undefined

Sześciu serwismenów i opłacanie wyjazdów dla czterech zawodników z jednego kraju – tak FIS chce stłamsić dominację norweskich biegów narciarskich. Dobrze, że federacja w ogóle pozwala im startować.

 

Dyskusja o dominacji Norwegów w biegowym Pucharze Świata nabrała nowego rozpędu. FIS wymyśliła bowiem, że skutecznym pomysłem na walkę z hegemonią jednej reprezentacji będzie ograniczenie regulaminem liczby serwismenów i redukcja wsparcia finansowego. A jeśli i to nie pomoże, Pierre Mignerey i spółka każą ekipie z kraju fiordów ścigać się na nartach do skoków. Albo w ogóle w skarpetkach.

 

Fakt. Nazwiska Northug, Bjoergen, Sundby czy Johaug w światowych mediach przewijają się zbyt często. Albo pozostałe za rzadko. Ekipa z Norwegii bierze wszystko jak chce i kiedy chce skutecznie obniżając atrakcyjność zawodów, które lata długie temu sami wymyślili. Ich maszyneria inżynieryjna, trenerska, szkoleniowa, finansowa i Bóg wie jaka jeszcze funkcjonuje tak dobrze, że gonienie jej jest dziś trochę jak zasuwanie Daewoo Matizem za bolidem Formuły 1. Niestety podoba się to wyłącznie samym Norwegom. Specjaliści od marketingu zauważyli w ostatnim czasie wyraźny spadek oglądalności biegów na rynkach jak dotąd dla FIS żyznych. Między innymi polskim.

 

Umówmy się, że oglądanie w czubach każdych zawodów czterech czy pięciu flag w niebieski krzyż z biała obwódką szczególnie zajmujące nie jest. Fani z Włoch, Niemiec, Francji czy Polski coraz częściej decydują się nie na tracenie czasu przed ekranem telewizora, ale sprawdzenie wyników w Internecie, które (głównie u pań) będą zbliżone do tych sprzed tygodnia, dwóch, dziesięciu i dwunastu. Na to FIS powiedział stop i proponuje zmiany. Jakie? Ano na przykład w kwestii finansowania przejazdów i zakwaterowania zgłoszonych do zawodów. Do teraz organizator brał na siebie opłacenie najlepszych trzydziestu sprinterów i dystansowców z ich trenerami. Po zmianach miałoby być to najlepszych pięćdziesięciu na świecie, ale maksymalnie czterech z jednej reprezentacji wyłączając jej szkoleniowca. To nie wszystko. Działacze uważają też, że należy wyrównać liczbę serwismenów dla wszystkich kadr. I tak kilkunastoosobowy zespół Norwegów musiałby operować sześcioma specjalistami, sześciu przysługiwałoby też prawie osamotnionemu Aleksiejowi Połtoraninowi. Czyli dla Bjoergen i i Sundby'ego najlepiej będzie zdobyć paszport Gwinei Równikowej lub innego Madagaskaru.

 

Czy przeszkadzało nam, że w latach 2001-2003 brał co chciał Adam Małysz? Historia sportu zawsze była napisana takimi mniejszymi lub większymi dominacjami. Nikt przecież nie chce tępić łyżew holenderskim panczenistom ani odcinać finansowania trenera Barcelony, bo od lat przewodzi w lidze. W przeszłości chwile chwały miały w biegach Szwecja, Związek Radziecki czy Finlandia i nikt nie myślał o tym, by sztucznie ograniczać ich szanse. I nie powinien myśleć też teraz.

 

Już samo pojęcie kwot startowych jest moim zdaniem mocno kontrowersyjne. W kraju, który obrodził w stu znakomitych sportowców nie można zdobyć stu czołowych lokat w trosce o szanse innych. Ta i zgłoszone teraz idee, choć zrozumiałe w swojej genezie kłócą się z zasadą uczciwej rywalizacji. Bo przecież nikt nie zabrania pakowania pieniędzy w sport żadnemu sportowcowi i jeśli tylko chcą, mocarzami w biegach narciarskich mogą być obok Norwegow Chińczycy, Argentyńczycy i reprezentanci Nepalu. Ale stawiają na coś innego. Trudno. Jeśli wydarzenie nazywane pucharem lub mistrzostwami ma mieć rangę światowego, powinno gromadzić z tego świata najlepszych wszystkich, a nie sztucznie wyselekcjonowanych. Zaproponowane przez FIS regulacje zamiast sport rozwijać, duszą. I boli, że w XXI w. ważniejsze od jakości sportowej stały się wyniki oglądalności.

 

Michał Chmielewski.