. Wtedy to jednak wstąpiły dodatkowe siły, gdy wypatrzyłem na horyzoncie zawodnika w błękitnym stroju...

 

zakrzewski

na zdjęciu autor - odpoczynek po biegu

 

Jak się okazało był to Andrey, który odczuwał już trudy wczorajszej rywalizacji na 30km łyżwą – jeszcze raz czapki z głów za rezultat i miejsce w klasyfikacji generalnej - i dziś zbyt mocno rozpoczął bieg, a do tego zaczął zmagać się z kolką. Ostatecznie minięlismy się na Dolnym Dukcie a spotkaliśmy za linią mety łapczywie popijając gorącą i słodką herbatę. To był dla mnie dobry bieg. Mądrze rozłożone siły, równe tempo od startu do mety oraz pozytywne konkluzje odnośnie przygotowań do sezonu, jak i samego biegu. Czas 3:27:28 sprawił mi dużą radość, ale też pokazał, że są rezerwy J Ważne, że wynik został doceniony przez trenera Kube Cieślara, który już wie, że na kolejny sezon poprzeczkę zawieszam sobie dużo wyżej ;-)

Entuzjazm po biegu na 50km sprawił, że bagatalizowałem duże zmęczenie, jak i fakt, że już w niedzielę czekał start na 25km. Ok, obawałem się, że następnego dnia poczuję zmęczone mieśnie, ale było lepiej niż przypuszczałem. Na szczęście w niedzielę było już zdecydowanie cieplej i jak zawsze na polanie, pięknie. Rywalizacja z drugiego sektora, a więc duża szansa, by znaleźć kogoś z kim uda się dobrze współpracować na trasie. Nic bardziej mylnego... Oczywiście fajnie jest mijać już na pierwszych kilometrach wielu rywali, jednak niekoniecznie w pojedynkę. Był to więc mój i tylko mój bieg, od startu do mety. Przyznaję, że podjąłem też ryzyko decyzdując się na narty z łuską, pomimo tego, że dzień wcześniej byłem bardzo zadowolony z Twin Skinów Fischera. Ryzyko opłaciło się. W ramionach, plecach, biodrach i brzuchu było jeszcze sporo sił, aby praktycznie całą trasę pokonac double poolingiem, choc ostatnia wspinaczka mogła momentami bardziej przypominać człapanie. Czas 1:32:22 i 120 miejsce w klasyfikacji ogólnej był bardzo zadowalającym zwieńczeniem sezonu na długich dystansach, choć gdyby nie zmęczenie po sobotniej rywalizacji, byłoby o kilka minut lepiej.

Polana Jakuszycka nigdy już nie będzie taka, jak tej zimy. Z dużym zaciekawieniem będę oczekiwał jej kształtu po rozbudowie. Oby cywilizacyjny skok, jakże potrzebny – nie zabrał sportowego ducha rywalizacji i przyjaźni, który unosi się w tym magicznym miejscu...

 

Krzysztof Zakrzewski