Szklarska Poręba

Karkonosze to może nie mój drugi dom, ale z pewnością miejsce bliskie memu sercu. To tu, w Szklarskiej Porębie, wiele lat temu, gdy nie dorastałam jeszcze nawet do metra, stawiałam pierwsze kroki na nartach zjazdowych. To tu, w położonych nieopodal Michałowicach, dziś części Piechowic, spędzałam niemal każdy przypadającym w roku długi weekend. Gdy dziś patrzę na w części podupadającą zimową infrastrukturę Karkonoszy, igrzyskom w tym regionie mówię TAK.

 

W tym roku po kilku latach przerwy tradycja rodzinnych wypadów w Karkonosze powróciła do łask, stąd miałam okazję na żywo i z bliska przyjrzeć się karkonoskim obiektom, tym podupadającym i tętniącym życiem. W końcu z Poznania do Szklarskiej to tylko 4 godziny drogi i niecałe 300 kilometrów, bliżej w góry nie mam nigdzie indziej, stąd od lat oczywistym wyborem były właśnie Karkonosze. Tym razem Harrachov i Szklarską Porębę odwiedziłam dwukrotnie, latem i zimą, i wiem jedno: część obiektów potrzebuje tych igrzysk.

 

Skoki, które kiedyś żyły, a których dziś już nie ma

 Nie ma się co oszukiwać, Orlinek, niegdyś może nie tętniący życiem, ale w każdym razie wykorzystywany nie tylko podczas krajowych, ale i międzynarodowych zawodów, dziś po prostu stoi. I niszczeje. Gdy człowiek stoi na szczycie, patrzy na obraz dość specyficzny. Bo z jednej strony – na terenie, który był kiedyś zeskokiem, mamy zwyczajne bajoro, które ma służyć zawodnikom w trakcie letniego biegu Kill the Devil Hill. Za to gdy spojrzymy na wprost, rozpościera się piękny widok na Karpacz i góry. Punkt widokowy wyjątkowy, magiczny, acz nie do tego służy przecież skocznia. I choć gdy stałam na jej szczycie, to dostawałam gęsiej skórki, gdy wieża chwiała się przy każdym gwałtowniejszym ruchu zwiedzających, to oczywiste jest, że tam jeszcze powinny wrócić skoki, a może i kombinacja, którą to Karpacz gościł jeszcze kilka lat temu. W 2001 roku na Orlinku niektórzy wyskakali sobie medale mistrzostw świata juniorów – wśród obecnych i byłych skoczków są to m.in. Manuel Fettner, Veli-Matti Lindstroem, Janne Haponen czy Florian Liegl. Na Orlinku skakali, a biegali na Polanie Jakuszyckiej Bjoern Kircheisen, niemiecki kombinator norweski z powodzeniem startujący w PŚ, czy obecnie trener dwuboistów z Kraju Tysiąca Jezior, Petter Kukkonen. Ci dwaj wywieźli z Karkonoszy medale w zmaganiach drużynowych. Może chcieliby wrócić do wspomnień i w południowo-zachodniej Polsce pojawić się jeszcze raz?

 

Widok na teren byłej skoczni położonej u stóp Wodospadu Kamieńczyk, fot. Kasia Nowak

 

 

A skoro już mowa o skokach, to Szklarska Poręba też jest ciekawym zjawiskiem. W latach 30. XX wieku starano się, by w niemieckim wówczas Schreiberhau zorganizowano igrzyska olimpijskie. Wówczas funkcjonowała tu nie tylko największa w Niemczech skocznia narciarska, na której odbywały się krajowe mistrzostwa, ale i tor saneczkarski. Dziś z położonej wówczas nieopodal wodospadu Kamieńczyk skoczni zostało niewiele, choć kiedyś mogła gościć nawet kilkanaście tysięcy kibiców. Nie żyje, bo już zostały po niej tylko ruiny, choć mogłaby żyć, bowiem położona jest w wyjątkowo klimatycznym miejscu, na trasie ze Szklarskiej do Harrachova, kilkaset metrów od drogi. Dziś zachodzi tam mało kto, raczej zapalony pasjonat skoków narciarskich czy też skoczniołaz, zwiedziony znakiem naprowadzającym w kierunku dawnej skoczni, niż ktokolwiek inny. A przecież nie musiałoby tak być.

 

Kompleks mniejszych skoczni w Harrachovie w grudniu 2016, fot. Kasia Nowak

 

Harrachov – śnieg jest, skocznie są, ale tak jakby ich nie było

 29 grudnia ubiegłego już roku, gdy odwiedzałam Harrachov po raz ostatni, ilości śniegu w centrum Szklarskiej Poręby raczej nie powalały, ale już w graniczących z Czechami Jakuszycach miłośnicy biegówek z pasją szusowali po dobrze przygotowanych trasach. Na drodze w kierunku dawnej skoczni położonej u stóp Kamieńczyka też powoli było na co popatrzeć. Trasa do Harrachova, wówczas jeszcze przejezdna dla wszystkich, zaprowadziła mnie jakby do innego świata. W czeskim miasteczku, tak innym od Szklarskiej, latem wręcz wyludnionym i cichym, a zimą pozbawionym tradycyjnych w Polsce świątecznych ozdób, po prostu czuło się magię zimowego szaleństwa. Pogoda dopisywała, a unoszący się nad Certakiem wyciąg zabierał na szczyt amatorów narciarskiego szaleństwa, podczas gdy tuż obok trenowali biegacze, a na kompleksie skoczni, oczywiście tych mniejszych, ćwiczyli młodzi amatorzy skoków.

 

Problem polega jednak na tym, że i obiekty w Harrachovie, choć mają to, czego w ostatnich latach Szklarskiej czasem brakuje – biały puch, podupadają. Czesi grzmią, że ze skoczniami nie robi się wiele. Pół biedy mamuci Certak, na nim mistrzostw świata, nie licząc tych w lotach, rozgrywać nikt nie będzie, choć skocznia obecnie raczej straszy swoim widokiem. Ale wygląd dużej też nie napawa optymizmem, a ona do przeprowadzenia konkursu światowego czempionatu jest przecież niezbędna. Przydałaby się wszystkim, gdyby była nowoczesna. No właśnie, gdyby…

 

Jakuszyce (2015) 

 

Raj dla biegaczy  - Jakuszyce

Na razie optymizmem napawa jedno miejsce, tak tłumnie odwiedzane przez wszystkich, którzy zarazili się pasją od pasjonatki zwycięstw Justyny Kowalczyk. Ona na pewno igrzyskom też powiedziałaby głośne tak, jak zresztą popierała inicjatywę Krakowa. A w Jakuszycach ma być wszystko, co potrzebne do organizacji imprez na najwyższym światowym poziomie – homologacje FIS, wyczynowe pętle. Wszystko po to, by pomysł igrzysk olimpijskich na polskim terenie w końcu, po czterech nieudanych próbach, doszedł do skutku. Boję się tylko o jedno – by miał wtedy kto startować w polskich barwach, bo, nie ma się co oszukiwać, sportowe zaplecze trochę nam ostatnio kuleje, a młodych talentów i pracusiów, takich jak Justyna Kowalczyk czy Kamil Stoch, którzy wiedzieli, że kiedyś zrealizują swoje olimpijskie marzenia, ostatnio nam trochę brakuje.  

 

Sercem i duchem w Karkonoszach i z Karkonoszami, a ciałem w Poznaniu,

Kasia Nowak