starega maciek

Sezon ogórkowy w narciarstwie biegowym powoli dobiega końca. Za chwilę zaczną się pierwsze zgrupowania i starty na nartorolkach. Na wiosnę niby nic się nie dzieje. Wszyscy na szybko jadą na wakacje wygrzać kości, nadrabiają zaległości w nauce, albo realizują cele i marzenia pozasportowe, chcąc chociaż na chwilę odciąć się od tego całego sportowego zgiełku. Z drugiej jednak strony, wiosna to czas największych roszad i ruchów transferowych, a te dotyczyły również mnie i naszej grupy.

 

Najważniejszym faktem jest oczywiście zmiana na funkcji trenera głównego. Ciężkie było  stworzenie wizji i znalezienie odpowiedniej osoby na to stanowisko. Brakuje w PZN-ie ludzi, którzy znaliby środowisko narciarskie na poziomie międzynarodowym i mogli porozumiewać się w różnych językach. Do tego polskie grono trenerskie jest bardzo ubogie. Nie kształcimy w ogóle trenerów. Nie ma żadnych warsztatów z ludźmi ze świata. Żadnego programu szkolenia. Kluby nie mają pieniędzy by płacić szkoleniowcom godną pensję za ich pracę. Efektem tego jest coraz większa zaściankowość polskiego narciarstwa biegowego i coraz uboższe środowisko zajmujące się tym sportem zawodowo. Amatorskie narciarstwo biegowe rozkwita. W tym roku, żeby w weekend dojechać na polanę Jakuszycką ze Szklarskiej Poręby trzeba było półtorej godziny spędzić w aucie, ale ludzie jechali bo chcieli pobiegać. Paradoksem jest to, że nie ma to żadnego przełożenia na biegi profesjonalne. To jest dopiero magia! Jest wiele przyczyn tego stanu rzeczy i mógłbym pisać o tym i pisać, ale czas przejść do tego o czym było na początku...

 

Miroslav Petrasek - tak ostatecznie brzmi nazwisko głównego trenera naszej kadry. Jak ja mogę się do tego odnieść? Na pewno trener z doświadczeniem w Pucharze Świata. Posiadający ciekawą wizję planu zgrupowań i treningu. Sympatyczny gość, z którym można normalnie porozmawiać i obmyślić odpowiednią strategię na sezon. Jest jednak „ale”. Dla mnie takie, że nie wypracował na razie żadnego sprintera na wysokim poziomi. Trzymam się jednak słów, które kiedyś usłyszałem od jednego ze szkoleniowców „Od każdego, nawet najgorszego trenera można wynieść coś dobrego dla siebie”. Na głębszą ocenę pracy przyjdzie czas po zgrupowaniach i na koniec sezonu. Poza tym w dzisiejszym sporcie nie ma magików, którzy mają zbawienny plan i wszystkiego czego dotkną, obraca się w złoto. Dzisiaj na sukces pracują sztaby (trener, asystent, doktor, fizjoterapeuta, fizjolog, dietetyk, serwismeni, psycholog) wiele osób, z których każda dokłada swoją cegiełkę do osiągnięcia przez zawodnika wyniku, czy sukcesu. Taka maszyna musi funkcjonować sprawnie. W Polsce jesteśmy jeszcze daleko od takiej sytuacji, bo na razie brakuje nam pewnych elementów i dopiero składamy taki mechanizm, więc jeszcze dużo wody w Wiśle upłynie zanim to wszystko zostanie złożone i zacznie funkcjonować.

 

Patrzę jednak w przyszłość z nadzieją, bo w związku już zaczynają zdawać sobie z tego sprawę, a i ja mam jeszcze jakieś asy w rękawie. Zobaczymy,  może coś dobrego z tych zmian się WYCZARUJE...

 

Maciej Staręga