Cześć
Canada, Kanada...
Od czego tu zacząć...

Na początku oczywiście pragnę podziękować wszystkim za doping i wsparcie, które otrzymałem w ten udano-pechowy weekend. Jestem na prawdę wdzięczny i mam nadzieję, że mogłem dostarczyć Wam pozytywnych wrażeń, a teraz to ja spróbuję podzielić się swoimi.

Po niezbyt udanych zawodach w Kuusamo odbyliśmy (z serwismenami Ferranem Pubillem i Andrzejem Michałkiem) ponad 36 godziną podróż do Quebecu - miasta i prowincji na zachodnim wybrzeżu Kanady, gdzie językiem urzędowym jest francuski. Mieszkaliśmy w Hiltonie jak reszta ekip. Co ciekawe trasa znajdowała się 100m od hotelu i miałem na nią idealny widok z okna. W pierwszych dwóch dniach po przyjeździe nie mogliśmy jednak z niej korzystać. Na trening trzeba było jechać do jakiegoś ośrodka w górach, oddalonego od Quebecu o 70 km. Jednak jazda Highway-ką nie zajmowała dużo czasu.

W czwartek na oficjalnym treningu zacząłem studiowanie trasy i obmyślanie taktyki na sobotni bieg. W sprintach jest to bardzo ważne. Musisz znać każdy centymetr trasy mieć zaplanowany każdy ruch, wiedzieć gdzie zastosować jaki krok. W ten dzień trasa była twarda, szybka i niezwykle techniczna. Jednak po piątkowych startach team-ów, robiło się grząsko, tak zwany cukier sprawił, że warunki stały się cięższe i należy nieco zmodyfikować taktykę.

Nadeszła sobota - dzień zawodów. Po dobrej mocnej rozgrzewce poszedłem na start (w kwalifikacjach startowało się po 6 osób w odstępach po 10 sek. Potem 2 min przerwy i kolejna szóstka zaczynała). Miałem 39 nr więc mogłem popatrzeć na chłopaków biegnących przede mną. Już wtedy miałem przeczucie, że uda mi się wejść do 30-stki. Nie wiem skąd, ale to już czuje się czasem przed startem. Ruszyłem jako 3 ze swojej "szóstki". Trasa była nierówna. Narty jechały wyśmienicie. Zacząłem spokojnie, bo wiedziałem, że w takich warunkach nie można szaleć na początku. Gdy na drugim okrążeniu zacząłem zbliżać się do Niemca, przyspieszyłem jeszcze bardziej. Na mecie zameldowałem się z 17 czasem. Cieszyłem się, ale trzeba już było skupić się na kolejnym biegu. W ćwierćfinale po dość dobrym starcie biegłem 3 i czułem się bardzo dobrze. Na prostej na początku drugiego koła chciałem przesunąć się przed Norwega. Jednak zablokował mnie trochę jego kolega z drużyny. Nie chciałem odpuścić (w sprintach się nie odpuszcza nikomu - musisz pokazać ze jesteś silny) i w następny zakręt po zjeździe wchodziliśmy jednocześnie. Wiedziałem, że mogę go wyprzedzić, ale na zakręcie ktoś z tyłu (po obejrzeniu powtórki, wydaje mi się, że Austriak) zahaczył mi o koniec prawej narty. Straciłem równowagę i upadłem. Pozbierałem się szybko i próbowałem doskoczyć do grupy. Jednak nic już nie dało się zrobić. Szkoda bo myślę, że była szansa na dużo lepszą pozycje, a kto wie może i na półfinał. Taki jest sport. Trzeba żyć dalej i walczyć o kolejne dobre lokaty.

Na koniec jeszcze parę ciekawostek.
- Kanada to kraj niezwykle życzliwych ludzi. Jeżdżąc w windzie w Hiltonie każdy musiał porozmawiać z Tobą, pytając się o samopoczucie i życząc powodzenia. Na jednej z kolacji natomiast jakiś starszy gość, widząc, że jestem z Polski, zadzwonił do swojej żony, która 30 lat temu wyemigrowała z naszej ojczyzny do Kanady. Dał mi telefon do ręki i prosił, żebym porozmawiał z nią po Polsku.
- W hotelowej restauracji pracował oczywiście Polak
- Atmosfera na zawodach była ekstra
- Najtańsze w spożywczym sklepie były chipsy (haha)
- Urzekły mnie piękne amerykańskie TRUK-i

To byłoby na tyle. Teraz trzeba dalej starać się realizować marzenia. Trzymajcie się.
Pozdrowienia juz z Canmore - Maciek