To niesamowite ile różnych emocji daję nam sport i rywalizacja. Prawdziwa huśtawka!
Zaczynasz sezon od zejścia z trasy. Najpierw czujesz bezsilność w walce z organizmem. Potem dopada Cię złość, frustracja i pytania dlaczego po takich przygotowaniach, tak szybko się męczysz i co się dzieję. Zaczynasz myśleć i analizować – ale UWAŻAJ - myślenie niekiedy blokuje. Najgorsza za to jest panika, która przekierowuje myślenie na złe tory. Analiza musi być szybka i prosta. Wyciągasz wnioski i puszczasz nieudany start w niepamięć, w końcu przed Tobą cała zima ze startami.
Dwa dni potem sprint i świetny wynik. Dodaje Ci pewności siebie. Powraca radość i wiara w to, że stać Cię na walkę z najlepszymi. Przynajmniej tak się wydawało, jeżeli chodzi o Szwedów. Potem jednak na Pucharze Świata do poziomu sprowadzają Cię rosyjskie sprinterskie armaty, norweskie wyselekcjonowane super jednostki i podkręcone fińskie wyścigówki. No nic, myślisz sobie, nie wyszło. Może dzisiaj był nie mój dzień. Zamykasz rozdział Kuusamo - czas na walkę w paszczy lwa. Jednak w Lillehammer chyba wszyscy poza Norwegami mają cięższe podbiegi i krótsze zjazdy. Nawet na sprincie łyżwą jest trudno, a przecież to Twoja koronna konkurencja. Co tu się dziwić jak w kraju wikingów życie toczy się wokół biegówek. Tu odbywa się kult tego sportu. Jak w Polsce podczas MŚ w siatkówce hale były pełne, tak tu na 5-cio kilometrowej pętli trudno znaleźć lukę w murze kibiców obstawiających trasę i rewelacyjnie dopingujących wszystkich zawodników. W tym miejscu napływa do Ciebie fala nowych emocji. Mimo, że starty nie poszły Ci najlepiej nie przejmujesz się tym za mocno, bo wsparcie i doping kibiców zagłuszają złe myśli. Czujesz się doceniony za swój wysiłek.
Jednak w środku czujesz, że stać Cię na więcej. Tli się lont, a Ty czekasz na ten dzień, aż wszystko zagra i wyeksponujesz swoją moc. Wtedy docierasz do magicznego dla Ciebie miejsca. Do Davos. Tu pierwszy raz (około 4 lata temu) uwierzyłeś w swoje siły w sprincie łyżwą. Tu w tamtym roku tak niewiele dzieliło Cię od wejścia do półfinału. Dzień przed startem czujesz się dobrze, widzisz, że dyspozycja rośnie, że jutro będziesz walczył. Potem przychodzi dzień startu, kwalifikacje i masz tą moc. Dobry początek i walczysz w ćwierćfinale. Wszystko na jedną kartę. Rok temu przegrałeś przez zbyt późną decyzję o ataku, więc dziś zmiana taktyki i ruszasz od początku, pracujesz na przedzie i masz półfinał w garści. W nim trafiasz na dalej niesamowitych Norów i kręcącego się wokół Ciebie jak mucha nad ranem Francuza. Nie przechodzisz dalej, a uczucia się mieszają – radość i niedosyt, zadowolenie z walki, a jednocześnie lekkie uczucie niespełnienia. Finał zostaje dalej w sferze marzeń, ale wiesz że wykonałeś kolejny kroczek na przód, by je spełnić... I tych kroków na przód oby było w naszym życiu jak najwięcej.
Maciej Staręga